PIERŚCIEŃ KLARY                                                                          
10000 lat przed naszą erą Od południa wiało ciepłym wiatrem. Na północy było widać jeszcze wysoką ścianę bieli i słychać było potężny grzmot pękającego lodu. Ale słonce nabierało wigoru. Po długich, martwych i zimnych tysiącach lat przebywania w strefie gwiezdnego pyłu cały Układ Słoneczny wychodził w strefę czystej kosmicznej pustki. Promienie słonca początkowo nieśmiało pieściły odartą i wyjałowioną z wszelkiego życia glebę z której już ustąpiła biel, ale nie zagościła jeszcze zielona szata nowej nadchodzącej epoki. Z topniejącego lodowca świecąc jak opale skapywały kropelki wody. Łączyły się w strużki, strugi, strumyczki. Szumiąc, szeleszcząc, wreszczcie hucząc ogromnie wpadywały do ryczących już, pierwotnych i pierwszych od niepamiętnych czasów rzek.. Nieujarzmionych jeszcze, niepewnych, którędy mają popłynąc, ale gnających chciwie, spragnione pędu, wszędzie tam gdzie było można się rozlać, rozprzestrzenić i po ponownym wezbraniu ruszyć dalej.. Ciągnące się dziesiątkami kilometrów, wyorane lodowym radłem rynny zapełniały się życiodajnym płynem. Powstawały jeziora, niepewne jeszcze swojego istnienia ale już nadające charakter i wygląd miejscu które brało udział w tym powszechnym i hałaśliwym wyścigu przyrody. Od południa na podobieństwo pożaru stepu wdzierała się zielona ruń, pokrywająca zapadliska, płaszczyzny i wzgórza z zaborczą ochotą i determinacją młodych wojowników panując tam, gdzie do tej pory istniało imperiun Bogów lodu. Nad głęboką niby studnia szczeliną w ziemi, pozostałością po ciosie lodowym bagnetem stała grupa Łowców. Ich okryte skórami muskularne ciała zachartowane ogniem lodowych podmuchów, emanowały pierwotną siłą i energią. Lecz gdy ktoś spojrzał w ich pokryte zmierzwionymi, rosochatymi brodami twarze szukając ich oczu, dojrzał by w nich obraz bezdennej pustki i uczucie bezpowrotnej wrzechogarniającej, bezpowrotnej straty. Stali w milczeniu patrząc na szamana malującego czerwoną ochrą święte znaki na pokrytym skórami, ogromnym przypominającym lodowcowy głaz pakunku. Szaman skończywszy, cofnął się do tyłu na dziesięc kroków i rozorał sobie twarz paznokciami przypominającymi szpony. Upadł krzyżem na ziemię rozłożywszy szeroko ręce. Łowcy powoli złapali za przygotowane wcześniej grube dzwignie wykonane z mamucich kości i z wielkim mozołem zsuwali pakunek w stronę szczeliny
Która miała stać się grobem ich dawnego świata, boga i ostatniego przedstawiciela gatunku. Pakunek zsunąwszy się do szczeliny uderzył o wąskie dno wydając dzwięk podobny do ostatniego tchnienia umierającego. Szaman ciągle leżał w bezruchu a Łowcy chwycili za rydle wykonane z łopatek polarnych jeleni i wykopali rów łącząc ten niezwykły grobowiec ostatniego mamuta ze stawem pełnym mulistej, gęstej od osadów wody. Woda szybko wypełniając szczelinę przelewała się spływając niżej a piach, błoto i osady skutecznie i bez śladu pokrywały miejsce pochówku. Nie czekając aż woda skonczy swoją robotę a pomocą swych prymitywnych ale skutecznych narzędzi zaczęli nie bez trudu przesuwać prymitywnie obrobione kamienie, formując krąg z większych na zewnątrz a prostopadle do środka mniejszych, układających się w skomplikowany ornament przypominający koło szprychowe. Nie śpiąc, nie jedząc Łowcy pracowali układając wokół grobu budowlę w której miała drzemać spętana zaklęciem moc ich czasów. W końcu zaczęli w samym środku kręgu ustawiać trzymetrowy obelisk obrobiony z surowego kamienia urodzonego przez lodowiec. Kształtem przypominał szachowego laufra a z bogu był ozdobiony atrybutem Boga Dakaaaa. Był najważnieszym elementem Siedliskiem i koncentratorem pradawnej, prymitywnej siły która miała teraz drzemać. Szaman wstał. Ignorując chłód i pękające z bólu od leżenia na lodowatej ziemi swoje stare kości rozejrzał się wokoło. Na przeciwko białej, po zielonej stronie świata patrzył na osadę w której krzątały się nie biorące udziału w świętej ceremoni kobiety Łowców. Pracowicie krzątały się przy grządkach pierwszych dzikich jeszcze warzyw, inne zaganiały do prymitywnych zagród stadka chudych kóz z rozciągniętymi od mleka wymionami. Kończył się czas Łowców. Nadchodził czas Rolników. Szaman wzniósł poskręcane od chorób ręce nad głowę i zaśpiewał. Pradawna pieśń strzelista, surowa i ostra jak lodowe granie odbiła się od zachmurzonego nieba, pomacała cofające się na północ lody i wniknęła w zapładniającą się nowym życiem ziemię. Kamienny krąg zadrżał jak potrącona struna, rozjarzył się leciutką srebrzystą poświatą i zamarł w bezruchu na wieki Łowcy schodzili do osady a szaman ciągle stał. W odbitej od nieba i lodów pieśni usłyszał odpowiedż. Wiedział że za tysiące lat gdy czas się wypełni Moc powróci.
11 tysięcy lat póżniej roku Pańskiego 1151 Roku Pańskiego 1154 Do Kalisza z Kruszwicy prowadzi tu punkt
Wskazuje to forma drogi i sprawiedliwości
którą kazał uczynić komes palatyn Piotr
i starannie tę drogę przepołowił
oby był go pamiętny
Racz każdy podróżny prosić modlitwą łaskawego Boga. Zgrabiałe od dżdżu i chłodu kąsającego już w listopadzie dłonie mnicha z Bieniszewskiego klasztoru kończyły wykuwanie żelaznym dłutem inskrypcji na kamiennym słupie. Nikt go nie poganiał chodż trudy i niezwykłe wydarzenia ostatnich miesięcy sterały nerwy i ciała tych przecież twardych i odważnych ludzi. Stali w milczeniu czekając. Wiedzieli że robota zakonnika musi być wykonana dobrze i dokładnie. Palatyn Piotr pan tych ziem patrzył ciepłym wzrokiem na sylwetki swoich wojowników. Udowodnili że nie lękają się niczego. Udała mu się drużyna. Serce palatyna pękało z dumy patrząc w ich twarze mokre teraz od deszczu, ozdobione wiechciastymi . Mokrymi, zwisającymi ku dołowi wąsami. Tak. Twardzi byli. Nie lękali się ni ludzi ni szatanów. Na ich kolczugach i chełmach niczym diamenciki wisiały krople wody. Woda wnikała w kaftany mimo że nasmarowane niedzwiedzim sadłem, przemoknięte i ciężkie jak wszystkie grzechy tego świata. Piotr Wszeborowic spojrzał na miecz swego drucha Gosława z Gosławic. Po błyszczącej jak jadowita żmija klindze miecza ciurkiem płynęła woda. Jak krew- pomyślał palatyn. Tak. Polało się ostatnio ludzkiej krwi. Ale krew to nic. Ile dusz na zatracenie poszło. Przejął go dreszcz Niech Bóg ulituje się nad nimi- pomyślał Piotr wykonując znak krzyża. Czekali. Stojący przed słupem biskup poznański z pastorałem i w pontyfikalnych szatach, zawsze świadom swego dostojeństwa i wrażenia jakie wywołuje w tym stroju nawet wśród książąt piastowskich zerkał z niejaką obawą i respektem na niepozornego mnicha w czarnym chabicie wycierającego teraz niemal beztrosko mokre boki swojego konia. Ten tajemniczy przybysz z Rzymu, wysłannik Papieża roztaczał taką aurę że dumny patriarcha Polskiego Kościoła czuł się przy nim mały i zagubiony Gdy wieści o złych mocach coraz częściej docierały do biskupiego pałacu pojawił się on. Ojciec Agostino.
Prowiant na daleką drogę. Patrząc na te przygotowania Piotr Wszeborowic zakrzyknął Ojcze, zostań z nami, wyruszysz na wiosnę, teraz jesień drogi rozkisłe, błotne bajora, wkrótce mróz i wszystko zasypią śniegi. Po lasach zbóje i dzikie zwierzęta- straszył palatyn. Mnich rzucił mu ironiczne spojrzenie. Czy on wygląda na kogoś kto lękał by sięzbójców i dzikich bestii? To zostań chodż parę dni- zachęcał wielmoża. Odpoczniesz, okrzepniesz, nabierzesz sił- nęcił dalej Piotr Do gródka Gosława nie daleko Tam ciepły ogień, wygodne leża i michy czerwonego parującego mięsiwa.- kusił. Nie- odrzekł krótko mnich Wracać muszę. Widząc że jego prośby nie złamią żelaznej woli zakonnika który szybko szykował się do drogi rzucił ostatnie pytanie które od jakiegoś czasu kamieniem zalegało mu na sercu. Ojcze, To czyste zło? Czy ono wróci za naszego życia? Nie- odpowiedział krótko mnich. Wróci kiedyś ale ani wy ni wasze dzieci tego nie doczekają. I nie jego się bójcie. A czego- spytał zdziwiony Wszeborowic. Zło pobudza ludzkie zepsucie. Bójcie się zła które działa poprzez ludzi. Zła które powo że ludzkie serca stają się czarne i twarde. Zła które poprzez silne ramiona możnych wydziera chleb wdowie, sierocie, biedakowi. Zła które powoduje że nienawidzisz i pogardzasz ludzmi za ich biedę, chorobę i niesczęście. Zła które toczy wasze dusze jak robak aż ją zeżre! Zła które w sobie chodujecie, wielbicie i pieścicie! Zła które przyjmujecie dobrowolnie i któremu oddajecie chołd z własnej woli. I które w końcu zaprowadzi was do piekła! Tego unikajcie. Nie zapomnijcie że zło nawet gdy zdarzy wam się uczynić nie jest dobrem tylko złem. Czyste zło zwyciężycie wiarą, modlitwą czystym sercem. Tamto zło was pochłonie i zniszczy. Zamarły mężne serca wojów. Każdy przecież miał tam coś na sumieniu. Na niebie jakby się trochę przejaśniło i nawet wyjrzało słońce. Ojciec Agostino wskoczył na konia trzymając postronek z uwiązanym na koncu osiołkiem. Nad głowami ludzi rozpostarł swoje skrzydła orzeł bielik i wydał donośny dzwięk. Na surowej twarzy mnicha po raz pierwszy zagościł łagodny uśmiech Dbajcie o nie- rzekł patrząc na szybującego orła. Są wam przypisane. Wasz to znak, Póki one będą i wy będziecie...... POZNAŃ- CZASY WSPÓŁCZESNE Poznański Rynek w południe przypominał gigantyczne mrowisko. Sznury maszerujących ludzi zdawały się nie ustawać. Kotłowały się masy turystów z całego świata
Wszyscy czekali południa by zobaczyć słynne poznańskie koziołki. Siedziałem wygodnie rozwalony na krześle w ogródku piwnym i poluzowałem przeszkadzający mi w upale krawat. Nie interesował mnie spektakl mechanizmu stworzonego przez renesansowych mistrzów zegarmistrzostwa. Widziałem go już zbyt wiele razy. Drugi już miesiąc razem z moją Darią przebywaliśmy w naszym poznańskim mieszkaniu w który spędzaliśmy parę miesięcy w roku. Czując płynące pod garniturem strugi potu w ten czerwcowy dzień pomyślałem że Daria z tym wyjazdem do miasta w pełni lata nie miała dobrego pomysłu. Wolał bym przebywać w swoim domu nad jeziorem Ślesinskim. No ale przecież mieliśmy tu sporo do załatwiania i Daria była tu też także służbowo. Cześć Misza- usłyszałem Do mojedo stolika zbliżał się Zyga z którym tu byłem umówiony. Zyga był moim starym kumplem jeszcze ze studiów i dowiedziawszy się że jestem w mieście poprosił mnie o spotkanie. Popatrzyłem na niego z podziwem. Miał sylwetkę młodzieniaszka i nie wyglądał na więcej jak trzydziestkę, nie mniej przecież znałem go od lat i wiedziałem że podobnie jak ja zbliża się do pięćdziesiątki. Widać musi wydawać fortunę na kosmetyki i operacje plastyczne. Zyga był typem człowieka całkowicie amoralnego. Studia politechniczne potraktował jako konieczną papierkową trampolinę i nigdy nie pracował w wyuczonym zawodzie. W stosunku do ludzi nie miał w zasadzie żadnych zasad i ktoś kto go bliżej nie znał miał prawo uważać go za zwykłą świnię. Po szkole zaczepił się w lokalnej telewizji gdzie wyrobił sobie pewną markę a obecnie pracował w jednej dużej prywatnej stacji gdzie prowadził swój Tolk Show. Na początku swej kariery poderwał asystentkę a i jednocześnie żonę pierwszego swojego szefa, a może kto wie, ona go poderwała i po upojnie spędzonej nocy spojrzał na jej wysmukłe ciało które przed chwilą jeszcze wywoływało w nim dreszcze i ujrzał w nim drabinę do swojej kariery. Jeszcze raz tyle od niego starsza kobieta została przez młodego Zygę potraktowana jak wszystkie inne. Nie miał żadnych moralnych oporów. Był dzieckiem wielkiego miasta i od małego uczestniczył w tym wyścigu szczurów. Złudzeń pozbył się już w dzieciństwie. Wiedział że aby się wybić potrzebne są plecy a czasem i to co pod plecami się znajduje. Mimo swej amoralności miał jakiś kodeks honorowy w swej pokrętnej osobowości bowiem wobec tych których uważał za przyjaciół był zadziwiająco lojalny i nigdy kogoś takiego nie oszukał
Jako ktoś dla którego robienie świnstw innym miał jakiś psi węch do wykrywania ich w sytuacjach którre stważali inni. Był niezwykle inteligentny, a ponieważ uważał mnie za przyjaciela dzięki temu jego zmysłowi i ostrzeżeniom udało mi się uniknąć w życiu wielu raf, potknięć i dołków które szykowali mi inni.Zyga miał trójkę dzieci. Oczywiście jak to bywa w przypadku takiej osobowości każde z inną kobietą. Miał ciągłe z nimi kłopoty. Wiecznie im brakowało pieniędzy. Najstarszy Marek był hazardzistą Zawsze zgrywał się co do grosza w różnych kasynach i co gorsza robił długi. Początkowo pożyczał w bankach Gdy trafił na czarną listę dłużników w różnych Providentach i Bocianach. Raz porzyczył nawet od mafii. Skórę mu uratował wtedy Zyga wypłacając cały dług gangsterom. Drugi.Zenek był gitarzystą w jakimś satanistycznym zespole. Do tego alkoholikiem i narkomanem Wypijał całe beki wódy i palił dziennie całe wory zielska. Kiedyś na jakimś koncercie był tak naprany gorzałą i koksem że zwymiotował na perkusję. Jego świrnięta publiczność pomyślała że to jakiś satanistyczny rytuał i zaczęli go nasladować pchając paluchy do gęby. Cała sala potem była tak zażygana że szok a smrodu właściciel nie mógł usunąć przez kilka miesięcy. No i najmłodszy Radek. Zyga lansował go na gwiazdę kabaretu. Kiedyś widziałem jego występ w TV i powiem szczerze że zjego dowcipów nie roześmiał bym się nawet po wciągnięciu w płuca butli gazu rozweselającego. Zyga głupi nie jest i pomyślał że przydał by mu się jakiś teksciarz który by napisał kilka skeczy by podnieść marną oglądalność programu swego syna. Przypomniał sobie o mnie że na studiach miałem smykałkę do takich głupot, więc mnie poprosił o pomoc. Zgodziłem się po starej znajomości i napisałem parę kawałków.Słuchaj Misza- darł się radośnie Zyga. Taki miałem przydomek od dzieciaka. Wszyscy na mnie tak mówią nawet Daria i gdyby nie urzędowe pisma pewnie zapomniał bym i ja jak naprawdę mam na imię. Machał jakąś kartką. Dostałem właśnie wyniki oglądalności Na jego twarzy gościł szeroki uśmiech. Były wyższe od przeciętnej o 10 procent a w połowie programu skoczyły o 20- darł się Zyga. Taaaak?- zdziwiłem się Aż tyle? No mówiłem ci Fisher, trzymaj się mnie a będą z ciebie ludzie. Przyjmujesz posadę scenarzysty? Nie Zyga, dzięki za zaufanie ale już o tym rozmawialiśmy. Jestem teraz w takiej sytuacji że nie potrzebuję już zasuwać do pracy a resztę życia chcę poświęcić po prostu na.....No właśnie. Na co? Na życie- zakończyłem wesoło. Mogę ci czasem przesłać parę kawałków ale to wszystko
Zyga uśmiechnął się i z zadowoleniem poklepał mnie po plecach. Rob, Misza rób. Jesteś niezły, będą z ciebie ludzie. Ze mną wprawdzie nikt daleko nie zaszedł ale i nikt nie zginął- zachichotał. Akurat- prychnąłem śmiechem. Pamiętasz tego debila któremu w swpoim programie kazałeś zdjąć spodnie i wypiąć tyłek? Zrobiłeś z niego niezłego debila. Na twarzy Zygi zagościł uśmieszek wyższości. Położył mi rękę na ramieniu i po przyjacielsku poklepał. Zdradzę ci pewną tajemnicę show biznesu. Debilem nie był on tylko ci co to oglądali. Większość społeczeństwa to głęby, gapią się na głupie seriale, tolk showy i cały ten badziew który wciskamy im do łbów.. Tak przyjacielu. Głupota jest wieczna, głupota to fundament naszej plastiowo obrazkowej cywilizacji. I oby trwała wiecznie bo dzięki niej mogę być kimś, zarabiać grubą kapuchę a nawet napluć tym durniom w mordy a oni będą jeszcze bardziej klaskać. Pokręciłem głową. Ot i cały Zyga i jego system wartości. A ci co mają trochę rozumu i widzą że to szopka? Tymi nie ma się co przejmować- uciął szybko Zyga Jest ich mniejszość. A poza tym nie oglądają takich programów. Nie mój target więc mnie nie obchodzą. A ty co oglądasz Zyga- zapytałem przez zmrużone oczy. Bo co by o tobie nie powiedzieć to zdecydowanie głupcem nie jesteś. Zyga rozciągnął wargi w obleśnym uśmiechu. Ludzi- odpowiedział I to najchętniej w momencie gdy im dasję do zrozumienia że są niczym. Dobra- przerwał nagle. Dość tych intymnych wyznań. To nie program Rozmowy w amoku. Justyny Drewno. Napisz coś i prześlij mi na maila skoro obiecałeś. Robota mnie czeka. Wiesz, cały ten pijar bez którego nie istniejesz. Muszę prowokować, bezcześcić bo zniknę. Bez skandalu nie ma show. Dziś może sprofanuję krzyż. Katolami się nie przejmuję bo miętcy są. Co ty nie powiesz- przypomniałem mu pewną sytuację. A ci od ojca Prawdziwka i radia Wszyscy idziemy do nieba? No tak Ci bywają upierdliwi- Zyga pomacał się po głowie na wspomnienie obciążonej cegłą torebką jakieś mocherowej emerytki. No to może Koran sprofanuj- zakpiłem. Nie chcę skończyć z granatem w tyłku, albo spędzć reszt życia ukrywając się w jakiejś lepiance w zabitej dechami dziurze. A Tora żydowska- prowokowałem dalej. Nie- gwałtownie uciął Zyga. Skandalizować też trzeba umieć. W każdym razie ja w swoim programie tego nie puszczę. No to pozostało ci tylko zrobić kupę na stole i rozsmarować- zaczęła mnie irytować ta rozmowa i bezczelny cynizm Zygi.Kupa, kupa, chmmm. Ktoś kiedyś zrobił coś takiego w swoim programie. Było coś chyba z psią kupą i jakąś chorągiewką- przypominał sobie Zyga No dobra!- przerwał nagle. Pisz Miszka, pisz. Ja muszę zaraz lecieć. Za chwilę zacznie się nagranie do programu ,,Spotkanie z beztalenciem,, Z rozkoszą zmasakruję kilku frajerów i wdepczę ich w błoto. Boże jak ja kocham tę robotę!!! W myślach już widział wejście do budynku telewizji pod którymi kłębił się tłumek biednych naiwniaków wieżących że ich popisy będą uczciwie ocenione. Zyga zerwał się z miejsca bo do nas podchodziła jego nowa kochanka Hanka Komar, wschodząca gwiazda niskobudżetowego serialu Wampiry z Garbar. Była ładną dziewczyną ale potwornie głupią i zarozumiałą. Jej twarz pokrywała taka ilość farby że wprawnemu graficiarzowi starczyła by na pomalowanie połowy Starego Browaru. Miała nie więcej jak dziewiętnaście lat bo Zyga gustował w młódkach. No cóż- pomyślałem. Nie pierwsze to że starego buldoga otaczają młode suczki. Rozpisywała się czasem o tym romansie kolorowa prasa. Robili sobie ustawki z fotografami i które to zdjęćia póżniej opatrzone odpowiednim komentarzem o miłości serialowej gwiazdy ze skandalizującym rrozrywkowym dziennikarzem. No po prostu cały ten bajer dla znudzonych gospodyń domowych. Szłem wolno ul. Półwiejską. Był piękny dzień a ja i tak nic nie miałem do roboty. Wszedłem na obszerny dziedziniec kamienicy i zajrzałem do swojej skrzynki na klatce schodowej. Była zapchana. Reklamy firm pożyczkowych i agencji towarzyskich od razu powędrowały do kosza. Został mi plik urzędowej korespondencji rachunki opłaty itp. Weszłem do mieszkania. Z małego pokoju w którym Daria urządziła sobie gabinet dobiegał stukot klawiatury. Moja żona wypełniała w Exelu jakieś firmowe słupki i zestawienia. Wśród urzędowej korespondencji mój wzrok przykuła szara koperta z napisem Urząd Notarialny w Koninie. A co to- zaciekawiony rozerwałem kopertę. Wszystkiego się spodziewałem ale nie tego. Notariusz zawiadamiał mnie że jestem spadkobiercą i wykonawcą woli ob. Anastazji Świętopolskiej która zapisuje mi swoje oszczędności spoczywające na kilku kontach i bankowej skrytce. Anastazja- myślałem gorączkowo. Coś mi się przypominało. Delikatna szczupła dłoń głaszcząca po głowie kilkuletniego chłopca. Zapach domowego ciasta i te wszystkie momenty które z niewiadomych powodów pamięta się z dziecinstwa. Dawno temu gdy byłem dzieckiem pojechałem z rodzicami do ciotki Anastazji. Już wtedy wydawała mi się staryszką. Więc ile u diabła mogła mieć lat kiedy zmarła? Pamiętam że miała opinię osoby dziwnej i nie raz mówiono że jest starą wariatką. Do urzędowego pisma dołączona była mała koperta z napisem Do Miszki. Otworzyć wyłącznie po mojej śmierci. Przekaz zza grobu- pomyślałem. O co chodziło starej ciotce- rozmyślałem rozrywając starannie sklejoną kopertę. Drogie dziecko- pisała ciotka. Nie wiem czy przypominasz sobie moją osobę, bo gdy ostatnio się widzieliśmy byłeś małym uroczym dzieckiem. Zauważyłam w tobie coś czego nie mogli dostrzeć twoi do bólu racjonalni rodzice. Zapewne nie zdajesz sobie sprawy że to co robiłeś i jak żyjesz jest zaprzeczeniem do czego jesteś powołany. Ale to nie twoja wina bo którz miał ci o tym powiedzieć.Mimo że pewnie nie pamiętałeś starej ciotki ja twoje życie obserwowałam z uwagą. Nie zastanawiaj się w jaki sposób. Miałam swoje metody i dojścia. Nawet teraz gdy już nie żyję wiem że zbijasz bąki i z nudów zadajesz się z różnymi dziwnymi typami którzy nie tylko z moralnością ale i dobrym wychowaniwm nie mają nic wspólnego. Ale to też wina twojej Darii która cię za bardzo rozpieszcza i by chciała robić wszystko za ciebie.Zdumiałem się. Jak moja martwa cdiotka mogła wiedzieć że czasami coś piszę dla Zygi. Czy aby na pewno umarła.??? Umarłam na pewno- pisała ciotka jak by wiedząc o czym pomyślę. Wiem że nie cierpisz na brak pieniędzy ale wiem też że doceniasz ich znaczenie i wartość. Na moim koncie które ci zostawiam jest 850 tysięcy dolarów amerykańskich a w skrytce bankowej 7 i pół kilograma złota w starych carskich rublach. Zakrztusiłem się i gwałtownie mnie ztkało. Daria chyba usłyszała bo wyjrzała i podeszła do mnie Wlałem w siebie z pół litra wody mineralnej i czytałem dalej. Kształtne pismo ciotki tańczyło mi po papierze.Zapytasz skąd to mam? No cóż. Musisz wiedzieć że żyłam ponad sto lat i miałam bardzo ciekawe życie. Reszty się dowiesz gdy przyjdzie czas. Tak więc pieniądze i złoto które dla mnie teraz nie mają wartości mogą być twoje. Z ust wyrwał mi się okrzyk radości. Chola, chola Miszeńko.- pisała ciotka znowu przewidując moją reakcję. Nie krzycz z radości zawczasu. Zapewne znasz zasadę że w życiu nie ma nic za darmo I ja ci stawiam pewne warunki. Aby dostać te pieniądze mósisz wrócić z miasta do swojego domu i nie wyjeżdżać z tej okolicy przez okres co najmniej trzech miesięcy. Zresztą to twój dom a ty lubisz tam przebywać latem więc nie powinno to dla ciebie stanowić problemu. Będą w tym czasie miały miejsce sprawy którym tylko ty możesz stawić czoło i im zaradzić. Więcej nie powiem. Sam zobaczysz i powiedzą ci zorientowani ludzie na miejscu. Oczywiście możesz odmówić. Ale w takim wypadku spadek zostanie w całości przekazany na radio Wszyscy idziemy do nieba. Znowu się zakrztusiłem. Pojadę, pewnie że pojadę. Myślę że jednak się zdecydujesz. Wiem że twoja Daria mnie poprze. Notariusz pan Pieniążek dopilnuje byś wykonał moją ostatnią wolę. Pozdrawiam cię serdecznie i całuję Twoja ciotka Anastazja. Daria która jak się okazało stanęła za mną i też przez moje ramię czytała list ciotki aż zapiszczała z uciechy. Jedziesz- stwierdziła. Za siedzenie w domu jeszcze nik takich pieniędzy nie dostał. Wracamy?- zapytałem. Westchnęła. Wiesz że teraz nie mogę. Mam sporo pracy- pokazała kłębiące się na jej biurku papierzyska. A i nasz syn urządza sobie z Moniką nowe mieszkanie. Obiecałam im pomóc w zakupach. Wróce przy najbliższej okazji. Nie bój się Misza. Jesteś dużym chłopczykiem a ja dorosłą dziewczynką Pocałowała mnie w policzek. No to postanowione- westchnąłem. Nie ma co dywagować. Szykuję się do drogi. Pal licho cały ten miejski zgiełk. Tylko zdrzemnę się z godzinkę bo coś mnie muli. Położyłem się na kanapie i momentalnie zasnąłem. Śniło mi się jezioro. Siedziałem na brzegu a do mnie podpływały ryby przynosząc w pyszczkach zwitki dolarów i złote carskie świnki Kiedy zacząłem się póżniej pakować do drogi poczułem na plecach czyjś wzrok. Pomyślałem że to Daria. Obróciłem się do tyłu ale jej tam nie było. Rozwiewał się tam jakiś niewidzialny....widzialny zarys czegoś wielkiego gapiącego się na mnie złymi czerwonymi oczami.
Wzruszyłem ramionami na ten omam i wrzuciłem jeszcze do torby trochę jakichś śmieci do których byłem przywiązany ucałowałem Darię i ruszyłem w drogę. Wyjeżdżając myślałem o swojej ciotce. Widocznie nie należała do typu staruszek które zajmują się wyłącznie pieczeniem szarlotki i opowiadaniem wnukom bajek. Miasto zostawałem za sobą. Skręciwszy na rondzie Śródka obok Politechniki prułem ku swemu przeznaczeniu. Wielkomiejski gwar zostawał mi za plecami. Nie licząc ospałych policjantów ukrytych w krzakach z radarem nie miałem po drodze większych przygód. Ledwie ich wypatrzyłem bo twarze mieli pomalowane maskującą farbą a w czapkach pozatykane gałązki leszczyny. Zdąrzyłem zwolnić i przejeżdżając pokazałem im środkowy palec. Gdy zaczęli we mnie rzucać kamieniami byłem już poza zasięgiem. Jakąś godzinę póżniej wjeżdżałem do Konina. Urząd notarialny był w starej części miasta. Notariusz z wyglądu przypominał mi faceta u którego mieszkał kosmita Alf. Ale przyjaciel Alfa znał się widać na swojej robocie i załatwił moją sprawę dość szybko. Zerkając na mnie podejżliwie i jak by z obawą. Zauważyłem stojącą w kącie biura butelkę wody z napisem H 2 o ŚW. I kropidło. Dziwny jakiś. Niech pan uważa- ostrzegł. Ma pan mapę jak dojechać- GPSy ostatnio tu wariują. Spojrzałem na niego zdziwiony. Przecież znałem te strony jak własną kieszeń. Mówią że robią się jakieś zaburzenia czasoprzestrzeni- ciągnął notariusz Że co?- zdziwiłem się. Ja się na tym nie znam- stwierdził notariusz Jestem prawnik a nie fizyk, ale coś się dzieje dziwnego. Acha....do widzenia- obróciłem się na pięcie i wyszedłem. Trafiłem na wariata- pomyślałem. Jechałem powoli. Śmierdziało rozgrzanym asfaltem. Dziwnym trafem nie mogłem wyjechać z miasta. Miasto wydawało mi się jakieś klaustrofobiczne. To chyba z gorąca- pomyślałem. Jestem zmęczony. Z lewej strony stał stary gotycki kościół i miejscowa atrakcja turystyczna. Najstarszy znak drogowy w Polsce zwany Koninskim słupem. Przejeżdżając obok niego silnik samochodu nagle zgasł a kontrolki zaczęły nerwowo migać. Po chwili samochód zaskoczył i pojechał dalej jak gdyby nigdy nic. Nawet nie zwróciłem na to uwagi bo zagapiłem się na zgrabny tyłek idącej chodnikiem blondynki. Coś ztrzeszczało. Wydawało mi się że od strony słupa dochodzi mnie jakiś basowy pomruk. Rozszedł się zapach siarki i coś jakby długo nie wietrzonej obory. Dwie staruszki idące do kościoła spojrzały na mnie i zaczęły nagle gwałtownie coś szeptać sobie na uszy. Zacząłem mieć jakieś niejasne podejżenie że ciotka Anastazja wpakowała mnie w jakąś paskudną historię. Wreszcie wyjechałem z miasta. Koła samochodu toczyły się jak by z oporem jęcząc boleśnie. Mimo że droga była równa i szeroka. Mijając w pędzie stojącego przy drodze herbowego konia miałem wrażenie że metalowe zwierze wytrzeszczyło na mnie zęby i mrugnęło okiem. Nieżle się zaczynało. Jadąc do swojego domu zauważyłem że gapią się na mnie wszystkie wiszące na płotach ,, Wolne Europy.., czyli miejscowe stare plotkary. Ciekawskie baby o ciętych jęzorach i zdolnościach do inwigilacji większych od etatowych agentów KGB. Jak zauważyłem jedna z nicxh dostrzegając mnie askoczyła na rower i popedałowała nim z chyżością o którą bym nie podejrzewał starszej kobiety. Musiała pewnie zdać raport babce Rozalii która na bieżąco monitorowała wszystkie wydarzenia w parafii. Szeroka spódnica Pelagii furgotała z wysiłkiem jak by chciała dorównać zasuwającej z kaskaderską prędkością kobiecie na rowerze. Ile razy już prosiły by Rozalia kupiła sobie wreszcie komórkę. Rowerowi kurierzy byli dobrzy w latach 60tych a nie w dzisiejszych zinformatyzowanych czasach. Jest! Przyjechał! Pelagia z rozpędem wpadła na podwórko domku Rozalii. Na wieki wieków- z wyrzutem dokończyła nie zaczęte przez zasapaną Pelagię powitanie. I jak?- zapytała. Jak ci się widzi. No taki jak zawsze. Niby nasz, ale i trochę miastowy- scharakteryzowała mnie rowerzystka. Miastowy czy nie, krewniak Anastazji. Musi mieć moc.-orzekła Rozalia i poczłapała do schowka pod tapczanem. Wyciągnęła zakurzony skoroszyt i otworzyła z szacunkiem. Było tam mnóstwo kartek pokrytych starannym pismem Anastazji. Kopia zawartej w tych kartkach treści była tylko jedna i spoczywała w sejfie ojca prezesa. Szefa organizacji. Kartki zawierały różne proroctwa i przepowiednie, te które się spełniły i te które spełnić się miały. Zawiadom resztę- zarządziła Pelagii babka Rozalia. Trzeba przedyskutować parę spraw i wyznaczyć priorytety. Żebyśmy były przygotowane. Robimy zebranie. Pelagia wyciągneła smartfona i wysłała zbiorowego SMSa do pozostałych aktywistek. Stary kundel podskakując radośnie obszczekiwał swojego dawno nie widzianego pana. Brama do mojego domu uruchamiana pilotem wolno się rozsuwała. Po wejściu do domu widziałem że nie ma kurzu. Widać Julka. Córka jednego z naszych sąsiadów opiekująca się podczas naszej nieobecności naszym psem i domem musiała posprzątać. Kilka dni temu była silna burza. Sąsiad Tomek dzwonił mi że uszkodziła dach samochodowej wiaty. Zniszczenia nie były duże ale będzie trzeba wymienić jedną podtrzymującą drewnianą belkę i założyć kilka nowych dachówek. Ale to może poczekać. Dziś mi się nic nie chciało. Coś ciągnęło mnie do jeziora. Pobiegłem. Namokła przybrzeżna gleba kląskała pod stopami. W nozdrza wciskał się zapach tataraku i wodorostów. Zagapiłem się na maółą wysepkę na środku jeziora zwaną od niepamiętnych czasów Wyspą Klary. Lekko dmuchnęło wiatrem. Z zacisznych głębokich toni jezioro waliło o brzeg. Szeroka fala miarowym rytmem wypłukiwała wodorosty i piach. Na twardym i piaszczystym dnie pasły się stadka węgorzy. W krzaczastych zaroślach tataraku migały srebrzyście karpie, a w przezroczystej wodzie było widać jak głowiaste sumy wygryzają ściechy w koloniach małży, Podniesiony urokiem chwili beknąłem radośnie niedawno wypitym piwem aż zastygła na jednej nodze patykowata czapla zerwała się do panicznego lotu. Lekki szmerek w głowie zsynchronizował mi się z rytmem fal .coś zaszurało mi za plecami.Zobaczyłem że za mną stoi mój kumpel i sąsiad Tomek i bacznie mi się przygląda. Widzę Miszka że na relaks ci się zebrało. Ale chodż do mnie. Strzelimy sobie piwko i trochę pogadsamy. Dawno cię nie było a są pewne sprawy....- zakonczył enigmatycznie.Wzruszyłem ramionami i poszedłem. Mieszkał na sąsiedniej działce. Piwko które przyniósł okazało się półtoralitrową flachą miejscowego produktu gorzelnianego.Całość uzupełniała pokrajana na ukos kiełbasa i talerz kiszonych ogórków.Sąsiad polał do sporych kieliszków i mrugnięciem oka dał sygnał do wypicia. Wódka była zimna, mocna a ogórki przyjemnie kwiczały przy gryzieniu. Pod stojącym na werandzie jego domu stołem coś włochatego obtarło się o moje nogi. To mój pies Serdel ciągle cieszył się że jego pan powrócił. Słyszałem że Kostek poszedł do roboty w muzeum- zagadałe. Kostek był synem Tomka i ukonczył archeologię. Tak- potwierdził Tomek- Specjalizuje się w kultach pradawnych. Niedawno był na jakichś wykopaliskach. Kultura łużycka. Jakieś grody.- przypomniał sobie. To dobrze że chłopak robi to co lubi- pochwaliłem. Ja wiem?- zwątpił Tomek. Chciałem żeby przejął kiedyś moją firmę ale on się uparł. Miałby z tego coś a tak robi za jakieś grosze. Pokiwałem ze zrozumieniem głową. Tomek miał zakładzik zajmujący się instalacjami wodno kanalizacyjnymi. Miał masę roboty, zatrudniał kilku ludzi i zarabiał naprawdę niezłe pieniądze. Słyszałem też że Kostek smali cholewki do naszej sąsiadki Julki. Robił to jednak dziwnie nieporadnie aż rozśmieszał dziewczynę która go jednak bardzo lubiła. Tak. Gdyby posłuchał ojca przejął zakład i zainteresował się Julką jak się należy zdecydowanie nie zmarnował by sobie życia. Wprost przeciwnie. Pod stołem Serdel pracowicie oblizywał moją opuszczoną rękę. No to clus- Tomek zmienił temat i polał. Pijmy bo gorąco dziś a ja nie lubię ciepłej wódki i spoconych bab Wypiliśmy. Dobra, co ty właściwie wiesz o tej swojej ciotce Anastazji- Tomek nagle zmienił temat. Nadstawiłem uszu. Skąd wiedział? Bo widzisz moja Ela coś mi o niej mówiła a one się znały. Zmarła słyszałeś. Pokiwałem czujnie głową. Czyżby rozeszła już się wieść o spadku? Tak naprawde to tyle co nic-przyznałem. Praktycznie to jej nie znałem. Twoja ciotka jak wiesz miała gdy zmarła ponad sto lat- zaczął Tomek. Urodziła się w dniu kiedy zatonął Tytanik.Była córką jasnowidza Aleksandra Świętopolskiego. Ten twój przodek przewidział dwie wojny światowe, Hitlera, Stalina, bombę atomową i dojście do władzy Platformy Obywatelskiej. Jednym słowem specjalizował się w przewidywaniu wszelkich nieszczęść.Po ojcu Anastazja odziedziczyła ten dar który jak się wydaje był u niej jeszcze mocniejszy niż u starego. Jej matka natomiast Eufrozyna, ho! To dopiero było ziółko. Za caratu była członkiem bojówki PPS i razem z Piłsudzkim napadała na pociągi ze złotem dla cara. Podobno strzelała ze swego Nagana dość często i celnie jak Clint Estwod. W każdym razie biedny Świętopolski miał z nią krzyż pański. Bo nawet taki jasnowidz jak on nigdy nie mógł przewidzieć co jego babie do łba strzeli. Do stołu podszedł Kostek. Syn Tomka. Stary bez słowa postawił przed nim kieliszek i polał następną kolejkę. Gdy Anastazja troszkę podrosła wyjechała do Stanów- kontynuował gospodarz. Zaczął się akurat ten wielki kryzys lat 30tych. Inwestorzy i spekulanci tracili wszystko i wyskakiwali z okien biurowców rozbijając się o bruk jak ulęgałki. Anastazja zaś skupywała akcje upadających firm po cenie makulatury. Zdaje się miała jakieś wizje co w przyszłości odbije i będzie się opłacić.- przypuścił Tomek przypominając sobie podane mu kiedyś przez ciotkę numery totolotka dzięki którym się wybudował i rozkręcił swą firmę. Gdy zaczęła się druga wojna była już milionerką. Wróciła do kraju i finansowała nasz ruch oporu. Sama też brała udział w akcjach bojowych. No wiesz, wysadzanie pociągów, odbijanie zakładników, likwidowanie hitlerowskiej agentury. Dzięki jej jasnowidzeniu jej oddział miał duże sukcesy. Świetnie strzelała. Miała to chyba po matce i nie jednego szkopa posłała do piachu. Coś takiego- zdziwiłem się A wyglądała jak staruszka z reklamy okularów. Jakoś trudno mi było wyobrazić sobie ciotkę z pepeszą kładąco pokotem szeregi niemców. Mało widać ją znałeś- mruknął Tomek zakęszając kolejny kieliszek ogórkiem. Jak złapali miejscowego komendanta Gestapo osobiście obijała mu jajca młotkiem. Serdel zaczął mi obgryzać nogawkę od spodni a ja nawet nie zwróciłem uwagi. Po wojnie też jej to się zdarzało.- rzucił Kostek. Dziadek opowiadał że słyszał straszliwe wycie miejscowego sekretarza partii. Tak- zgodził się jego ojciec. Komunistów też nie cierpiała, Dobry wieczór chłopaki- usłyszeliśmy jakiś radosny perlisty głos. Młoda dziewczyna niosła wiaderko czereśni. Przyniosłam wam trochę bo szpaki już się zwiedziały i żdziobią do jutra jak nic.- powiedziała Julka stawiając wiaderko obok stołu. Julka była wyjątkowo śliczna. Miała 25 lat, długie blond włosy i błękitne oczy. Kształtną kibić opinała krótka sukienka w kwiaty pod którą apetycznie rysowały się niczym jabłuszka małe piersi. Była okazem zdrowia i naturalności. Dodatkowo była inteligentna i miała poukładane w głowie jak należy. Popatrzyłem na nią z przyjemnością. Jak polny kwiatek, dzika stokrotka Serdel właśnie kończył obsikiwać Kostkowi nogawkę. Chłopak miał szczękę opadniętą aż do kolan i wyglądał zabawnie, Kochał Julkę ta była mu raczej przychylna ale on jakoś nie miał śmiałości....Serdel zostawił nogawkę Kostka i merdając radośnie ogonem podbiegł do Julki i położył swój skołtuniony łeb na jej zgrabnych, opalonych kolanach. Dziewczyna czule pogłaskała stare psisko po głowie. Ja po raz pierwszy w życiu pożałowałem że nie jestem psem. Bo z pewnym wstydem i poczuciem winy przyznam że dziewczyna mi się cholernie podobała. Kostek po chwilowym onieśmieleniu zrobił się przerażająco gadatliwy i plótł coś o swoich archeologicznych dokonaniach. Jakie masz plany- zapytał mnie Tomek. Nic konkretnego. Idę na żywioł. Wiatę jutro naprawię i ......Pomogę, znam się na budowlance- zaoferował się Kostek. Podziękowałem mu. Przyda się pomoc a chłopak nie był gamoniem i znał się na wszelkiej robocie.. Ja też – zaoferowała Julka. Umyję panu okna i wypiorę firanki. A Daria kiedy wraca- zapytała. Nie wiem. Mam nadzieję że wkrótce- zakończyłem patrząc na nią ukratkiem. Była cholernie ładna i bałem się że jak jeszcze trochę wypiję mogę palnąć jakąś głupotę. Po za tym słonce już zaszło i komary robiły się dokuczliwe. Pożegnałem się i lekko chwiejnym krokiem udałem się do domu. Przed oczami miałem postać Julki. Ładne kwiatki- pomyślałem. Ledwie parę godzin temu jak widziałem Darię a już oglądam się za młodymi pannicami. Jesteś starym wieprzem Misza- karciłem się w duchu. Pomyśleć że miałem jeszcze niedawno ochotę w tym względzie umoralniać Zygę. Echhhh. To wina wódki. W domu zmęczony w ubrani rzuciłem się na kanapę w salonie. Śniła mi się prababka Eufroizyna siedząca z Piłsudzkim okrakiem na lokomotywie i wymachiwała ruskim rewolwerem. Cały czas mi się wydawało że obserwująmnie jakieś złe czerwone oczy. Środek nocnej ciszy rozkroił ostrym warkotem silnik Harleya. Zatrzymał się przed moim domem z piskiem opon. Dwoje pasarzerów gapiło się w stronę mojej posiadłości. Ubrany na czarno mężczyzna miał łysą czaszkę z wytatuowanym na niej odwróconym krzyżem. Na jego szyi wisiał medalion z pentagramem a guziki motocyklowej kurtki ozdabiały małe trupie czaszki. Już niedługo Lilith- zwrócił się do siedzącej za nim kobiety. Czarnowłosa dziewczyna wykrzywiła swoje ładne pomalowane smolistą szminką wargi. To mięczak- powiedziałaI zdaje się że nie ma o niczym pojęcia. Jednak on, tak jak tamta starucha pochodzą z rodu Klary- powiedział kierowca. Staruchy już nie ma a tak naprawdę tylko ona była niebezpieczna. Ma moc. Może ukrytą ale ma.- wyszeptał mężczyzna. Dobrze by było go skaptować. Byłby to cenny sojusznik. Masz rację Bel- zgodziła się kobieta. Na początek spróbujmy go nastraszyć. Póżniej zrobimy kilka numerów by coś go do nas przekonało. Na razie zróbmy parę testów. Po chwili motocykl odjechał rozcinając światłem reflektora jasną czerwcową noc. Gorące wargi Julki dotykały łapczywie moich ust. Jej ciepły wilgotny język przesuwał mi się po twarzy. Puszyste złote włosy łaskotały po nosie. Julka, Julcia, Juleczka- wymamrotałem. Otworzyłem oczy. Serdel!!! Niech cię jasna cholera!!!!Zepchnąłem psa ze swoich piersi i z obrzydzeniem wycierałem w koc upaskudzoną psią śliną twarz. O. Pan hrabia wreszcie się obudził- usłyszałem głos Julki Mam wprawdzie klucz ale zostawił pan otwarte drzwi. Gdyby Serdel nie pilnował dobytku złodzieje by mogli wynieść pana do jeziora. Dziewczyna zręcznie odpinała firanki przechodząc z taboretu na taboret. Między kształtnymi udami mignęły mi koronkowe majteczki ciasno opinające jej kobiece wdzięki. Znowu mi się zrobiło gorąco. Ech gdybym był na miejscu Kostka albo sam był nieco młodszy to moje łóżko zajarzyło by pożarem którego by nie ugasiła woda z całego naszego jeziora... Kostek już przywiózł belkę i zdjął kawałek dachu z wiaty. Wystarczy jeszcze tylko przykręcić i położyć kilka dachówek a pan śpi.Byłem zmęczony- tłumaczyłem. A poza tym wczoraj trochę wypiliśmy.Która godzina?- zapytałem. Dochodzi jedenasta panie Fisher. - odpowiedziała Julka. Przestań z tym panem- poprosiłem. Z moją Darią od dawna jesteście na ty. Jest wprawdzie ode mnie sporo młodsza ale przecież ja też nie jestem jeszcze stary- powiedziałem. No włąśnie- Julka usiadła naprzeciwko mnie. Właśnie dlatego panie Fiszer. Daria jest właściwie moją przyjaciółką a ja słyszałam co pan gada przez sen. Jej inteligentne piękne oczy patrzyły na mnie drwiąco ale życzliwie. Spiekłem raka robiąc się czerwony na twarzy i mój zmiękczony wypitym wczoraj alkoholem moralny kręgosłup zaczął się prostować. To nie tak- próbowałem się tłumaczyć. Dobra- ucieła Julka. Nie ma sprawy. Nawet to dla mnie było miłe i się nie gniewam. Ale lepiej niech sprawy zostaną takie jakie są. Napije się pan herbaty?- zmieniła temat Postawiony na kuchni czajnik zagwizdał swoją melodię Julka szparko zakręciła się koło kuchni. Rozkosznie zapachniała jajecznica. Przyniosłam z domu kilka jajek i coś tam jeszcze bo nie był pan na zkupach a tu były tylko jakieś świnstwa- powiedziała Julka pokazując palcem jakieś zupki w proszku i konserwy. Z rozkoszą przyglada łem się zręcznym ruchom dziewczyny. Jeżeli będzie pan się w ten sposób odżywiał to kiedyś nałapie wrzodów na żołądku- skarciła mnie. Na stole obok jajecznicy pojawił się świeży chleb, słoik miodu i mnóstwo owoców z sadu rodziców Julki

4 komentarze:

  1. Bardzo fajnie się czyta Opisy pobudzają wyobraźnię!Z niecierpliwością czekam na całość!😀😀😀😀

    OdpowiedzUsuń
  2. Yeeha! Czekam na kontynuację!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Czekam na całość,jak dotąd super! Całość wydrukuję sobie i jeszcze raz przeczytam!👍👍👍

    OdpowiedzUsuń
  4. superancko MIESIU!CEKOM NA CEDE ENY!

    OdpowiedzUsuń

Ostatni zajazd na Retuszkowo. Część III

Jezuuuuuu, ale nas sprali-powiedział prezes Glizdowicz do kapitana Samogwałta. Może powiedzmy to w ten sposób że zajęliśmy zaszczytne drugi...