10000 lat przed naszą erą
Od południa wiało ciepłym
wiatrem. Na północy było widać jeszcze wysoką ścianę bieli i
słychać było potężny grzmot pękającego lodu. Ale słonce
nabierało wigoru. Po długich, martwych i zimnych tysiącach lat
przebywania w strefie gwiezdnego pyłu cały Układ Słoneczny
wychodził w strefę czystej kosmicznej pustki. Promienie słonca
początkowo nieśmiało pieściły odartą i wyjałowioną z
wszelkiego życia glebę z której już ustąpiła biel, ale nie
zagościła jeszcze zielona szata nowej nadchodzącej epoki. Z
topniejącego lodowca świecąc jak opale skapywały kropelki wody.
Łączyły się w strużki, strugi, strumyczki. Szumiąc,
szeleszcząc, wreszczcie hucząc ogromnie wpadywały do ryczących
już, pierwotnych i pierwszych od niepamiętnych czasów rzek..
Nieujarzmionych jeszcze, niepewnych, którędy mają popłynąc, ale
gnających chciwie, spragnione pędu, wszędzie tam gdzie było można
się rozlać, rozprzestrzenić i po ponownym wezbraniu ruszyć
dalej.. Ciągnące się dziesiątkami kilometrów, wyorane lodowym
radłem rynny zapełniały się życiodajnym płynem. Powstawały
jeziora, niepewne jeszcze swojego istnienia ale już nadające
charakter i wygląd miejscu które brało udział w tym powszechnym i
hałaśliwym wyścigu przyrody. Od południa na podobieństwo pożaru
stepu wdzierała się zielona ruń, pokrywająca zapadliska,
płaszczyzny i wzgórza z zaborczą ochotą i determinacją młodych
wojowników panując tam, gdzie do tej pory istniało imperiun Bogów
lodu. Nad głęboką niby studnia szczeliną w ziemi, pozostałością
po ciosie lodowym bagnetem stała grupa Łowców. Ich okryte skórami
muskularne ciała zachartowane ogniem lodowych podmuchów, emanowały
pierwotną siłą i energią. Lecz gdy ktoś spojrzał w ich pokryte
zmierzwionymi, rosochatymi brodami twarze szukając ich oczu, dojrzał
by w nich obraz bezdennej pustki i uczucie bezpowrotnej
wrzechogarniającej, bezpowrotnej straty. Stali w milczeniu patrząc
na szamana malującego czerwoną ochrą święte znaki na pokrytym
skórami, ogromnym przypominającym lodowcowy głaz pakunku. Szaman
skończywszy, cofnął się do tyłu na dziesięc kroków i rozorał
sobie twarz paznokciami przypominającymi szpony. Upadł krzyżem na
ziemię rozłożywszy szeroko ręce. Łowcy powoli złapali za
przygotowane wcześniej grube dzwignie wykonane z mamucich kości i z
wielkim mozołem zsuwali pakunek w stronę szczeliny
Która miała stać się grobem ich
dawnego świata, boga i ostatniego przedstawiciela gatunku. Pakunek
zsunąwszy się do szczeliny uderzył o wąskie dno wydając dzwięk
podobny do ostatniego tchnienia umierającego. Szaman ciągle leżał
w bezruchu a Łowcy chwycili za rydle wykonane z łopatek polarnych
jeleni i wykopali rów łącząc ten niezwykły grobowiec ostatniego
mamuta ze stawem pełnym mulistej, gęstej od osadów wody. Woda
szybko wypełniając szczelinę przelewała się spływając niżej a
piach, błoto i osady skutecznie i bez śladu pokrywały miejsce
pochówku. Nie czekając aż woda skonczy swoją robotę a pomocą
swych prymitywnych ale skutecznych narzędzi zaczęli nie bez trudu
przesuwać prymitywnie obrobione kamienie, formując krąg z
większych na zewnątrz a prostopadle do środka mniejszych,
układających się w skomplikowany ornament przypominający koło
szprychowe. Nie śpiąc, nie jedząc Łowcy pracowali układając
wokół grobu budowlę w której miała drzemać spętana zaklęciem
moc ich czasów. W końcu zaczęli w samym środku kręgu ustawiać
trzymetrowy obelisk obrobiony z surowego kamienia urodzonego przez
lodowiec. Kształtem przypominał szachowego laufra a z bogu był
ozdobiony atrybutem Boga Dakaaaa. Był najważnieszym elementem
Siedliskiem i koncentratorem pradawnej, prymitywnej siły która
miała teraz drzemać. Szaman wstał. Ignorując chłód i pękające
z bólu od leżenia na lodowatej ziemi swoje stare kości rozejrzał
się wokoło. Na przeciwko białej, po zielonej stronie świata
patrzył na osadę w której krzątały się nie biorące udziału w
świętej ceremoni kobiety Łowców. Pracowicie krzątały się przy
grządkach pierwszych dzikich jeszcze warzyw, inne zaganiały do
prymitywnych zagród stadka chudych kóz z rozciągniętymi od mleka
wymionami. Kończył się czas Łowców. Nadchodził czas Rolników.
Szaman wzniósł poskręcane od chorób ręce nad głowę i
zaśpiewał. Pradawna pieśń strzelista, surowa i ostra jak lodowe
granie odbiła się od zachmurzonego nieba, pomacała cofające się
na północ lody i wniknęła w zapładniającą się nowym życiem
ziemię. Kamienny krąg zadrżał jak potrącona struna, rozjarzył
się leciutką srebrzystą poświatą i zamarł w bezruchu na wieki
Łowcy schodzili do osady a szaman ciągle stał. W odbitej od nieba
i lodów pieśni usłyszał odpowiedż. Wiedział że za tysiące lat
gdy czas się wypełni Moc powróci.
11 tysięcy lat póżniej roku
Pańskiego 1151
Roku Pańskiego 1154 Do Kalisza z
Kruszwicy prowadzi tu punkt
Wskazuje to forma drogi i sprawiedliwości
którą kazał uczynić komes palatyn Piotr
Wskazuje to forma drogi i sprawiedliwości
którą kazał uczynić komes palatyn Piotr
i starannie tę drogę przepołowił
oby był go pamiętny
Racz każdy podróżny prosić modlitwą łaskawego Boga. Zgrabiałe od dżdżu i chłodu kąsającego już w listopadzie dłonie mnicha z Bieniszewskiego klasztoru kończyły wykuwanie żelaznym dłutem inskrypcji na kamiennym słupie. Nikt go nie poganiał chodż trudy i niezwykłe wydarzenia ostatnich miesięcy sterały nerwy i ciała tych przecież twardych i odważnych ludzi. Stali w milczeniu czekając. Wiedzieli że robota zakonnika musi być wykonana dobrze i dokładnie. Palatyn Piotr pan tych ziem patrzył ciepłym wzrokiem na sylwetki swoich wojowników. Udowodnili że nie lękają się niczego. Udała mu się drużyna. Serce palatyna pękało z dumy patrząc w ich twarze mokre teraz od deszczu, ozdobione wiechciastymi . Mokrymi, zwisającymi ku dołowi wąsami. Tak. Twardzi byli. Nie lękali się ni ludzi ni szatanów. Na ich kolczugach i chełmach niczym diamenciki wisiały krople wody. Woda wnikała w kaftany mimo że nasmarowane niedzwiedzim sadłem, przemoknięte i ciężkie jak wszystkie grzechy tego świata. Piotr Wszeborowic spojrzał na miecz swego drucha Gosława z Gosławic. Po błyszczącej jak jadowita żmija klindze miecza ciurkiem płynęła woda. Jak krew- pomyślał palatyn. Tak. Polało się ostatnio ludzkiej krwi. Ale krew to nic. Ile dusz na zatracenie poszło. Przejął go dreszcz Niech Bóg ulituje się nad nimi- pomyślał Piotr wykonując znak krzyża. Czekali. Stojący przed słupem biskup poznański z pastorałem i w pontyfikalnych szatach, zawsze świadom swego dostojeństwa i wrażenia jakie wywołuje w tym stroju nawet wśród książąt piastowskich zerkał z niejaką obawą i respektem na niepozornego mnicha w czarnym chabicie wycierającego teraz niemal beztrosko mokre boki swojego konia. Ten tajemniczy przybysz z Rzymu, wysłannik Papieża roztaczał taką aurę że dumny patriarcha Polskiego Kościoła czuł się przy nim mały i zagubiony Gdy wieści o złych mocach coraz częściej docierały do biskupiego pałacu pojawił się on. Ojciec Agostino.
Racz każdy podróżny prosić modlitwą łaskawego Boga. Zgrabiałe od dżdżu i chłodu kąsającego już w listopadzie dłonie mnicha z Bieniszewskiego klasztoru kończyły wykuwanie żelaznym dłutem inskrypcji na kamiennym słupie. Nikt go nie poganiał chodż trudy i niezwykłe wydarzenia ostatnich miesięcy sterały nerwy i ciała tych przecież twardych i odważnych ludzi. Stali w milczeniu czekając. Wiedzieli że robota zakonnika musi być wykonana dobrze i dokładnie. Palatyn Piotr pan tych ziem patrzył ciepłym wzrokiem na sylwetki swoich wojowników. Udowodnili że nie lękają się niczego. Udała mu się drużyna. Serce palatyna pękało z dumy patrząc w ich twarze mokre teraz od deszczu, ozdobione wiechciastymi . Mokrymi, zwisającymi ku dołowi wąsami. Tak. Twardzi byli. Nie lękali się ni ludzi ni szatanów. Na ich kolczugach i chełmach niczym diamenciki wisiały krople wody. Woda wnikała w kaftany mimo że nasmarowane niedzwiedzim sadłem, przemoknięte i ciężkie jak wszystkie grzechy tego świata. Piotr Wszeborowic spojrzał na miecz swego drucha Gosława z Gosławic. Po błyszczącej jak jadowita żmija klindze miecza ciurkiem płynęła woda. Jak krew- pomyślał palatyn. Tak. Polało się ostatnio ludzkiej krwi. Ale krew to nic. Ile dusz na zatracenie poszło. Przejął go dreszcz Niech Bóg ulituje się nad nimi- pomyślał Piotr wykonując znak krzyża. Czekali. Stojący przed słupem biskup poznański z pastorałem i w pontyfikalnych szatach, zawsze świadom swego dostojeństwa i wrażenia jakie wywołuje w tym stroju nawet wśród książąt piastowskich zerkał z niejaką obawą i respektem na niepozornego mnicha w czarnym chabicie wycierającego teraz niemal beztrosko mokre boki swojego konia. Ten tajemniczy przybysz z Rzymu, wysłannik Papieża roztaczał taką aurę że dumny patriarcha Polskiego Kościoła czuł się przy nim mały i zagubiony Gdy wieści o złych mocach coraz częściej docierały do biskupiego pałacu pojawił się on. Ojciec Agostino.
Prowiant na daleką drogę. Patrząc na
te przygotowania Piotr Wszeborowic zakrzyknął Ojcze, zostań z
nami, wyruszysz na wiosnę, teraz jesień drogi rozkisłe, błotne
bajora, wkrótce mróz i wszystko zasypią śniegi. Po lasach zbóje
i dzikie zwierzęta- straszył palatyn. Mnich rzucił mu ironiczne
spojrzenie. Czy on wygląda na kogoś kto lękał by sięzbójców i
dzikich bestii? To zostań chodż parę dni- zachęcał wielmoża.
Odpoczniesz, okrzepniesz, nabierzesz sił- nęcił dalej Piotr Do
gródka Gosława nie daleko Tam ciepły ogień, wygodne leża i michy
czerwonego parującego mięsiwa.- kusił. Nie- odrzekł krótko mnich
Wracać muszę. Widząc że jego prośby nie złamią żelaznej woli
zakonnika który szybko szykował się do drogi rzucił ostatnie
pytanie które od jakiegoś czasu kamieniem zalegało mu na sercu.
Ojcze, To czyste zło? Czy ono wróci za naszego życia? Nie-
odpowiedział krótko mnich. Wróci kiedyś ale ani wy ni wasze
dzieci tego nie doczekają. I nie jego się bójcie. A czego- spytał
zdziwiony Wszeborowic. Zło pobudza ludzkie zepsucie. Bójcie się
zła które działa poprzez ludzi. Zła które powo że ludzkie serca
stają się czarne i twarde. Zła które poprzez silne ramiona
możnych wydziera chleb wdowie, sierocie, biedakowi. Zła które
powoduje że nienawidzisz i pogardzasz ludzmi za ich biedę, chorobę
i niesczęście. Zła które toczy wasze dusze jak robak aż ją
zeżre! Zła które w sobie chodujecie, wielbicie i pieścicie! Zła
które przyjmujecie dobrowolnie i któremu oddajecie chołd z własnej
woli. I które w końcu zaprowadzi was do piekła! Tego unikajcie.
Nie zapomnijcie że zło nawet gdy zdarzy wam się uczynić nie jest
dobrem tylko złem. Czyste zło zwyciężycie wiarą, modlitwą
czystym sercem. Tamto zło was pochłonie i zniszczy. Zamarły mężne
serca wojów. Każdy przecież miał tam coś na sumieniu. Na niebie
jakby się trochę przejaśniło i nawet wyjrzało słońce. Ojciec
Agostino wskoczył na konia trzymając postronek z uwiązanym na
koncu osiołkiem. Nad głowami ludzi rozpostarł swoje skrzydła
orzeł bielik i wydał donośny dzwięk. Na surowej twarzy mnicha po
raz pierwszy zagościł łagodny uśmiech Dbajcie o nie- rzekł
patrząc na szybującego orła. Są wam przypisane. Wasz to znak,
Póki one będą i wy będziecie......
POZNAŃ-
CZASY WSPÓŁCZESNE
Poznański Rynek w
południe przypominał gigantyczne mrowisko. Sznury maszerujących
ludzi zdawały się nie ustawać. Kotłowały się masy turystów z
całego świata
Wszyscy czekali południa by zobaczyć
słynne poznańskie koziołki. Siedziałem wygodnie rozwalony na
krześle w ogródku piwnym i poluzowałem przeszkadzający mi w upale
krawat. Nie interesował mnie spektakl mechanizmu stworzonego przez
renesansowych mistrzów zegarmistrzostwa. Widziałem go już zbyt
wiele razy. Drugi już miesiąc razem z moją Darią przebywaliśmy w
naszym poznańskim mieszkaniu w który spędzaliśmy parę miesięcy
w roku. Czując płynące pod garniturem strugi potu w ten czerwcowy
dzień pomyślałem że Daria z tym wyjazdem do miasta w pełni lata
nie miała dobrego pomysłu. Wolał bym przebywać w swoim domu nad
jeziorem Ślesinskim. No ale przecież mieliśmy tu sporo do
załatwiania i Daria była tu też także służbowo. Cześć Misza-
usłyszałem Do mojedo stolika zbliżał się Zyga z którym tu byłem
umówiony. Zyga był moim starym kumplem jeszcze ze studiów i
dowiedziawszy się że jestem w mieście poprosił mnie o spotkanie.
Popatrzyłem na niego z podziwem. Miał sylwetkę młodzieniaszka i
nie wyglądał na więcej jak trzydziestkę, nie mniej przecież
znałem go od lat i wiedziałem że podobnie jak ja zbliża się do
pięćdziesiątki. Widać musi wydawać fortunę na kosmetyki i
operacje plastyczne. Zyga był typem człowieka całkowicie
amoralnego. Studia politechniczne potraktował jako konieczną
papierkową trampolinę i nigdy nie pracował w wyuczonym zawodzie. W
stosunku do ludzi nie miał w zasadzie żadnych zasad i ktoś kto go
bliżej nie znał miał prawo uważać go za zwykłą świnię. Po
szkole zaczepił się w lokalnej telewizji gdzie wyrobił sobie pewną
markę a obecnie pracował w jednej dużej prywatnej stacji gdzie
prowadził swój Tolk Show. Na początku swej kariery poderwał
asystentkę a i jednocześnie żonę pierwszego swojego szefa, a może
kto wie, ona go poderwała i po upojnie spędzonej nocy spojrzał na
jej wysmukłe ciało które przed chwilą jeszcze wywoływało w nim
dreszcze i ujrzał w nim drabinę do swojej kariery. Jeszcze raz tyle
od niego starsza kobieta została przez młodego Zygę potraktowana
jak wszystkie inne. Nie miał żadnych moralnych oporów. Był
dzieckiem wielkiego miasta i od małego uczestniczył w tym wyścigu
szczurów. Złudzeń pozbył się już w dzieciństwie. Wiedział że
aby się wybić potrzebne są plecy a czasem i to co pod plecami się
znajduje. Mimo swej amoralności miał jakiś kodeks honorowy w swej
pokrętnej osobowości bowiem wobec tych których uważał za
przyjaciół był zadziwiająco lojalny i nigdy kogoś takiego nie
oszukał
Jako ktoś dla którego robienie
świnstw innym miał jakiś psi węch do wykrywania ich w sytuacjach
którre stważali inni. Był niezwykle inteligentny, a ponieważ
uważał mnie za przyjaciela dzięki temu jego zmysłowi i
ostrzeżeniom udało mi się uniknąć w życiu wielu raf, potknięć
i dołków które szykowali mi inni.Zyga miał trójkę dzieci.
Oczywiście jak to bywa w przypadku takiej osobowości każde z inną
kobietą. Miał ciągłe z nimi kłopoty. Wiecznie im brakowało
pieniędzy. Najstarszy Marek był hazardzistą Zawsze zgrywał się
co do grosza w różnych kasynach i co gorsza robił długi.
Początkowo pożyczał w bankach Gdy trafił na czarną listę
dłużników w różnych Providentach i Bocianach. Raz porzyczył
nawet od mafii. Skórę mu uratował wtedy Zyga wypłacając cały
dług gangsterom. Drugi.Zenek był gitarzystą w jakimś
satanistycznym zespole. Do tego alkoholikiem i narkomanem Wypijał
całe beki wódy i palił dziennie całe wory zielska. Kiedyś na
jakimś koncercie był tak naprany gorzałą i koksem że zwymiotował
na perkusję. Jego świrnięta publiczność pomyślała że to jakiś
satanistyczny rytuał i zaczęli go nasladować pchając paluchy do
gęby. Cała sala potem była tak zażygana że szok a smrodu
właściciel nie mógł usunąć przez kilka miesięcy. No i
najmłodszy Radek. Zyga lansował go na gwiazdę kabaretu. Kiedyś
widziałem jego występ w TV i powiem szczerze że zjego dowcipów
nie roześmiał bym się nawet po wciągnięciu w płuca butli gazu
rozweselającego. Zyga głupi nie jest i pomyślał że przydał by
mu się jakiś teksciarz który by napisał kilka skeczy by podnieść
marną oglądalność programu swego syna. Przypomniał sobie o mnie
że na studiach miałem smykałkę do takich głupot, więc mnie
poprosił o pomoc. Zgodziłem się po starej znajomości i napisałem
parę kawałków.Słuchaj Misza- darł się radośnie Zyga. Taki
miałem przydomek od dzieciaka. Wszyscy na mnie tak mówią nawet
Daria i gdyby nie urzędowe pisma pewnie zapomniał bym i ja jak
naprawdę mam na imię. Machał jakąś kartką. Dostałem właśnie
wyniki oglądalności Na jego twarzy gościł szeroki uśmiech. Były
wyższe od przeciętnej o 10 procent a w połowie programu skoczyły
o 20- darł się Zyga. Taaaak?- zdziwiłem się Aż tyle? No mówiłem
ci Fisher, trzymaj się mnie a będą z ciebie ludzie. Przyjmujesz
posadę scenarzysty? Nie Zyga, dzięki za zaufanie ale już o tym
rozmawialiśmy. Jestem teraz w takiej sytuacji że nie potrzebuję
już zasuwać do pracy a resztę życia chcę poświęcić po prostu
na.....No właśnie. Na co? Na życie- zakończyłem wesoło. Mogę
ci czasem przesłać parę kawałków ale to wszystko
Zyga uśmiechnął się i z
zadowoleniem poklepał mnie po plecach. Rob, Misza rób. Jesteś
niezły, będą z ciebie ludzie. Ze mną wprawdzie nikt daleko nie
zaszedł ale i nikt nie zginął- zachichotał. Akurat- prychnąłem
śmiechem. Pamiętasz tego debila któremu w swpoim programie kazałeś
zdjąć spodnie i wypiąć tyłek? Zrobiłeś z niego niezłego
debila. Na twarzy Zygi zagościł uśmieszek wyższości. Położył
mi rękę na ramieniu i po przyjacielsku poklepał. Zdradzę ci pewną
tajemnicę show biznesu. Debilem nie był on tylko ci co to oglądali.
Większość społeczeństwa to głęby, gapią się na głupie
seriale, tolk showy i cały ten badziew który wciskamy im do łbów..
Tak przyjacielu. Głupota jest wieczna, głupota to fundament naszej
plastiowo obrazkowej cywilizacji. I oby trwała wiecznie bo dzięki
niej mogę być kimś, zarabiać grubą kapuchę a nawet napluć tym
durniom w mordy a oni będą jeszcze bardziej klaskać. Pokręciłem
głową. Ot i cały Zyga i jego system wartości. A ci co mają
trochę rozumu i widzą że to szopka? Tymi nie ma się co
przejmować- uciął szybko Zyga Jest ich mniejszość. A poza tym
nie oglądają takich programów. Nie mój target więc mnie nie
obchodzą. A ty co oglądasz Zyga- zapytałem przez zmrużone oczy.
Bo co by o tobie nie powiedzieć to zdecydowanie głupcem nie jesteś.
Zyga rozciągnął wargi w obleśnym uśmiechu. Ludzi- odpowiedział
I to najchętniej w momencie gdy im dasję do zrozumienia że są
niczym. Dobra- przerwał nagle. Dość tych intymnych wyznań. To nie
program Rozmowy w amoku. Justyny Drewno. Napisz coś i prześlij mi
na maila skoro obiecałeś. Robota mnie czeka. Wiesz, cały ten pijar
bez którego nie istniejesz. Muszę prowokować, bezcześcić bo
zniknę. Bez skandalu nie ma show. Dziś może sprofanuję krzyż.
Katolami się nie przejmuję bo miętcy są. Co ty nie powiesz-
przypomniałem mu pewną sytuację. A ci od ojca Prawdziwka i radia
Wszyscy idziemy do nieba? No tak Ci bywają upierdliwi- Zyga pomacał
się po głowie na wspomnienie obciążonej cegłą torebką jakieś
mocherowej emerytki. No to może Koran sprofanuj- zakpiłem. Nie chcę
skończyć z granatem w tyłku, albo spędzć reszt życia ukrywając
się w jakiejś lepiance w zabitej dechami dziurze. A Tora żydowska-
prowokowałem dalej. Nie- gwałtownie uciął Zyga. Skandalizować
też trzeba umieć. W każdym razie ja w swoim programie tego nie
puszczę. No to pozostało ci tylko zrobić kupę na stole i
rozsmarować- zaczęła mnie irytować ta rozmowa i bezczelny cynizm
Zygi.Kupa, kupa, chmmm. Ktoś kiedyś zrobił coś takiego w swoim
programie. Było coś chyba z psią kupą i jakąś chorągiewką-
przypominał sobie Zyga No dobra!- przerwał nagle. Pisz Miszka,
pisz. Ja muszę zaraz lecieć. Za chwilę zacznie się nagranie do
programu ,,Spotkanie z beztalenciem,, Z rozkoszą zmasakruję kilku
frajerów i wdepczę ich w błoto. Boże jak ja kocham tę robotę!!!
W myślach już widział wejście do budynku telewizji pod którymi
kłębił się tłumek biednych naiwniaków wieżących że ich
popisy będą uczciwie ocenione. Zyga zerwał się z miejsca bo do
nas podchodziła jego nowa kochanka Hanka Komar, wschodząca gwiazda
niskobudżetowego serialu Wampiry z Garbar. Była ładną dziewczyną
ale potwornie głupią i zarozumiałą. Jej twarz pokrywała taka
ilość farby że wprawnemu graficiarzowi starczyła by na
pomalowanie połowy Starego Browaru. Miała nie więcej jak
dziewiętnaście lat bo Zyga gustował w młódkach. No cóż-
pomyślałem. Nie pierwsze to że starego buldoga otaczają młode
suczki. Rozpisywała się czasem o tym romansie kolorowa prasa.
Robili sobie ustawki z fotografami i które to zdjęćia póżniej
opatrzone odpowiednim komentarzem o miłości serialowej gwiazdy ze
skandalizującym rrozrywkowym dziennikarzem. No po prostu cały ten
bajer dla znudzonych gospodyń domowych. Szłem wolno ul. Półwiejską.
Był piękny dzień a ja i tak nic nie miałem do roboty. Wszedłem
na obszerny dziedziniec kamienicy i zajrzałem do swojej skrzynki na
klatce schodowej. Była zapchana. Reklamy firm pożyczkowych i
agencji towarzyskich od razu powędrowały do kosza. Został mi plik
urzędowej korespondencji rachunki opłaty itp. Weszłem do
mieszkania. Z małego pokoju w którym Daria urządziła sobie
gabinet dobiegał stukot klawiatury. Moja żona wypełniała w Exelu
jakieś firmowe słupki i zestawienia. Wśród urzędowej
korespondencji mój wzrok przykuła szara koperta z napisem Urząd
Notarialny w Koninie. A co to- zaciekawiony rozerwałem kopertę.
Wszystkiego się spodziewałem ale nie tego. Notariusz zawiadamiał
mnie że jestem spadkobiercą i wykonawcą woli ob. Anastazji
Świętopolskiej która zapisuje mi swoje oszczędności spoczywające
na kilku kontach i bankowej skrytce. Anastazja- myślałem
gorączkowo. Coś mi się przypominało. Delikatna szczupła dłoń
głaszcząca po głowie kilkuletniego chłopca. Zapach domowego
ciasta i te wszystkie momenty które z niewiadomych powodów pamięta
się z dziecinstwa. Dawno temu gdy byłem dzieckiem pojechałem z
rodzicami do ciotki Anastazji. Już wtedy wydawała mi się
staryszką. Więc ile u diabła mogła mieć lat kiedy zmarła?
Pamiętam że miała opinię osoby dziwnej i nie raz mówiono że
jest starą wariatką. Do urzędowego pisma dołączona była mała
koperta z napisem Do Miszki. Otworzyć wyłącznie po mojej śmierci.
Przekaz zza grobu- pomyślałem. O co chodziło starej ciotce-
rozmyślałem rozrywając starannie sklejoną kopertę. Drogie
dziecko- pisała ciotka. Nie wiem czy przypominasz sobie moją osobę,
bo gdy ostatnio się widzieliśmy byłeś małym uroczym dzieckiem.
Zauważyłam w tobie coś czego nie mogli dostrzeć twoi do bólu
racjonalni rodzice. Zapewne nie zdajesz sobie sprawy że to co
robiłeś i jak żyjesz jest zaprzeczeniem do czego jesteś powołany.
Ale to nie twoja wina bo którz miał ci o tym powiedzieć.Mimo że
pewnie nie pamiętałeś starej ciotki ja twoje życie obserwowałam
z uwagą. Nie zastanawiaj się w jaki sposób. Miałam swoje metody i
dojścia. Nawet teraz gdy już nie żyję wiem że zbijasz bąki i z
nudów zadajesz się z różnymi dziwnymi typami którzy nie tylko z
moralnością ale i dobrym wychowaniwm nie mają nic wspólnego. Ale
to też wina twojej Darii która cię za bardzo rozpieszcza i by
chciała robić wszystko za ciebie.Zdumiałem się. Jak moja martwa
cdiotka mogła wiedzieć że czasami coś piszę dla Zygi. Czy aby na
pewno umarła.??? Umarłam na pewno- pisała ciotka jak by wiedząc o
czym pomyślę. Wiem że nie cierpisz na brak pieniędzy ale wiem też
że doceniasz ich znaczenie i wartość. Na moim koncie które ci
zostawiam jest 850 tysięcy dolarów amerykańskich a w skrytce
bankowej 7 i pół kilograma złota w starych carskich rublach.
Zakrztusiłem się i gwałtownie mnie ztkało. Daria chyba usłyszała
bo wyjrzała i podeszła do mnie Wlałem w siebie z pół litra wody
mineralnej i czytałem dalej. Kształtne pismo ciotki tańczyło mi
po papierze.Zapytasz skąd to mam? No cóż. Musisz wiedzieć że
żyłam ponad sto lat i miałam bardzo ciekawe życie. Reszty się
dowiesz gdy przyjdzie czas. Tak więc pieniądze i złoto które dla
mnie teraz nie mają wartości mogą być twoje. Z ust wyrwał mi się
okrzyk radości. Chola, chola Miszeńko.- pisała ciotka znowu
przewidując moją reakcję. Nie krzycz z radości zawczasu. Zapewne
znasz zasadę że w życiu nie ma nic za darmo I ja ci stawiam pewne
warunki. Aby dostać te pieniądze mósisz wrócić z miasta do
swojego domu i nie wyjeżdżać z tej okolicy przez okres co najmniej
trzech miesięcy. Zresztą to twój dom a ty lubisz tam przebywać
latem więc nie powinno to dla ciebie stanowić problemu. Będą w
tym czasie miały miejsce sprawy którym tylko ty możesz stawić
czoło i im zaradzić. Więcej nie powiem. Sam zobaczysz i powiedzą
ci zorientowani ludzie na miejscu. Oczywiście możesz odmówić. Ale
w takim wypadku spadek zostanie w całości przekazany na radio
Wszyscy idziemy do nieba. Znowu się zakrztusiłem. Pojadę, pewnie
że pojadę. Myślę że jednak się zdecydujesz. Wiem że twoja
Daria mnie poprze. Notariusz pan Pieniążek dopilnuje byś wykonał
moją ostatnią wolę. Pozdrawiam cię serdecznie i całuję Twoja
ciotka Anastazja. Daria która jak się okazało stanęła za mną i
też przez moje ramię czytała list ciotki aż zapiszczała z
uciechy. Jedziesz- stwierdziła. Za siedzenie w domu jeszcze nik
takich pieniędzy nie dostał. Wracamy?- zapytałem. Westchnęła.
Wiesz że teraz nie mogę. Mam sporo pracy- pokazała kłębiące się
na jej biurku papierzyska. A i nasz syn urządza sobie z Moniką nowe
mieszkanie. Obiecałam im pomóc w zakupach. Wróce przy najbliższej
okazji. Nie bój się Misza. Jesteś dużym chłopczykiem a ja
dorosłą dziewczynką Pocałowała mnie w policzek. No to
postanowione- westchnąłem. Nie ma co dywagować. Szykuję się do
drogi. Pal licho cały ten miejski zgiełk. Tylko zdrzemnę się z
godzinkę bo coś mnie muli. Położyłem się na kanapie i
momentalnie zasnąłem. Śniło mi się jezioro. Siedziałem na
brzegu a do mnie podpływały ryby przynosząc w pyszczkach zwitki
dolarów i złote carskie świnki Kiedy zacząłem się póżniej
pakować do drogi poczułem na plecach czyjś wzrok. Pomyślałem że
to Daria. Obróciłem się do tyłu ale jej tam nie było. Rozwiewał
się tam jakiś niewidzialny....widzialny zarys czegoś wielkiego
gapiącego się na mnie złymi czerwonymi oczami.
Wzruszyłem ramionami na ten omam i
wrzuciłem jeszcze do torby trochę jakichś śmieci do których
byłem przywiązany ucałowałem Darię i ruszyłem w drogę.
Wyjeżdżając myślałem o swojej ciotce. Widocznie nie należała
do typu staruszek które zajmują się wyłącznie pieczeniem
szarlotki i opowiadaniem wnukom bajek. Miasto zostawałem za sobą.
Skręciwszy na rondzie Śródka obok Politechniki prułem ku swemu
przeznaczeniu. Wielkomiejski gwar zostawał mi za plecami. Nie licząc
ospałych policjantów ukrytych w krzakach z radarem nie miałem po
drodze większych przygód. Ledwie ich wypatrzyłem bo twarze mieli
pomalowane maskującą farbą a w czapkach pozatykane gałązki
leszczyny. Zdąrzyłem zwolnić i przejeżdżając pokazałem im
środkowy palec. Gdy zaczęli we mnie rzucać kamieniami byłem już
poza zasięgiem. Jakąś godzinę póżniej wjeżdżałem do Konina.
Urząd notarialny był w starej części miasta. Notariusz z wyglądu
przypominał mi faceta u którego mieszkał kosmita Alf. Ale
przyjaciel Alfa znał się widać na swojej robocie i załatwił moją
sprawę dość szybko. Zerkając na mnie podejżliwie i jak by z
obawą. Zauważyłem stojącą w kącie biura butelkę wody z napisem
H 2 o ŚW. I kropidło. Dziwny jakiś. Niech pan uważa- ostrzegł.
Ma pan mapę jak dojechać- GPSy ostatnio tu wariują. Spojrzałem na
niego zdziwiony. Przecież znałem te strony jak własną kieszeń.
Mówią że robią się jakieś zaburzenia czasoprzestrzeni- ciągnął
notariusz Że co?- zdziwiłem się. Ja się na tym nie znam-
stwierdził notariusz Jestem prawnik a nie fizyk, ale coś się
dzieje dziwnego. Acha....do widzenia- obróciłem się na pięcie i
wyszedłem. Trafiłem na wariata- pomyślałem. Jechałem powoli.
Śmierdziało rozgrzanym asfaltem. Dziwnym trafem nie mogłem
wyjechać z miasta. Miasto wydawało mi się jakieś
klaustrofobiczne. To chyba z gorąca- pomyślałem. Jestem zmęczony.
Z lewej strony stał stary gotycki kościół i miejscowa atrakcja
turystyczna. Najstarszy znak drogowy w Polsce zwany Koninskim słupem.
Przejeżdżając obok niego silnik samochodu nagle zgasł a kontrolki
zaczęły nerwowo migać. Po chwili samochód zaskoczył i pojechał
dalej jak gdyby nigdy nic. Nawet nie zwróciłem na to uwagi bo
zagapiłem się na zgrabny tyłek idącej chodnikiem blondynki. Coś
ztrzeszczało. Wydawało mi się że od strony słupa dochodzi mnie
jakiś basowy pomruk. Rozszedł się zapach siarki i coś jakby długo
nie wietrzonej obory. Dwie staruszki idące do kościoła spojrzały
na mnie i zaczęły nagle gwałtownie coś szeptać sobie na uszy.
Zacząłem mieć jakieś niejasne podejżenie że ciotka Anastazja
wpakowała mnie w jakąś paskudną historię. Wreszcie wyjechałem z
miasta. Koła samochodu toczyły się jak by z oporem jęcząc
boleśnie. Mimo że droga była równa i szeroka. Mijając w pędzie
stojącego przy drodze herbowego konia miałem wrażenie że metalowe
zwierze wytrzeszczyło na mnie zęby i mrugnęło okiem. Nieżle się
zaczynało. Jadąc do swojego domu zauważyłem że gapią się na
mnie wszystkie wiszące na płotach ,, Wolne Europy.., czyli
miejscowe stare plotkary. Ciekawskie baby o ciętych jęzorach i
zdolnościach do inwigilacji większych od etatowych agentów KGB.
Jak zauważyłem jedna z nicxh dostrzegając mnie askoczyła na rower
i popedałowała nim z chyżością o którą bym nie podejrzewał
starszej kobiety. Musiała pewnie zdać raport babce Rozalii która
na bieżąco monitorowała wszystkie wydarzenia w parafii.
Szeroka
spódnica Pelagii furgotała z wysiłkiem jak by chciała dorównać
zasuwającej z kaskaderską prędkością kobiecie na rowerze. Ile
razy już prosiły by Rozalia kupiła sobie wreszcie komórkę.
Rowerowi kurierzy byli dobrzy w latach 60tych a nie w dzisiejszych
zinformatyzowanych czasach. Jest! Przyjechał! Pelagia z rozpędem
wpadła na podwórko domku Rozalii. Na wieki wieków- z wyrzutem
dokończyła nie zaczęte przez zasapaną Pelagię powitanie. I jak?-
zapytała. Jak ci się widzi. No taki jak zawsze. Niby nasz, ale i
trochę miastowy- scharakteryzowała mnie rowerzystka. Miastowy czy
nie, krewniak Anastazji. Musi mieć moc.-orzekła Rozalia i
poczłapała do schowka pod tapczanem. Wyciągnęła zakurzony
skoroszyt i otworzyła z szacunkiem. Było tam mnóstwo kartek
pokrytych starannym pismem Anastazji. Kopia zawartej w tych kartkach
treści była tylko jedna i spoczywała w sejfie ojca prezesa. Szefa
organizacji. Kartki zawierały różne proroctwa i przepowiednie, te
które się spełniły i te które spełnić się miały. Zawiadom
resztę- zarządziła Pelagii babka Rozalia. Trzeba przedyskutować
parę spraw i wyznaczyć priorytety. Żebyśmy były przygotowane.
Robimy zebranie. Pelagia wyciągneła smartfona i wysłała
zbiorowego SMSa do pozostałych aktywistek.
Stary kundel podskakując radośnie obszczekiwał
swojego dawno nie widzianego pana. Brama do mojego domu uruchamiana
pilotem wolno się rozsuwała. Po wejściu do domu widziałem że nie
ma kurzu. Widać Julka. Córka jednego z naszych sąsiadów
opiekująca się podczas naszej nieobecności naszym psem i domem
musiała posprzątać. Kilka dni temu była silna burza. Sąsiad
Tomek dzwonił mi że uszkodziła dach samochodowej wiaty.
Zniszczenia nie były duże ale będzie trzeba wymienić jedną
podtrzymującą drewnianą belkę i założyć kilka nowych dachówek.
Ale to może poczekać. Dziś mi się nic nie chciało. Coś ciągnęło
mnie do jeziora. Pobiegłem. Namokła przybrzeżna gleba kląskała
pod stopami. W nozdrza wciskał się zapach tataraku i wodorostów.
Zagapiłem się na maółą wysepkę na środku jeziora zwaną od
niepamiętnych czasów Wyspą Klary. Lekko dmuchnęło wiatrem. Z
zacisznych głębokich toni jezioro waliło o brzeg. Szeroka fala
miarowym rytmem wypłukiwała wodorosty i piach. Na twardym i
piaszczystym dnie pasły się stadka węgorzy. W krzaczastych
zaroślach tataraku migały srebrzyście karpie, a w przezroczystej
wodzie było widać jak głowiaste sumy wygryzają ściechy w
koloniach małży, Podniesiony urokiem chwili beknąłem radośnie
niedawno wypitym piwem aż zastygła na jednej nodze patykowata
czapla zerwała się do panicznego lotu. Lekki szmerek w głowie
zsynchronizował mi się z rytmem fal .coś zaszurało mi za
plecami.Zobaczyłem że za mną stoi mój kumpel i sąsiad Tomek i
bacznie mi się przygląda. Widzę Miszka że na relaks ci się
zebrało. Ale chodż do mnie. Strzelimy sobie piwko i trochę
pogadsamy. Dawno cię nie było a są pewne sprawy....- zakonczył
enigmatycznie.Wzruszyłem ramionami i poszedłem. Mieszkał na
sąsiedniej działce. Piwko które przyniósł okazało się
półtoralitrową flachą miejscowego produktu gorzelnianego.Całość
uzupełniała pokrajana na ukos kiełbasa i talerz kiszonych
ogórków.Sąsiad polał do sporych kieliszków i mrugnięciem oka
dał sygnał do wypicia. Wódka była zimna, mocna a ogórki
przyjemnie kwiczały przy gryzieniu. Pod stojącym na werandzie jego
domu stołem coś włochatego obtarło się o moje nogi. To mój pies
Serdel ciągle cieszył się że jego pan powrócił. Słyszałem że
Kostek poszedł do roboty w muzeum- zagadałe. Kostek był synem
Tomka i ukonczył archeologię. Tak- potwierdził Tomek- Specjalizuje
się w kultach pradawnych. Niedawno był na jakichś wykopaliskach.
Kultura łużycka. Jakieś grody.- przypomniał sobie. To dobrze że
chłopak robi to co lubi- pochwaliłem. Ja wiem?- zwątpił Tomek.
Chciałem żeby przejął kiedyś moją firmę ale on się uparł.
Miałby z tego coś a tak robi za jakieś grosze. Pokiwałem ze
zrozumieniem głową. Tomek miał zakładzik zajmujący się
instalacjami wodno kanalizacyjnymi. Miał masę roboty, zatrudniał
kilku ludzi i zarabiał naprawdę niezłe pieniądze. Słyszałem też
że Kostek smali cholewki do naszej sąsiadki Julki. Robił to
jednak dziwnie nieporadnie aż rozśmieszał dziewczynę która go
jednak bardzo lubiła. Tak. Gdyby posłuchał ojca przejął zakład
i zainteresował się Julką jak się należy zdecydowanie nie
zmarnował by sobie życia. Wprost przeciwnie. Pod stołem Serdel
pracowicie oblizywał moją opuszczoną rękę. No to clus- Tomek
zmienił temat i polał. Pijmy bo gorąco dziś a ja nie lubię
ciepłej wódki i spoconych bab Wypiliśmy. Dobra, co ty właściwie
wiesz o tej swojej ciotce Anastazji- Tomek nagle zmienił temat.
Nadstawiłem uszu. Skąd wiedział? Bo widzisz moja Ela coś mi o
niej mówiła a one się znały. Zmarła słyszałeś. Pokiwałem
czujnie głową. Czyżby rozeszła już się wieść o spadku? Tak
naprawde to tyle co nic-przyznałem. Praktycznie to jej nie znałem.
Twoja ciotka jak wiesz miała gdy zmarła ponad sto lat- zaczął
Tomek. Urodziła się w dniu kiedy zatonął Tytanik.Była córką
jasnowidza Aleksandra Świętopolskiego. Ten twój przodek
przewidział dwie wojny światowe, Hitlera, Stalina, bombę atomową
i dojście do władzy Platformy Obywatelskiej. Jednym słowem
specjalizował się w przewidywaniu wszelkich nieszczęść.Po ojcu
Anastazja odziedziczyła ten dar który jak się wydaje był u niej
jeszcze mocniejszy niż u starego. Jej matka natomiast Eufrozyna, ho!
To dopiero było ziółko. Za caratu była członkiem bojówki PPS i
razem z Piłsudzkim napadała na pociągi ze złotem dla cara.
Podobno strzelała ze swego Nagana dość często i celnie jak Clint
Estwod. W każdym razie biedny Świętopolski miał z nią krzyż
pański. Bo nawet taki jasnowidz jak on nigdy nie mógł przewidzieć
co jego babie do łba strzeli. Do stołu podszedł Kostek. Syn Tomka.
Stary bez słowa postawił przed nim kieliszek i polał następną
kolejkę. Gdy Anastazja troszkę podrosła wyjechała do Stanów-
kontynuował gospodarz. Zaczął się akurat ten wielki kryzys lat
30tych. Inwestorzy i spekulanci tracili wszystko i wyskakiwali z
okien biurowców rozbijając się o bruk jak ulęgałki. Anastazja
zaś skupywała akcje upadających firm po cenie makulatury. Zdaje
się miała jakieś wizje co w przyszłości odbije i będzie się
opłacić.- przypuścił Tomek przypominając sobie podane mu kiedyś
przez ciotkę numery totolotka dzięki którym się wybudował i
rozkręcił swą firmę. Gdy zaczęła się druga wojna była już
milionerką. Wróciła do kraju i finansowała nasz ruch oporu. Sama
też brała udział w akcjach bojowych. No wiesz, wysadzanie
pociągów, odbijanie zakładników, likwidowanie hitlerowskiej
agentury. Dzięki jej jasnowidzeniu jej oddział miał duże sukcesy.
Świetnie strzelała. Miała to chyba po matce i nie jednego szkopa
posłała do piachu. Coś takiego- zdziwiłem się A wyglądała jak
staruszka z reklamy okularów. Jakoś trudno mi było wyobrazić
sobie ciotkę z pepeszą kładąco pokotem szeregi niemców. Mało
widać ją znałeś- mruknął Tomek zakęszając kolejny kieliszek
ogórkiem. Jak złapali miejscowego komendanta Gestapo osobiście
obijała mu jajca młotkiem. Serdel zaczął mi obgryzać nogawkę od
spodni a ja nawet nie zwróciłem uwagi. Po wojnie też jej to się
zdarzało.- rzucił Kostek. Dziadek opowiadał że słyszał
straszliwe wycie miejscowego sekretarza partii. Tak- zgodził się
jego ojciec. Komunistów też nie cierpiała, Dobry wieczór
chłopaki- usłyszeliśmy jakiś radosny perlisty głos. Młoda
dziewczyna niosła wiaderko czereśni. Przyniosłam wam trochę bo
szpaki już się zwiedziały i żdziobią do jutra jak nic.-
powiedziała Julka stawiając wiaderko obok stołu. Julka była
wyjątkowo śliczna. Miała 25 lat, długie blond włosy i błękitne
oczy. Kształtną kibić opinała krótka sukienka w kwiaty pod którą
apetycznie rysowały się niczym jabłuszka małe piersi. Była
okazem zdrowia i naturalności. Dodatkowo była inteligentna i miała
poukładane w głowie jak należy. Popatrzyłem na nią z
przyjemnością. Jak polny kwiatek, dzika stokrotka Serdel właśnie
kończył obsikiwać Kostkowi nogawkę. Chłopak miał szczękę
opadniętą aż do kolan i wyglądał zabawnie, Kochał Julkę ta
była mu raczej przychylna ale on jakoś nie miał
śmiałości....Serdel zostawił nogawkę Kostka i merdając radośnie
ogonem podbiegł do Julki i położył swój skołtuniony łeb na jej
zgrabnych, opalonych kolanach. Dziewczyna czule pogłaskała stare
psisko po głowie. Ja po raz pierwszy w życiu pożałowałem że nie
jestem psem. Bo z pewnym wstydem i poczuciem winy przyznam że
dziewczyna mi się cholernie podobała. Kostek po chwilowym
onieśmieleniu zrobił się przerażająco gadatliwy i plótł coś o
swoich archeologicznych dokonaniach. Jakie masz plany- zapytał mnie
Tomek. Nic konkretnego. Idę na żywioł. Wiatę jutro naprawię i
......Pomogę, znam się na budowlance- zaoferował się Kostek.
Podziękowałem mu. Przyda się pomoc a chłopak nie był gamoniem i
znał się na wszelkiej robocie.. Ja też – zaoferowała Julka.
Umyję panu okna i wypiorę firanki. A Daria kiedy wraca- zapytała.
Nie wiem. Mam nadzieję że wkrótce- zakończyłem patrząc na nią
ukratkiem. Była cholernie ładna i bałem się że jak jeszcze
trochę wypiję mogę palnąć jakąś głupotę. Po za tym słonce
już zaszło i komary robiły się dokuczliwe. Pożegnałem się i
lekko chwiejnym krokiem udałem się do domu. Przed oczami miałem
postać Julki. Ładne kwiatki- pomyślałem. Ledwie parę godzin temu
jak widziałem Darię a już oglądam się za młodymi pannicami.
Jesteś starym wieprzem Misza- karciłem się w duchu. Pomyśleć że
miałem jeszcze niedawno ochotę w tym względzie umoralniać Zygę.
Echhhh. To wina wódki. W domu zmęczony w ubrani rzuciłem się na
kanapę w salonie. Śniła mi się prababka Eufroizyna siedząca z
Piłsudzkim okrakiem na lokomotywie i wymachiwała ruskim rewolwerem.
Cały czas mi się wydawało że obserwująmnie jakieś złe czerwone
oczy.
Środek nocnej ciszy rozkroił ostrym
warkotem silnik Harleya. Zatrzymał się przed moim domem z piskiem
opon. Dwoje pasarzerów gapiło się w stronę mojej posiadłości.
Ubrany na czarno mężczyzna miał łysą czaszkę z wytatuowanym na
niej odwróconym krzyżem. Na jego szyi wisiał medalion z
pentagramem a guziki motocyklowej kurtki ozdabiały małe trupie
czaszki. Już niedługo Lilith- zwrócił się do siedzącej za nim
kobiety. Czarnowłosa dziewczyna wykrzywiła swoje ładne pomalowane
smolistą szminką wargi. To mięczak- powiedziałaI zdaje się że
nie ma o niczym pojęcia. Jednak on, tak jak tamta starucha pochodzą
z rodu Klary- powiedział kierowca. Staruchy już nie ma a tak
naprawdę tylko ona była niebezpieczna. Ma moc. Może ukrytą ale
ma.- wyszeptał mężczyzna. Dobrze by było go skaptować. Byłby to
cenny sojusznik. Masz rację Bel- zgodziła się kobieta. Na początek
spróbujmy go nastraszyć. Póżniej zrobimy kilka numerów by coś
go do nas przekonało. Na razie zróbmy parę testów. Po chwili
motocykl odjechał rozcinając światłem reflektora jasną czerwcową
noc.
Gorące wargi Julki dotykały
łapczywie moich ust. Jej ciepły wilgotny język przesuwał mi się
po twarzy. Puszyste złote włosy łaskotały po nosie. Julka,
Julcia, Juleczka- wymamrotałem. Otworzyłem oczy. Serdel!!! Niech
cię jasna cholera!!!!Zepchnąłem psa ze swoich piersi i z
obrzydzeniem wycierałem w koc upaskudzoną psią śliną twarz. O.
Pan hrabia wreszcie się obudził- usłyszałem głos Julki Mam
wprawdzie klucz ale zostawił pan otwarte drzwi. Gdyby Serdel nie
pilnował dobytku złodzieje by mogli wynieść pana do jeziora.
Dziewczyna zręcznie odpinała firanki przechodząc z taboretu na
taboret. Między kształtnymi udami mignęły mi koronkowe majteczki
ciasno opinające jej kobiece wdzięki. Znowu mi się zrobiło
gorąco. Ech gdybym był na miejscu Kostka albo sam był nieco
młodszy to moje łóżko zajarzyło by pożarem którego by nie
ugasiła woda z całego naszego jeziora... Kostek już przywiózł
belkę i zdjął kawałek dachu z wiaty. Wystarczy jeszcze tylko
przykręcić i położyć kilka dachówek a pan śpi.Byłem zmęczony-
tłumaczyłem. A poza tym wczoraj trochę wypiliśmy.Która godzina?-
zapytałem. Dochodzi jedenasta panie Fisher. - odpowiedziała Julka.
Przestań z tym panem- poprosiłem. Z moją Darią od dawna jesteście
na ty. Jest wprawdzie ode mnie sporo młodsza ale przecież ja też
nie jestem jeszcze stary- powiedziałem. No włąśnie- Julka usiadła
naprzeciwko mnie. Właśnie dlatego panie Fiszer. Daria jest
właściwie moją przyjaciółką a ja słyszałam co pan gada przez
sen. Jej inteligentne piękne oczy patrzyły na mnie drwiąco ale
życzliwie. Spiekłem raka robiąc się czerwony na twarzy i mój
zmiękczony wypitym wczoraj alkoholem moralny kręgosłup zaczął
się prostować. To nie tak- próbowałem się tłumaczyć. Dobra-
ucieła Julka. Nie ma sprawy. Nawet to dla mnie było miłe i się
nie gniewam. Ale lepiej niech sprawy zostaną takie jakie są. Napije
się pan herbaty?- zmieniła temat Postawiony na kuchni czajnik
zagwizdał swoją melodię Julka szparko zakręciła się koło
kuchni. Rozkosznie zapachniała jajecznica. Przyniosłam z domu kilka
jajek i coś tam jeszcze bo nie był pan na zkupach a tu były tylko
jakieś świnstwa- powiedziała Julka pokazując palcem jakieś zupki
w proszku i konserwy. Z rozkoszą przyglada łem się zręcznym
ruchom dziewczyny. Jeżeli będzie pan się w ten sposób odżywiał
to kiedyś nałapie wrzodów na żołądku- skarciła mnie. Na stole
obok jajecznicy pojawił się świeży chleb, słoik miodu i mnóstwo
owoców z sadu rodziców Julki
Bardzo fajnie się czyta Opisy pobudzają wyobraźnię!Z niecierpliwością czekam na całość!😀😀😀😀
OdpowiedzUsuńYeeha! Czekam na kontynuację!!!
OdpowiedzUsuńCzekam na całość,jak dotąd super! Całość wydrukuję sobie i jeszcze raz przeczytam!👍👍👍
OdpowiedzUsuńsuperancko MIESIU!CEKOM NA CEDE ENY!
OdpowiedzUsuń