czwartek, 21 lutego 2019

Ostatni zajazd na Retuszkowo. Część III

Jezuuuuuu, ale nas sprali-powiedział prezes Glizdowicz do kapitana Samogwałta. Może powiedzmy to w ten sposób że zajęliśmy zaszczytne drugie miejsce- pocieszał Glizdowicza kapitan Samogwałt. Pędzili po mostku przez wodę prowadzącym do chronionej rezydencji prezesa i oglądali się za siebie czy nie widać galopującego stada bydła. Mostek okazał się za mały dla tłoczącej się masy spanikowanych ludzi i niektórzy cisnąc się spadali do otaczającej pałac fosy. Potopią się-jęknął Glizdowicz patrząc na taplających się w wodzie ochroniarzy. E, nie-bąknął Samogwałt. Co to za woda. Ledwie rów z wodą. Z muru otaczającego rezydencję głucho puknęła wyrzutnia granatów gazowych. Ochrona budynku nie rozpoznała straszliwie umorusanych swoich i uznała to za wrogą agresję. Z dołu w ślad za syczącym granatem gazowym posypały się w stronę ochrony budynku straszliwe bluzgi i wyzwiska. Siedzący w środku ochroniarze dopiero po tym zorientowali się że to swoi. Prezes kurczowo trzymał się barierki by nie zostać zepchniętym przez galopujący tłum. Wiesz Samogwałt. Odechciało mi się tych działek. Na cholerę mi właściwie potrzebne. W domu ciepło, sucho, żarcie smaczne. Było mi na dupie siedzieć. No- Kapitan Samogwałt poprawił przekrzywiony ochroniarski kask który zjechał mu na oczy. A słyszał szef co oni śpiewali?. Przepijemy naszej babci domek cały! Aż się serce krajało. W tym momencie pod naporem spanikowanych mężczyzn padła na ziemię ciężka brama wiodąca do rezydencji i do środka wjechała wataha wystraszonych ochroniarzy ubranych w taktyczne kamizelki. Glizdowicz z niedowierzaniem gapił się na tych postawnych chłopów z pałkami przy boku, hełmami na głowach. Tym co łączyło tych ludzi była widoczna w oczach panika. Jak tu przywrócić morale? Najwiękrzym tchórzom dać dyscyplinarkę. Pozostałym pojechać po premii. Będą wstawać o czwartej rano i cały dzień ćwiczyć marszobiegi-dumał prezes. Żadnego pijaństwa i dziwek. Ale tak naprawdę nie wiedział co robić. Czuł tylko coraz większy zamęt w głowie. Po chwili pomyślał by podać się do dymisji. Mam odłożone parę groszy. Może nawet naciągnę państwo na jakiś zasiłek lub odszkodowanie. Zamieszkam na wsi. Będzie nudno ale bezpiecznie. Żadnych eksmisji, inwestycji przekrętów. Żadnych hipisów, podstarzałych chuliganów, polityki ani byków. Z drugiej strony tak odpuścić? Trochę szkoda. Teraz miał władzę. Rozkazywał/ Pijał drogie alkohole i inne pyszności. Figlował z sekretarkami, doprowadzał do ruiny różnych frajerów. Nie. Nie zrezygnuje. Zresztą cóż. Jedna porażka. W biznesie każdemu może się zdarzyć. Tę porażkę można przekuć w sukces. Opinia publiczna dzięki mediom może oburzyć się na renegatów blokujących żywotne inwestycje. Zatarł z radością ręce. Dobrze będzie. Z czasem jego ludzie ochłoną. Jemu też trzeba czasu by poukładać sobie w głowie na spokojnie to i owo. Samogwałt!-krzyknął prezes. A którego dziś właściwie mamy? He?- nie zrozumiał tamten. Datę-wyjaśnił pogodnie prezes. Szóst maja chyba Zatrudnić specjalistów od marketingu i reklamy. Wyselekcjonować sprzedajnych pismaków i sypnąć groszem. Opłacić wszystkich przekupnych lokalnych polityków. Przez miesiąć mają narobić takiego czarnego pijaru że wszyscy tych działkowców znienawidzą. A my tymczasem zróbmy sobie mały urlop zdrowotny dla podreperowania nerwów. Kiedy to ostatnio byliśmy na polowaniu?. Postrzelałbym sobie w jakimś parku narodowym i utłukł kilka prawem chronionych okazów... Samogwałt uśmiechnął się szeroko i skinął głową. A jaki rozkład dnia na dziś szefie?
Nijaki. Musimy odpocząć. A jakby ktoś dopytywał się o tą interwencję.. To był tylko treningowy wypad ćwiczebny połączony z marszobiegiem. Ludzie się wygadają-zwątpił Samogwałt. Bynajmniej-prezes uśmiechnął się leciutko. Wierzę w ich rozsądek. Nie sądze by chcieli się tym komuś chwalić. W każdym razie my wiemy że nasi ludzie w pełnym oporządzeniu biegają wystarczająco szybko by uniknąć skutków nieprzewidzianych okoliczności. Ta wiedza kiedyś może się jeszcze przydać. No i nie stercz tak. Zaprowadz jakiś porządek w oddziale. Burdel się zrobił. Ja też spadam zanim dziennikarze przylezą. Muszę przygotować jakieś oficjalne oświadczenie. I jakoś przy tym nie chcę oglądać twojej zbolałej gęby. Lepiej wtedy gdzieś się schowaj. No Idz już...

Przeżyłem kurwa szok!-Scyzor kręcił głową z podziwem. Takiej szybkiej bitwy to świat jeszcze nie widział! Nawet Młotem z Tora sobie nie machnąłem i już ich nie było. A Pedros to żeś pędził te byki jak jakiś Zeb McKaine z westernu. Retusz siedział i pociągał jakieś zielsko z fajeczki. Było widać że jest zadowolony. A co zrobicie z tymi chłopakami z firmy budowlanej wziętymi do niewoli-dopytywał się Glass. Nic-Retusz wzruszył ramionami. Niektóre dziewczęta ich se wzięły to niech se mają. Zachowywali się przyzwoicie więc nie zrobimy im krzywdy. Nie jesteśmy aż takimi barbarzyńcami. Taaa-zwątpił Jogi. A te dekoracje-wskazał poniewierające się tu i ówdzie szkielety. To element nowoczesnej wojny psychologicznej.-tłumaczył cierpliwie Reti. Nie są prawdziwe?-dopytywał się Jogi. Prawdziwe, prawdziwej wyjaśnił spokojnie Reti. To skąd tu się wzięły-Jogi nie dawał za wygraną. Leżą gdzie padli-ze stoickim spokojem wyjaśnił przywódca działkowców. Więc to nie dekoracje. Zatłukliście ich- zrozumiał wreszcie Jogi. O co ci właściwie chodzi-Reti -się wreszcie zniecierpliwił. Jesteśmy miejscowym elementem i musimy dbać o swoją ponurą reputację Zresztą pośpieszmy się Trzeba opić zwycięstwo. I coś mi się wydaje że to jeszcze nie koniec. Musimy sprawę załatwić bardziej definitywnie..

Rezydencja Glizdowicza wyglądała grożnie i przypominała nieco mniejszą wersję głośnej ostatnio samowoli budowlanej w Stobnicy. Otaczały ją szerokie mury a w narożnikach stało coś w rodzaju baszt. Całość chroniła załoga złożona ze znanej im firmy ochroniarskiej oraz kilku emerytowanych komandosów. Straże zmieniały się cztery razy na dobę. Całą tą fortecę otaczało coś w rodzaju fosy a do bramy prowadziła wąska szosa pod górkę. Z tyłu było jezioro a po bokach mokradła i bagno. Warowna twierdza-stwierdził Scyzor. Szturmem nie weżmiemy.Stary rower Retusza zgrzytnął na potwierdzenie sprężynami siedzenia. A tak poważnie, co o tym myślisz-Reti wskazał ręką zabudowania. Jak to ugryżć? Scyzor spojrzał na chylące się ku zachodowi słonce. Można by wysadzić w powietrze-dodał po chwili. Skąd weżmiemy tyle materiałów wybuchowych. Potrzeba by z kilka ton prochu. Poza tym jak chciał byś to zaminować?-Retusz puknął się w głowę. Pod okiem ochrony i kamer monitoringu? Czy ty za dużo dziś nie wypiłeś? Mam robotę to ją wykonam-Scyzor dumnie wypiął swoją pierś. Ja bym spasował-zwątpił jakoś Reti To trudna robota, łatwo też oberwać. A ja już się starzeje. Starość nie radość. Dropsy nie tik taki. Ale skoro twierdzisz że dasz radę?... Rób co wymyśliłeś. Nie będę się wtrącał. Choć Kozicku. Wracamy. Powiesz mi po drodze co żeś wykombinował. Wsiedli na ukradzione rowery i zawrócili odprowadzani jękami związanego ochroniarza który pilnował okolicy przed pałacem. Jego głowę ozdabiał nabierający już kolorów potężny guz a mówienie skutecznie mu utrudniały nieświeże skarpety Scyzora ozdobione logo Korony Kielce wpakowane w usta. A więc słuchaj Scyzor przekrzykiwał trzęsący się wachel od roweru, masz tam jakieś wtyki w tym pałacu? No tak-potwierdził Reti. Mam tam swojego człowieka. Obsługuje ichnią kotłownie i wykonuje różne naprawy. No to jak prezesik opuści dom niech da nam znać-zakomunikował Scyzor. Postaramy się wziąć go żywcem. Scyzor był pełen dobrych myśli Wszystko do tej pory układało się jak z płatka. Na dodatek Retusz potrafił skombinować od ręki każdą rzecz. Gdy wjeżdżali na działki zobaczyli dwóch kolegów z Polski którzy podtrzymując się nawzajem toczyli się w stronę publicznej działkowej łażni. Dziad z Glasikiem obficie korzystali z miejscowej gościnności i właśnie niedawno testowali miejscowy wyrób bimbrowniczy. Scyzor wzniósł oczy do góry. Jeśli pozostaną tu zbyt długo jego przyjaciołom pozostaną tylko waleczne serca i chore wątroby. Postanowił szybko załatwić sprawy i wyjeżdżać. Pijani stanęli i zaczęli gapić się na łażnię. W dmuchanym basenie kąpały się ochroniarki Retusza. Dziad zGlasikiem przykleili się do nich wzrokiem. Były całkiem na golasa. Hej! Dziadu- krzyknęła Grzmotylda Nie za stary jesteś by tak się gapić na młode dziewuchy? Dziad wsparł się na Glasiku aż ten stęknął z wysiłku i mrugnął okiem do dziewczyn. Każdy dziad powinien mieć laskę.-oświadczył rezolutnie. Dziewczyny się roześmiały-Obejżyj się-wykrzyknęła Cipcita. Tam jest twoja waga i rocznik.Wskazała jakąś grubą staruchę prowadzącą kozła. Niestety. Już ma kawalera-zauważyła Jogobella. Niech cię kura jajem trzaśnie-nachmurzył się Dziad. Glasik natomias uśmiechnął się do staruchy szeroko. Co nam szkodzi Dziadu. Jest ciemno a my jesteśmy pijani. Dziad czkał z zadumą kiwając głową. Jogobella wyszła z wody i obejrzała ich dokładnie. No dobra. Mrugnęła okiem Ściągajcie ciuchy i do wody. Musi ktoś nam umyć plecy. Po chwili rozebrani znależli się między rozchichotanymi młódkami. Jogobella-zapytał Dziad Lubisz mnie trochę? Nooooo. A co? Dlaczego jesteś Jogobella Dziewczyna roześmiała się i chlapnęła mu wodą w oczy. Kiedyś szef poczęstował mnie swoim samogonem. Na zagrychę dał mi jabłka. Rzygałam póżniej ekstra dużymi kawałkami owoców. Teraz wiesz? No. A teraz umyj mi plecki. Jak będę zadowolona to.......Dziad przystąpił do rzeczy z niespotykanym zapałem....
Scyzor szedł alejką Spotkał tam siedzącego Likosia ze Sinką. Potrzebuję pomocnika-zwrócił się do Psiunia. Trzeżwy? Noo, tak nie zupełnie, ale jak zajdzie potrzeba to mogę walczyć albo opatrywać rany-zapewnił. Chodzi mi o to czy ręce ci się nie trzęsą-sprecyzował Scyzor. Miiii?- Sinka aż zbladł z oburzenia słysząc tą uwagę. Jak by co to nawet mogę operować-zapewnił solennie i na dowód wyciągnął z kołnierza cienką igłe i nawlókł ją za pierwszym razem mimo zmroku. Dobra-ucieszył się Scyzor. Chodz ze mną. Udali się w kierunku chałupki gdzie Retusz przechowywał różne narzędzia i pędził bimber. W bimbrowniczym laboratorium Retiego cuchnęło paskudnie. Scyzor rozejrzał się szukając potrzebnych mu substancji.Przerzucił pobieżnie leżące na regałach pisemka. Oprócz masy przepisów z zakresu spirytusologi przewijały się błyszczące kartki ,,świerszczyków,, Otworzył szafę i odkorkowywał butelkę p butelce wąchając i próbując po kolei. Z jednej pociągnął kilka zdrowych łyków i z lubością pogłaskał się po brzuchu. Lepiej niczego tu nie pij-ostrzegł Sinka. Czort wie co on tu trzyma. Się wie-zapewnił Scyzor rozganiając kłębiący się wokół niego opar spirytusu wina a teraz i eteru. Po chwili nastawił kuchenkę gazową i z wdziękiem Magdy Gesler rozpuszczał w wielkim garze sadło pozostałe tu po świniobiciu. Wybierał z dużej balii z cuchnącą zawartością co delikatniejsze kawałki. Dosypywał też jakieś proszki stojące na półkach czytając przedtem uważnie ich chemiczny skład. Zamierzał z tłuszczu uzykać glicerynę. Skrzypnęły drzwi. Powoli do środka wsunęła się ciekawska głowa Retusza.Ubrany był w śmieszne sięgające kostek białe galoty z nogawkami obrobionymi falbankami. Scyzor zerknął na niego okiem chowając ukradkiem za plecami butelkę z eterem. Muszę cię zmartwić-oświadczył Scyzor Retuszowi, ale gustu to ty w ogóle nie masz! Jak tyś się ubrał? Kalesony Boga Wojny-wyjaśnił Reti. Zakładam zawsze przed akcją. Spojrzeli na niego uważniej. Galoty miały trochę rozprutą lewą nogawkę, a środek tyłka ozdabiała mała brązowa plamka. Żartowałem-zmitygował się reti. Miałem iść już spać ale zauważyłem że pali się tu światło. Więc przyszedłem. Wiecie. Nie raz miejscowe ćpuny podkradały mi różne ziółka na skręty. No to chodz-zaproponował Sinka Może nam pomożesz Retusz wslizgnął się delikatnie zamykając drzwi. Pochylił się nad rozgrzanym kotłem i powąchał roztopione sadło. To to?-zapytał z zainteresowaniem. Ano to- potwierdził Scvzor. Tylko kwas by się przydał. Bo wiesz kfos to podstawa mojej roboty. Może być chlebowy-zapytał z głupia frant Retusz. Scyzor przecząco pokręcił głową, Nie nada się. Potrzebny azotowy. Albo mieszanka taka jaką złotnicy badają prawdziwość złota. Masz? Woda Królewska-Szybko zrozumiał Reti. Nasze chłopaki kiedyś obrobili warsztat jubilerski. Pojemniki z kwasem też zabrali bo myśleli że może spirytus. Na szczęście nie zdążyli spróbować bo im odebrałem. I gdzieś tu stoją. Rozgarnął jakieś zalegające w kącie szmaty i wyciągnął dwa pojemniki z nierdzewnej kwasoodpornej stali. Scyzor odetkał jeden i ostrożnie z daleka powąchał Z zadowoleniem skinął głową. Przelał zawartość gara do beczki a gęstą siatkę napełnił węglem drzewnym i zanurzył w glicerynie Teraz najtrudniejsza część operacji-oświadczył Sinka, lej kwas na węgle, żeby przenikał do tłuszczu Tylko na Boga ostrożnie bo jak ci drgnie ręka to z tej okolicy zostanie tylko dziura w ziemi Sinka cały spocony z wrażenia wykonywał polecenie. Czy ty wiesz co robisz-bąknął niepewnie Reti. Może to inaczej się robi? Szanuję tych, którzy mnie krytykują. Każdy ma prawo do głupiej opinii.-wyszeptał Scyzor i by obniżyć napięcie zmienił temat. Słyszałem, że wydajesz córkę za syna sąsiada?! Owszem-zdziwił się pytaniem Reti. Ale ty przecież do tego sąsiada od 10 lat się nie odzywasz ? No właśnie-odparł Reti To jest najlepsza zemsta na nim...Gdy płyny się zmieszały Scyzor odetchnął z ulgą. Gotowe. Teraz wystarczy podrzucić do prezesa. Jakimś mazidłem nasmarował na beczce Bimber i zatkał deklem. A wiecie co?- Reti wreszcie odzyskał normalną mowę. Nasz prezesunio wybiera się jutro na polowanie. I co wy na to? Scyzor z uciechą zatarł ręce Dobra nasza. To co zaproponował Scyzor Teraz możemy zapalić I zrobił sobie skręta z jakichś pokruszonych ziół leżących w pudełku obok maszynki do papierosów. Wyszli na dwór. Świeciły już gwiazdy ale noc jak to o tej porze roku bywa była dość jasna. Zauważyli że dwie retuszowe ochroniarki prowadzą Dziada. Zostawiły go przy nich i dały mu po soczystym buziaku. Dzid był dość mocno wykonczony ale sądząc po gębie nieziemsko szczęśliwy. Po dziwnym tytoniu Scyzor ujrzał za leżącą nie opodal kupką gnoju pasmo gór Uralu. Gdy wypalili pożegnali się i udali spać. Jutro-oświadczył Reti/ Olać jutro- powiedział zdrowo nabuzowany Scyzor. Ale zgoda. Niech będzie jutro.

Dziad ze Scyzorem delikatnie pchali wózek z beczką po ścieżce prowadzącej do rezydencji prezesa Glizdowicza. Beczka spoczywała na wiąż\zce delikatnej słomy jednak obaj byli spoceni z wrażenia W pewnej odległości leżeli w krzakach działkowicze. Dojechali w koncu do bramy zamykającej posiadłość. Z budki strażniczej wyjrzał ponury, uzbrojony po zębach ochroniarz. Hej ludzie-wykrzyknął Scyzor. Zobaczcie co dla was mamy! Co to? Kto wy?-zdziwili się ochroniarze którzy zgromadzili się przy bramie poderwani alarmem. Dowód wdzięczności od miejscowego społeczeństwa dla was i pana prezesa. Jesteśmy z nim i będziemy wspierać jego inwestycję w walce z tymi działkowymi renegatami. Posunięcia pana prezesa to szansa dla naszego regionu i rozwoju społecznego. Powiedzcie mu że może na nas liczyć!-podlizywał się bezwstydnie Scyzor. O, beczka-zauważył ochroniarz. Aha-mruknął drugi Ty, Bimber nam przywieżli- dodał trzeci z uśmiechem na ustach. Scyzor z Dziadem gnali od bramy co sił w nogach. Pędzili tak szybko że byli na najlepszej drodze do skomplikpwanego ciężkiego zawału. Beczke wtoczono za bramę. Mniej więcej po pięciu minutach któryś z ochroniarzy wpadł na pomysł by odbić dekiel kamieniem. Nastąpił potworny wybuch. Czający się w krzakach działkowcy przypadli do ziemi ale z odległości półtora kilometra fala uderzeniowa już nie była taka mocna. Co to było- wykrztusił któryś z działkowców. Beczka nitrogliceryny- wyjaśnił Pedro. Hy. Nieżle walnęło. Wydaje się że pan prezes został bezdomnym Niezbadane są wyroki losu. Z pałacu nie zostało wiele. Po imponującej rezydencji została rozsypana po okolicy warstwa gruzu.

Z za drzew wyłoniła się kawalkada terenowych aut. Wypłoszone hałasem wiewiórki i ptaki czmychały do gniazd i dziupli. Po chwili auta zatrzymały się na skraju lasu. Prezes Glizdowicz wyszedł z Land Rovera. Wyglądał jak świnia. Różowa cera i małe chytre oczka podkreślały to podobieństwo Służba przyniosła fotel i przenośny turystyczny parasol Prezes wygodnie rozwalił się na fotelu. Dookoła roztaczał się rezerwat przyrody Broń. Któryś z ochroniarzy podał mu usłużnie karabin snajperski. Ten zważywszy go w dłoniach odrzucił.Do ich uszu doszedł jakiś stłumiony odgłos jakby gromu.Może burza-pomyślał prezes. Ciężki-pomyślał i wziął lekką dubeltówkę. Pochwili namysłu wkroczył na ścieżkę prowadzącą do rezerwatu.

Scyzor z Dziadem przedzierali się przez chaszcze. Z tyłu za nimi poruszała się reszta zgraji służąc w razie potrzeby do pomocy. Nagle wleżli na jakiegoś grubasa z dubeltówką. Prezes niepewnie wycelował broń w ich stronę Na szczęście Dziad zareagował w porę i zachował przytomność umysłu. Uśmiech prezesa zgasł wraz ze świadomością bo Dziad zamalował mu z piąchy w mordę. Trzasnęła pękająca szczęka. Prezes zawył i zwalił się jak wór węgla i zemdlał.
Po jakimś czasie prezes obudził się nieoczekiwanie. Strasznie bolała go głowa i wybita szczęka. Zaraz, zaraz. Szedł przez las. Wyskoczyło tych dwóch i dostał w ryja. Sukinsyny!- klął prezes Napaść rozbójnicza, wejście na teren chronionego parku przyrody bez pozwolenia. Moi adwokaci puszczą ich w skarpetkach. Leżał związany na ziemi. Kątem oka zauważył Retiego z działek. Poznał go choć ten miał na głowie założony chełm motocyklowy z przyłbicą. Chełm był za duży a przyłbica lużna i cągle mu opadała więc zablokował ją wciśniętą między  hełm a nit dwuzłotówką. Co?-wychrypiał rozwścieczony prezes. Chcecie mnie zabić? W sumie czemu nie-Reti chciał go właściwie tylko nastraszyć ale pomyśł mu się spodobał i myślał czy nie zmienić zdania. Uważnie przyglądał się Glizdowiczowi. Prezes wyglądał jak by go coś przejechało. Dziadu- zapytał Reti pokazując twarz prezesa. Co mu się stało. Dziad zachichotał. Ostatni raz tak dałem czadu na jednej zabawie za kawalera. Za dużo mam siły to mi czasem odwala. Zresztą kto to widział by byle frajer łaził po terenach chronionych gdzie występują endemiczne gatunki mrówki pijaczki. Więc chciałem go pouczyć jakie zasady obowiązują w Parkach Narodowych. Więc co proponujesz-Reti przekrzywił głowę. Pod but to gówno! Pouczyć o szkodliwości zachowań na terenach puszcz pierwotnych i konsekwencjach takiego łażenia po tych terenach dla drzewostanu i fauny chronionej. Co wy gadacie?!-wrzasnął przerażony prezes Nad rannym i niepełnosprawnym chcecie się znęcać? To niehumanitarne! Fakt- zgodził się Retusz. Jakoś niezręcznie. To może ja go wyleczę-bąknął Scyzor i zaczął szlifować swój nóż o kamień. Znasz się na leczeniu ludzi?-zainteresował się Dziad. Nie.-odparł Scyzor. Ale za młodu raz sąsiadowi pomagałem kastrować wieprzki.-wyjawił swoje umiejętności Scyzor. Przysłuchujący się rozmowie Glizdowicz nagle zawył ze strachu. Ooooo-zasmucił się Retusz. Chyba woli byś go nie leczył. Skutkiem ubocznym twojej kuracji może okazać się trwały wstręt do seksu. A to czemu?-zdziwił się Scyzor. Kastracja rozwiązuje tyle życiowych problemów. Niema nieszczęśliwej miłości, niepożądanych ciąż, złamane serce niegrozi..wymieniał zalety Prezes znów zaczął protestować ale ponieważ szczęka zaczęła mu puchnąć to nie rozumieli co mówił. Nie wiem o czym gadasz-zasmucił się Retusz, Jednak twój bełkot jest bardzo wymowny.Co chcecie ze mną zrobić-jęknął przez opuchliznę prezes. A powiem ci powiem-roześmiał się Retusz. Weżmiemy twoje karty kredytowe i wypłacimy wszystkie pieniądze. Potem usypiemy wielki stos banknotów-dodał Dziad Podpalimy je- Retusz złośliwie się uśmiechnął I będziemy patrzeć jak dostajesz ataku serca-zakończył Scyzor. A jak nie pomoże i przeżyjesz-teraz Fazik zaczął snuć swoje wizje. To znajdziemy jakąś opuszczoną ruderę. Zakneblujemy cię abyś mógł wydawać dzwięki ale cicho byś nie wzywał pomocy. Przywiążemy cię do krzesła....a na podłodze położymy poniemiecką minę przeciwczołgową-wtrącił się Retusz Założymy do niej mały zapalnik. Taki malusi-roześmiał się Dziad. Maciupeńki-dodał Scyzor. Mini mini- ruszył uchem Fazik No-chrząknął Retusz. W każdym razie delikatny i czuły jak piórko. Wyciągniemy ci fifola i przymocujemy do niego sznurek. Którego koniec przywiążemy do detonatora-domyślił się Fazik. A na przeciwko-zaproponował Scyzor Postawimy ci telewizor w którym będziemy ci puszczać najduszniejsze niemieckie pornole. Ale przedtem-wtrącił się Fazik Opasiemy cię do wypęku viagrą. Po samą grdykę ucieszył się Reti. Jak ci mały stanie koniec sznurka napręży się i uruchomi zapalnik,,,,,Kurdę- westchnął Dziad. Powiem że ci zazdroszczę. Będziesz miał orgazm że łeb urywa....Czekajcie- jęknął przerażony prezes.Może jednak przydał bym wam się doczegoś żywy? A niby do czego- prychnął lekceważąco Retusz. Dochodzę do wniosku że ogrody działkowe jednak są ważnym elementem miejscowej infrastruktury a wasze argumenty są przekonujące i myśle też że wiele bym się od ws mógł nauczyć. No fakt-zgodził się Scyzor. Szkoda tylko że nie będziesz miał okazji-zarechotali. Pogadajmy poważnie-proponował prezes. Jestem szanowanym biznesmenem. Mogę się poprawić i ułatwić wam wiele spraw Dogadamy się. Patrzcie co mu się roi-westchnął Retusz Młody, odpada. Po co nam taki obsrany zapatrzony w siebie obibok. Moi ludzie by się strasznie wkurzyli. Ty idioto-wrzasnął zrozpaczony prezes Beze mnie przyjdą tu Żydzi i wszystko wykupią Zrobią z wami porządek. Już ślą pozwy o tutejsze mienie bezspadkowe. Tylko takie prymitywy jak wy nie rozumieją że oni obedrą was ze skóry i puszczą bez gaci-blefował prezes. Cała banda chichotał i patrzyła na niego z pogardą. Co chwilę wybuchali śmiechem Wesoło im było Nie ma co. Kurde. Coś musi wymyślić. Do tej pory zawsze był myśliwym. Nigdy zwierzyną To była nowa sytuacja. Proszę panów-zagadał. No co?- Siusiu chcesz czy jaja cię swędzą zakpił Scyzor i zaczął ostrzyć nóż. Pogadajmy jak ludzie interesu.-zaproponował prezes. To znaczy?-uściślił Retusz. Jak mnie wypuścicie to dam wam oficjalny dokument własności tych terenów i dam zastaw pieniężny że nie będę dochodził zemsty. A jak się nie zgodzimy?-bąknął Dziad. To moi partyjni koledzy dobiorą wam się do dup i narobią takiego chlewu że się nie pozbieracie przez sto lat. Oni cię nie lubią-zauważył Retusz. Mają cie za łajzę i oszukańca. I co z tego- obruszył się Glizdowicz. Jeśli mnie zabijecie to dla nich będzie to sprawą prestiżową. To kwestia zasad i zachowania twarzy. W koncu w biznesie i polityce to najważniejsze. Zamyślili się. To co gadał miało sens. Prezes uśmiechnął się chytrze. Robimy interes? Trochę mi się śpieszy. Chcesz nas nastraszyć-rozsierdził się Dziad. Wątpisz w naszą odwagę i skłonność do przemocy? Bynajmniej-zaprzeczył prezes. Ale wierzę w wasz rozsądek. Tak się składa że w tej torbie mam swój laptop z drukarką. Jest tam też mój podpis elektroniczny. Wystawię wam dokumenty jakie chcecie i rozstaniemy się jak dobrzy kumple. Mając takie papiery partyjni koledzy oleją moje ewentualne skargi. Sami wiecie że mnie nie lubią. Prezes stęknął Po godzinie ciasnego skrępowania ledwie co czuł, taki był ścierpnięty. Okej-zgodził się Retusz. Dokumenty sami zredagujemy a ty podpiszesz. To mnie rozwiążcie. Scyzor przeciął mu krępujące więzy. Zostawił jednak na wszelki wypadek pęta na nogach. Miodojad w tym czasie sporządzał dokument. Sądząc po jego minie miał dużo ciekawych pomysłów. Masz, podpisuj-rzucił w kocu papiery i laptopa prezesowi. Zara, zara. Zastawiam konta bankowe i udaję się do Północnej Afryki na dziesięć lat jako wolontariusz w obozie uchodżców. Po odbyciu tam wolontariaty majątek przechodzi na kliniki dla chorych dzieci. Przekazuję prawa do działek na rzecz dotychczasowych użytkowników. Wy ścierwa-wysyczał, nie tak się umawialiśmy Miałem żyć tu i nie zastawiać majątku..Tego co przeżyjesz za granicą nie zapomnisz do końca życia. Póżniej możesz wziąść kredyt, zmienić pracę jak gadał jeden prezydent. Emigracja to szansa. To nie ucziwe-protestował prezes. I co z tego -zdziwił się Reti Podpisuj i możesz się pakować. Szeroki świat czeka. To rozbój-syczał Glizdowicz.czytając kolejne punkty umowy Ską- uspokajał go Miodojad. Zwykły biznes. Sam podsunąłeś mi ten pomysł. Ja?-zdziwił się prezes. Ano -potwierdził Miodojad. Mówiłeś że partyjni koledzy chętnie by się ciebie pozbyli. Jak dostaną twoją własnoręczną dymisję bardzo się ucieszą. A jak będziesz się stawiał to i nas wkurzysz. Wtedy z chęcią sprawdzimy medyczne umiejętności naszego kumpla. Scyzor zaczął znowu znacząco ostrzyć nóż o kamień. Jescze pożałujecie- wysyczał prezes ale postawił swoje kulfony na dokumentach. Jednocześnie przesłał wszędzie elektroniczne kopie. Retusz zbył pogróżkę pogardliwym milczeniem. Zabrał papiery i laptop, po czym zasadził prezesowi zdrowego kopa. Spadaj facet. Bo się rozmyśle Sądząc po chyżości były biznesmen wolał na to nie czekać. No to zostaliście bez znanego miejscowego biznesmena i samorządowca-zauważył Dziad. Kto pokieruje sprawami powiatu? Ale wiesz że zmiany nieuniknione. Region potrzebuje inwestycji. Reti zamyślił się. Najwyżej wystartuję w wyborach.-oświadczył pogodnie. Kto wie-Biorąc pod uwagę moje zasługi dla tych ziem to może nawet burmistrzem mnie zrobią. No to na nas pora-oświadczył Scyzor. Pora nam wracać. Więc się napijmy- zaproponował Reti. Wznieśli kubki. Słodki zapach samogonu rozszedł się po lesie.
Za spotkanie!-wznieśli toast

MiśMiodojad


KONIEC





wtorek, 29 stycznia 2019

W letnią noc...

Gdy młodość ci we mnie tryskała wesoło,
Trwoniąc swój czas i moc,
Spotkałem ja ciebie w sukience błękitnej
W tę ciepłą lipcową noc.

I warkocz ty miałaś misternie spleciony,
I oczy jak szmaragd zielone,
Włos rudy jak płomień szalony
I usta jak miłość czerwone
Zawiodłem ja Ciebie w łan zboża, jak żniwiarz
Co zbiera już plon dojrzały
A kłosy od ziaren ciężkie swoje głowy
Przed nami z szacunkiem schylały.
I jaśmin zapachniał, a włosy twe rude
Na słomie gniecionej płonęły....
Zniknęłaś gdzieś póżniej. Słyszałem umarłaś.
Mi ślady po Tobie zginęły.

Czy prawda to była, czy majak, już nie wiem,
Bo czas mi tak szybko płynie.
Choć stary już jestem zapomnieć nie mogę,
O pięknej i rudej dziewczynie.

A gdy raz ostatni mi słońce zaświeci.
Bóg zechce mnie zabrać do siebie.
Gdy żywot mój grzeszny przed okiem przeleci...
Czy znajdę się w niebie?

To nie wiem.

Przyjdź do mnie z warkoczem w sukience błękitnej
I zabierz.... Daleko... Do siebie.
Zaplotę ja rękę na twoim warkoczu
I znajdę się w swoim niebie.

Niech wiedzie mnie blask, Twoich oczu zielonych.
Chcę takie ostatnie wspomnienie,
Nie będę żałował tamtych lat szalonych,
Ze śmiercią podobną do Ciebie.

wtorek, 22 stycznia 2019

Zagadka Orfeusza.


Do wypełnionego letnim żarem pokoju wpadła brzęcząca pszczoła. Chwilkę polatała po pokoju wokół żyrandola, następnie zaplątawszy się w okienną firankę machała bezradnie skrzydełkami. Po chwili oswobodziła się i wyleciała przez uchylone okno. Pawej odłożył obój. W mieszkaniu w którym przed chwilą rozlegała się leniwa muzyka preludium Popołudnia fauna Debussy’ego . było już tylko słychać rytmiczne cykanie zegara.Uchylił drzwi balkonowe jak szeroko. Wiatr się wzmagał. Niesie z rozpalonego wnętrza miasta drobiny piasku. Można się nim upić, tym wiatrem. Zachłysnąć, oszołomić, do głębi nałykać pożadanego chłodu. Jakaś turystka w dole wachluje się mapą turystyczną, że niby tak jej nudno i gorąco. Znał takie jak ona. Płaska, pospolita twarz bez śladu makijażu, na opitolonych jak po tyfusie mysich włosach szmaciany kapelusz . W oddali leniwie kręciło się koło pionowej karuzeli ustawionej tu jakiś czas temu przez obwożnego rozrywkowego przedsiębiorcę.Leniwym gestem sięgnął do kieszeni, wyjmuję papierosa. Strzela zippo, ogień parzy palce, którymi starał się osłonić go od wiatru. Chwilę intymnego spokoju przerywa dzwonek do drzwi. Drażniący, bezczelny niczym sprzątaczka z czasów PRLu włażąca ze szmatą do hotelowych pokoi zajętych już przez zajnującymi się swoimi sprawami goścmi.Westchnął i otworzył drzwi. Robert!- Uśmiechniętą twarz kumpla okrywała opalenizna jakiej można się dorobić tylko w solarium lub nad ciepłym, egzotycznym morzem. Jak tam w Grecji? Już wróciłeś? Widząc na twarzy gościa oprócz uśmiechu radości ze spotkania się ze starym kumplem wyraz jakiegoś przygnębienia połączonego z napadem kurwicy Paweł machinalnie zawołał. Kawy?-przybyły popatrzył jak by ten gadał od rzeczy ale w koncu machnął ręką i powiedział. Zrób. Ale takiej by łyżeczka stała. Dziś mi już nic więcej nie jest w stanie podnieść ciśnienia. Co się stało-zapytał Paweł widząc frasunek na twarzy kumpla. Ten machnął ręką. Teraz to już nieważne. Jak wiesz byłem na tych wykopaliskach . Kazastanos, ten mój kumpel i wykładowca archeologii co mnie ściągnął na Samos odkrył tam zagrzebane w ziemi ruiny malutkiej świątyni poświęconej Erosowi i Afrodycie. Pojechałem i kopaliśmy. Znalezisko było dość stare. Wybudowana była w czasach tak zwanego greckiego średniowiecza. To jest po upadku kultury Achajów wynikłym z powodu najazdu Dorów z europy środkowej. To dość tajemnicze czasy Grecji przedklasycznej. No wiesz. Przełom epoki brązu i żelaza. No nieważne. W każdym razie w trakcie wykopalisk znależliśmy kawał płaskorzeżby z tego okresu. Przedstawiała fauna i pokryta była jakimś dziwnym zapisem. Był też grecki napis oznajmiający że to pieśń miłosna Orfeusza. On istniał-zdziwił się Paweł. Myślałem że to mit? Robert wzruszył ramionami. Może mit, może nie. Mógł istnieć jakiś starożytny bard którego życie obrosło legendą tak że po wiekach wydaje się że to postać mityczna. Niektórzy i dziś wątpią w istnienie Homera, a przecież Iliada i Odyseja sama się nie napisała. Ale ad rem. Płyte zauważyli zakonnicy z niedaleko położonego monastyry. Nie wiem dlaczego ale strasznie ich zdenerwowała. Wykłucali się całe dnie z ekipą archeologiczną. Nie znam greki więc zrozumiałem tylko tyle że mówili o jakimś szataństwie. Jednej nocy płaskorzeżba zniknęła....wyobrażasz sobie? Pewnie ukradli gnojki. Jedyny dowód że Orfeusz mógł istnieć naprawdę. Zdobył by człowiek troche sławy a tu marzenia się posrały. Ale ja zrobiłem ręczny zapis tego dziwnego kodu. Dałem go kumplowi. Jest niezłym informatykiem. Interesuje się kryptologią. Pomęczył się pogłówkował...i jest. Robert wyciągnął zeszyt. Taki jaki mają dzieciaki w podstawówce do nauki muzyki. Był zapisany nutami. Ten zapis który zdążyłem skopiować to była jakaś pierwotna forma zapisu dzwięków.Ojciec Darka no tego informatyka, jest neurologiem. Powiedział że to raczej przypomina mu zapis fal mózgowych niż piosenkę.W sumie nuda. Teraz gdy tat ablica znikneła i nie mam dowodów to już bezwartościowe. Kazałem Darkowi skasować tamte pliki a to miałem wyrzucić...ale przypomniałem sobie o tobie. Mnie to już na nic a ciebie może zainteresuje. Robert wielkimi chaustami dopijał kawę jak by się śpieszył. Lecę.-oświadczył Marta wróciła z Włoch, a niewidzieliśmy się dwa miesiące. Pożegnał się i wybiegł,Paweł żegnając go w drzwiach zauważył kręcącą się niczym wieżyczka czołgu głowę Walisiakowej. Okropnego, podobnego do ropuchy babska będącego jego sąsiadką.Paweł pokręcił głową. Nie cierpiał baby. Nie wiedział czy swojego męża bardziej wykończyła paskudnym charakterem czy upiornym wyglądem. Zamknął drzwi i przez chwilę ulegał mocy leniwego popołudnia. Zerknął na nuty. Na oko około 20 minut utworu. Wydawał się monotonny, poprzerywany jakimiś interwałami wibracji. Co mi szkodzi...sięgnął po obó. Po namyśle wyszedł na balkon wyglądający na ulicę. Nuty płynęły wolno, gęste niczym syrop wypełniając każdą szparę. Wciskając się w przestrzeń ulic i unosząc w ciepłym powietrzu. Paweł poczuł dziwne mrowienie w palcach. Utwór nie miał określonej linii melodycznej. Był monotonną frazą poprzecinaną mniejszymi bąż większymi modulacjami. Zdawało mu się że w początkowej części słyszy stary szlagier Moon River ze słynnego filmu Śniadanie u Tiffaniego który póżniej przeszedł w nostalgiczną francuską pościelówę Jet taime by całość zakończyć znanym Nie płacz kiedy odjadę. Ale to wszystko mu się tylko zdawało. Grało w jego głowie. Utwór w każdym wyzwalał jakieś ukryte emocje.

Walisiakowej, 68 letniej emerytce wydawało się że śmierć już jej prędzej zagra marsza osełką na kosie niż zazna szczęścia w życiu. Po chwili zobaczyła w drzwiach 34 letniego listonosza Romana Walczaka który co miesiąc dostarczał jej emeryturę. Ten spojrzał w jej oczy i stanął jak wmurowany. Tak- powiedziała muzyka listonoszowi która Walczakowi opętała przysadkę mózgową a płaty czołowe połechtane nagłym nagłym wyrzutem chormonów roztoczyły przed oczami listonosza cudowną fatamorganę. Patrzył wzruszony jak dwie kropelki drżą w kącikach oczu Walisiakowej. Żyłam tu sama przez te wszystkie lata a ty mnie kochałeś.....Listonosz przygarnął jej kochaną główkę do piersi. Całuje kostropaty perkaty nos.Uwolnione z biustonosza piersi kusząco zwisają ku podłodze sutkami sięgając cierpiących na puchlinę kolan Ekstaza wlała się w Walisiakową z impetem. Ciepła fala uniesienia zalała jej brzuch i poprzez rdzeń kręgowy trysnęła pienistą przyjemnością aż po sklepienie czaszki.

Magister Łachciak pracownik katedry etnografii i antropologii konsumując pulpety w sosie pomidorowym z Biedronki z gniewem myślał o tym idiocie rektorze i coraz trudniej ukrywał nienawiść do swych durnych kolegów niedoceniających jego wybitnych osiągnięć naukowych w badaniach zwyczajów inicjacyjnych myśliwskiego plemienia Samojedów znad rzeki Ob na Syberii. Pochłaniał pulpety ze słoika na przemian myśląc o socjologicznym podłożu onych zachowań interesującej go kultury przeplatając wizjami Eweliny Marciniakowej. Seksownej 39letniej żony Eugeniusza Marciniaka, początkującego biznesmena zajmującego się handlem artykułami metalowymi. Marciniakowa była obiektem erotycznych snów 35 letniego samotnego naukowca ale niestety nigdy na niego nie zwracała uwagi Nawet wyniośle ignorowała jego pełne pokory ,,dzień dobry,, gdy mijali się na klatce schodowej. Magister Łachciak nie raz widział oczyma wyobrażni wchodzącą do pokoju sąsiadkę i przed rzuceniem się mu w ramiona ściągająćą bluzkę ukrywająćą imponujących rozmiarów piersi. Jego myśli przerwało nagle gwałtowne szarpnięcie drzwiami w których niby spełnienie marzeń stanęła Ewelina Marciniak. Docent Łachciak w jednej chwili stracił połowę pewności siebie. Sąsiadka zaczęła się nagle rozbierać ale nie od góry tylko od dołu. To znaczy od spódnicy i rajstop. Kocham cię..powiedziała mu gdy ze łzami pełnymi oddania pocałowała go w usta pachnące cudownym zapachem pulpetów w sosie pomidorowym z Biedronki. O godż 14-50 jego kochanka dostała nagle uśmiech Giokondy ukąszonej przez pszczołę w miejsce którego da Vinci nie uwiecznił na swym obrazie. Z rozmachem strzeliła magistra Łachciaka w twarz i wybiegła .Magister Łachciak powoli dochodził do siebie. Przypomniał sobie prawie wszystko. To że to była prawda a nie sen świadczyły czerwone majteczki Eweliny zwisające z półki na której stało ekskluzywne wydanie ,,Życia seksualnego dzikich,, Bronisława Malinowskiego. Nie mógł sobie tylko przypomnieć o której mąż sąsiadki wraca z pracy. A o którym słyszał że namiętnie trenuje boks.....

Paweł odłożył obój. Czuł się dziwnie wyczerpany ale złożył to na karb upalnej pogody. Z pod stojącej dalej karuzeli dochodziły go jakieś piski i wrzaski. Na ulicy wszystko się kotłowało. Kątem oka zauważył wybiegającego z budynku Listonosza Marciniaka. Miał rozchełstaną koszulę i jak się wydaje podbite oko. Położył się na łóżku i zasnął. ......Bum, bum bum-obudziło go walenie do drzwi. Paweł! Jesteś tam?-usłyszał wołanie. Otworzył zamek. W drzwiach stał dzielnicowy, Staszek Glanc. Kumpel z kawalerki Pawła i sąsiad mieszkający piętro wyżej. Słyszałeś paweł?-zaczął ktoś się wreszcie dobrał do naszej Wolnej Europy-zaczął sierżant sztabowy Coooo-zdziwił się Paweł. Ano miałem zgłoszone usiłowanie gwałtu. Dzwoniła że ze strony listonosza Marciniaka. Tyle że Marciniak pierwszy przyleciał na komendę żaląc się że baba go molestowała po czym walnęła w czoło aparatem do mierzenia ciśnienia. Glina obtarł czoło. Takiego dnia jak dziś nie miałem od początku służby, a za tydzień odchodzę na emeryturę. Masz coś do picia? Paweł widząc twarz kumla polał solidną porcję łiskacza którą doprawił odrobinką coli. Staszek sirbnął tęgiego łyka. Po służbie już to mogę-mruknął na usprawiedliwienie. Powiedziałem że Walisiakową przesłucham po godzinach. Wiesz co ci powiem? To usiłowanie gwałtu to nic. Między 13/30 a 13/50 wszystkim na tym osiedlu odpierdoliło. Józek Glapa o ty godzinie zatrzymał karuzelę. Opuścił portki i zprowodzoł sobie z karuzeli na dół siodełko po siodełku baby co tam się karuzelowały i posuwał każdą co tam siedziała. A był ich cały autobus sztuk czterdzieści dwie bo to była wycieczka z koła gospodyń wiejskich z jakiejś wiochy z pod Ustrzyk Dolnych. Zerżnął wszystkie. I takie co miały lat dwadzieścia i tym z siedemdziesiątką na karku nie odpuścił I wyobraż sobie te cholery się wcale nie broniły ino jeszcze się nadstawiały. Pociągnął kolejnego solidnego łyka. Tera Józek leży w szpitalu na intensywnej terapii w stanie skrajnego wycieńczenia.Ku...wa mać!-wykrzyknął Paweł. Ale to nie jedyny taki przypadek. Mamy już pełną komendę i nie mamy gdzie unieszczać zatrzymanych. Straż obiecała użyczyć remize. W przychodni doktor Banasiewicz co miał dyżur zgwałcił pacjentkę z gorączką, dwie pielęgniarki oraz dentystkę z asystentką. Na dodatek rencistę Eustachego Bolączkę, ale tego jak twierdził w zeznaniach to z rozpędu. Bolączko to właściwie homoseksualista i się nie skarżył ale odczuwał bóle krzyża a teraz na dodatek twierdzi że wskutek niedelikatności doktora Banasiewicza dostał jeszcze rwy kulszowej. Na dodatek Mietka Sabiniukowa. Ta co sprząta w szkole. Baba prawie pięćdziesiątka na karku a rozprawiczyła sprzątając salę gimnastyczną całą drużynę piłkarską z gimnazjum nr 4 razem z bramkarzem i rezerwowymi. Sabiniuk też siedzi bo jak przyszedł z roboty i dowiedział się co jego baba wyprawia to ją chciał zatłuc wałkiem do ciasta. Mieliśmy też zgłoszenia o obrazę moralności. Gienek Rymko gonił swoją suczkę rasy pudel po ulicy z przyrodzeniem w garsci a na przystanku-Stasiek wyciągnął jakiś papier i zaczął czytać, Obywatel Zenon W czekając na powracającą z zakupów żonę dokonał aktu kopulacyjnego ze swoją szwagierką Anetą S na przystanku autobusowym lini 21. Zajście to obserwowała grupa nieletnich w wieku szkolnym. Wracająca autobusem z zakupów żona Zenona W Janina W widząc z daleka co się dzieje wpadła w szał. Zaatakowała fizycznie i werbalnie nietykalność cielesną swej siostry wykrzykująć słowa; Ty kurwo,zawsze to podejrzewałam. Kłaki ci powyrywam i ślepia wydrapię. Zenon W pragnąc rozdzielić walczące siostry został przez nie obie zaatakowany. Przez swoją żonę butelką szklaną soku jabłkowego firmy Tymbark a szwagierkę obcasem buta. W skutek bicia połączonego z okrzykami Ty chuju i zboczeńcu doznał licznych urazów twarzoczaszki i znajduje się obecnie na oddziale chirurgii plastycznej.Paweł ledwie go słuchał. Wszystko zaczynało mu się spinać w logiczną całość. Wszystkie te akty seksualnej nadpobudliwośći zdarzyły się na terenie jego osiedla i dotyczyły sąsiadów i znajomych. Chole....sterol-zaklął niewulgarnie. Staszek dopił drinka i założył służbową czapkę. A wiesz że i na plebani było ciekawie? Nasz proboszcz asceta wzdychający do swej gosposi niczym średniowieczny Abelard do Heloizy w tym czasie też sobie uświadomił że ona ma tyłek.Wiesz. Dobrze że kończę już służbę. Chłopaki z popołudniowej zmiany biorą się teraz za przesłuchiwanie klientów i obsługi marketu. Tam dopiero był burdel i to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Gra w słoneczko uprawiana kiedyś przez nastolatków w gimnazjach to niewinne igraszki przy tym co tam się działo. No lecę-Staszek podał mu rękę. Muszę zjrzeć do chałupy i sprawdzić czy u mojej starej nie było akurat hydraulika-usiłował zażartować ale wyrażnie było widać że nie jest mu do śmiechu. Paweł został sam pogrążony w myślach. Więc natym polegała zagadka Orfeusza. Mitycznego barda który swoim graniem potrafił nawet oczarować Cerbera strzegącego Hadesu. Na odpowiednim dostrojeniu wibracji dzwięków do fal mózgowych. Gdyby ktoś wykorzystał tą wiedzę mógł by trzymać za gardło całe narody, Mógłby skłonić ludzi do głosowania na określoną partię. Poparcia swoich idei. Zmusić do realizowania własnych projektów. Co za cudowne narzędzie dla wszelkiej maści dyktatorów i domorosłych Hitlerków. Wystarczyło by nadawać muzyczkę o określonej wibracjii przez radio. A gdyby on tak poszedł tą drogą-Pawła zaczął diabeł kusić. Znał tajemnicę orfików odprawiających w starożytności swe misteria. Zdobył by sławę, pieniądze, został by muzycznym geniuszem przy którym Mozart byłby niczym podrzędny śpiewak disco polo. Zdusił w sobie tą myśl. Mamy dwudziesty pierwszy wiek. Uczeni rozebrali by jego nuty na części pierwsze. Zrozumieli by prędzej czy póżniej zasadę rządzącą orfickimi dzwiękami. Misteria orfickie. Ciekawe jakie melodie wygrywali orficcy kapłani. Czy ktoś przygrywał Spartanom Leonidasa w termopilskim wąwozie? Co podśpiewywał sobie Fillipides gdy biegł z wieścią do Aten by zanieść wieść o zwycięstwie pod Maratonem? Czy żołnierze Aleksandra podbijający perskie imperium mieli orfickich bardów?. Czy niesamowity wzrost kultury starożytnej Grecji był wynikiem wspomagania mózgu orfickimi rytmami? Pytań było wiele. Robert, młody archeolog otarł się o tajemnicę. Ale to mnich który ukradł płaskorzeżbę miał rację. Pewnych rzeczy z przeszłości nie powinno się odkopywać. Powinny zostać zakryte. W ręku Pawła błysnęła strumieniem ognia zapalniczka. Płomień przez chwilę lizał papier nutowy, który po pewnym czasie zaczął brązowieć i się zwijać. Wkrótce pochłonął tajemnicę Orfrusza na zawsze.

Dwa dni póżniej gazety podały króciutką wzmiankę jakby wstydliwie że zatrzymano właściciela apteki pod zarzutem niewłaściwego składowania przeterninowanej viagry co jak podejrzewano w skutek wysokich temperatur doprowadziło do ztrucia powietrza. Jednak po śledztwie zwolnono go z braku dowodów winy. Większość spraw o gwałt umożono bo jak wynikło w trakcie przesłuchań do stosunków dochodziło za obopulną zgodą. Tylko kilkadziesiąt spraw o alimenty znalazło swój finał na sali sądowej
KONIEC MIŚ MIODOJAD

sobota, 19 stycznia 2019

Odwiedziny czyli ostatni zajazd na Retuszkowo. część druga

Weś sobie poszukaj-wskazał na zgromadzone części. Napijesz się? Niestety mam tu tylko mineralną. Dziad wziął butelkę i pociągnął łyczka. Badawczo przyglądał się Retiemu. Coś cie gryzie-stwierdził. Reti westchnął Kiedyś to tu była atrakcja turystyczna pierwsza klasa. Teraz to zwykła prowincjonalna dziura. Ale znalazł się jeden politycznie umocowany cwaniak co trudni się deweloperką. Odkupił jakieś żydowskie roszczenia, posmarował komu trzeba i teoretycznie został włascicielem tych terenów. Chce tu pobudować luksusowe osiedle dla burżujów. Akwapark, szkoły, strzeżone parkingi. Jeszcze trochę a nasi do szkół pójdą. Może profesorami zostaną-Retusz splunął z niechęcią. Ludzka pamięć zaciera się powoli-pocieszał Retiego Dziad. Nowe obyczaje przyjmują się opornie. Co to za jeden ten deweloper? Ano były senator. Siedzi w radach nadzorczych kilku spółek. Samorząd miasta ma w kieszeni. Nie cierpią go ani jego partyjni koledzy, ani samorządowcy. Ale ma wtyki i układy więc się z nim liczą. Menda i pasożyt społeczny. Jak wygląda?-zainteresował się Dziad. Sto kilo słoniny, łysiejący rudzielec koło czterdziestki w dodatku cham i kombinator.-zobrazował prezesa Reti. Młody jeszcze dorośnie schudnie, może charakter mu się poprawi. Retusz wątpiąco pokręcił głową. Nie ma mowy. Ma dziwne nazwisko i mu często odwala. Jest z niego taki zarozumiały narcyz że jak by mógł podrywałby samego siebie.No to może zamiast biadolić byście go gdzieś zwabili i po cichu stuknęli-poradził Dziad. Znaczy...siłą go?-zgodził się Retusz. A niby jak matołku-przytaknął Dziad. Przecież nie po dobroci. Zamalujesz bejsbolem przez łeb i tyle. Z pałą na niego w otoczonej murem i fosą rezydencji trudna sprawa. Pilnuje go cała skoszarowana agencja ochrony. To taka jego prywatna armia. Sam pomysł niby dobry ale....bramy strzeżonej przez tych oprychów z kopa nie otworzysz. Będziemy szturmować-zapalił się do pomysłu Dziad. Retusz wątpiąco pokręcił głową. Nie tacy próbowali. Tu trza sposobem nie siłą. Umcy, umcy umcy-do bunkra cały czas dochodziła muzyczka. Widać impreza cały czas trwała. Pomaszerowali po schodach.Wybiegli na górę i wyszli przez kurnik na zewnątrz. Nieludzki skowyt dobiegający ich uszu powodował że skóra cierpła. Żal mi jest tego pana co jest taki bity-wyszeptał Dziad. Retusz machnął ręką. To tylko chłopaki grają w dupnika. Nie boicie się że gdy tak balujecie ktoś was napadnie?-zapytał Dziad. Retusz wskazał ręką do góry. Popatrz na te drzewa. Umieściłem monitoring-wskazał usmarkanych, kilkuletnich dzieciaków bystro obserwujących okolicę. Te szczawiki na kilometr wypatrzą każdego obcego. Każdy z dzieciaków miał przy boku bębenek. Tymi bębnami porozumiewamy się na odległość.-tłumaczył Retusz. Podpatrzyłem to u murzynów z Afryki. Można porozumieć się nawet z tą wioską za działkami. Retusz wykonał skomplikowaną sekwencję puknięć. No i nie ma zagrożenia podsłuchu przez komórkę. Ten kod stukowy sam wymyśliłem. Dobry pomysł-pochwalił Dziad. Tyle teraz się słyszy o jakimś Haiłej....Przechodzili obok pordzewiałego opłotka zrobionego chyba ze starych rurek wodociągowych. Dziad rozejrzał się wokoło. Jeśli faktycznie ten deweloper dopnie swego krzywe płotki zostaną zastąpione przez ceglane murki, położą chodniki i asfalt, powstaną drogie apartamentowce a tubylcy zostaną rozegnani na cztery wiatry. Nastąpi upadek starych dobrych morderczych obyczajów. Odczuł pewien żal. Niedługo wszędzie będzie tak samo... Nagle powietrze rozdarł donośny dzwięk gwizdka. Z cienia za bramą wyłonił się jakiś brodaty typek. Brzytwobrody-napstroszył się Retusz. Co hałasujesz. Ochroniarze Glizdowicza i brygady robotników z koparkami. ! Ciągną na nas! Reti pozornie wyglądał na całkiem spokojnego. Różne męty walczą z nami od setek lat i nie mogą dać rady. Spojrzał na bawiących się chłopaków. Miodojadek z Pedrem w najlepsze pili z jego kumplem Łokerem. Znanym i dużym chodowcą bydła mięsnego. Łoker specjalizował się w hodowli pewnej osiągającej spore rozmiary rasie hiszpańskich byków. Zarabiał na wołowinie spore pieniądze. Tłumaczył właśnie Miodojadowi o sposobach zwalczania różnych chorób zwierzęcych. Retusz kombinował przez chwilę i zawołał Miodojadka. Ten wprawdzie ledwie się trzymał na nogach ale to nawet lepiej. Mógł mieć wtedy odciążony móżg. Przywołał go i wtajemniczył w swoje sprawy. Ten myślał intensywnie aż mu dym poszedł z czachy. Pisał coś w notesie. Po chwili na jego pijanej gębie zagościł wyjątkowo paskudny uśmiech. A więc zrobimy tak-oświadczył....

Już myślałem że się nie doczekam-marudził prezes Glizdowicz. Trochę trwało zanim ustaliłem gdzie poleżli-sumitował się kapitan Samogwałt, szef ochrony prezesa Glizdowicza. Trochę trwało zanim ustaliłem gdzie poleżli. Potem poszło łatwiej bo hałas było słychać na parę kilometrów. Co z nimi zrobić? Prezes zmarszczył czoło. Nich wracają. O konsekwencjach pomyślimy póżniej, Nastroje wśród robotników panowały ponure. Ucieczka brygady podwykonawców składającej się głównie z młodych odrabiających za darmo staż pracowników zdenerwowała prezesa Glizdowicza. Nie jestem pewien czy żądanie powrotu będzie wystarczające- szef ochrony pogładził się po szturmowej plastikowej przyłbicy. A jeśli mimo wszystko mnie nie posłuchają? Nie bój żaby. W najgorszym razie otoczymy ich twoimi ludzmi tam gdzie obozują jest dość ciasno więc nie będzie problemu. Może i tak-zgodził się Samogwałt. Poza tym-ciągnął dalej. Nie są sami. Mają gości. Kogo?-zainteresował się Glizdowicz. Przedstawicieli działkowców. Z uwzględnieniem ich żeńskiej częśći. Cholera! Za długo siedzieli bez roboty! Ich zamiłowanie do rozrywki przybrało charakter patologiczny....Żmiję żeśmy na własnej piersi wyhodowali!. Eeee kto by tam się chciał żywić prezesa piersiami. Gadaj zdrów Państwo mi płaci za ich staż. Tym samym zawiera umowę konsumencką. Mamy z nich zrobić fachowców. Państwo płaci z góry i gucio obchodzi go reszta. Zrobimy z nich budowlańców na przekór im samym-perrorował prezes. To może z nimi jakoś się dogadamy?-zaproponował kapitan Samogwałt. Niech szef odpali im po dwie dychy to może nie będą stwarzać problemów. Po skonczonej robocie mogą spadać. Był staż? Był Dopełnimy w ten sposób warunków umowy. Ale ja nie mam-oczy prezesa zapałały oburzeniem połączonym z chciwością. No to może im naobiecujmy-ochroniarz walnął się w głowę. A po robocie mogą szefa cmoknąć w zad! Prezes namyślał się głęboko. A jak zażądają potwierdzenia na piśmie to co wtedy? Ładnie byśmy przed Unią Europejską wyglądali. Dostałem przecież dotacje i muszę się rozliczyć. Samogwałt! A po co ty wogóle z tymi naciągaczami chcesz gadać! Dajmy im po ryjach i tyle. Jak bym się ze wszystkimi podwykonawcami tak cackał to do niczego bym nie doszedł. Prezes teraz dopiero naprawdę się wkurzył. Nie miał zamiaru nikomu płacić. No to mają przekichane-zgodził się kapitan Samogwałt. Jak można jak te sieroty łazić po obcym terenie bez grosza przy duszy. Czy nie tłumaczyliśmy im że najpierw nauka póżniej zarobki? Tak!-poderwał się prezes To oburzające! To by było złamanie zasad rządzących współczesną ekonomią! Acha-zgodził się ochroniarz. Więc jaki szef ma plan? Pojedziemy tam wszyscy!-wrzeszczał Glizdowicz. Otoczymy ich i zażądamy powrotu do pracy! Wysmaruję im w aktach taką opinię że im w pięty pójdzie Samowolne opuszczenie miejsca pracy, pijaństwo, sodomię i gomorię!. No. Coś tam wymyślę.Więc jedziemy?-zapytał Samogwałt. Tak. Zbieraj swoich ludzi. Weście sprzęt do rozpraszania tłumów. Armatka wodna też się przyda. Odpalać silniki samochodów.!!!

Wod Stok-ukrainskiego pochodzenia zwiadowca -ochroniarz pracujący dla Samogwałta wskazał porośniętą krzakami górkę z której dochodziła jakaś muzyczka. W oddali majaczyły ogródki działkowe, teraz otoczone jakąś drewnianą palisadą dzięki której przypominały fort z czasów wojny z indianami. Glizdowicz i Samogwałt podjechali bliżej chcąc się przyjrzeć. Ze zdziwieniem zobaczyli jakiegoś gościa roztawiającego aparaty fotograficzne i kamery. Towarzyszyło mu kilka seksownych prezenterek z mikrofonami. Obsługa miała kamizelki z napisem Telewizja. Kurwa-zaklął Glizdowicz. Jak się dowiem kto dał znać tym hienom to jaja z dupy powyrywa. Jedna z prezenterek chyba go zauważyła. Podbiegła i z czarującym uśmiechem. Redaktor Jogobella-przedstawiła się. Czy to prawda że zamierza pan dokonać pacyfikacji ogródków działkowych?. Dziad podbiegł z kamerą i zawzięcie coś filmował. Samogwałt zasłonił soczewkę łapą. Nie filmować.... Mamy inne kamery-oświadczył z czarującym uśmiechem Dziad pokazując stojące dalej na statywach aparaty. Nadajemy obecnie na żywo. Można nas też śledzić w internecie i na platformach cyfrowych w systemie perperviu. Działamy zgodnie z prawem prasowym-tu mignął mu przed oczami jakąś etykietką od jabola, ale tak szybko że tamci nie zdążyli zeskanować oczami.Mój rzecznik prasowy wyda wieczorem oświadczenie-mruknął ponuro Glizdowicz a jego szofer wcisnął wsteczny. Jasna cholera-myślał gorączkowo. Muszę podzwonić po znajomych w mediach. Za parę przysług odstawią taki reportarzyk ze wyjdę na dobrodzieja a tamci na warchołów. Na PR nie ma co żałować. Stanęli. Za nimi w kolumnach marszowych i cięzkim umundurowaniu stanęła cała firma ochroniarszka będąca de fakto jego prywatną armią. Między szeregami grożnie powarkiwały silniki dwóch armatek wodnych. Wyglansowane czarne tonfy lśniły w łapach umundurowanych zbirów. A na polance obozowała cała brygada stażystów, podwykonawców. W rurach wydechowych koparek i spycharek mieli pozatykane kwiaty. Na drzwiach maszyn widniały wymalowane pacyfy. Prezes rozejrzał się łapiąc się za głowę. Oprócz robotniczej młodzieży było tu sporo miejscowych. Jacyś starcy z siwymi brodami, kobiety w średnim wieku, i cała kupa fajnych młodych lasek Ubrani byli w długie białe szaty a dziewczyny w haftowane spódnice. Na głowach mieli wience z kwiatów i kłosów zbóż Widać mieli ważne święto skoro tak się wystroili. Niektórzy tarli zaspane oczy. Pewnie wieść o imprezie wyrwała ich z łóżek. Ba. Nawet dzieciaki przyprowadzili. No ładnie-oburzył się w duchu prezes. Przecież oglądanie scen pacyfikacji działek będzie dla psychiki tych dzieciaków bardziej szkodliwe niż nadmiar przemocy w dobranockach. W otwartych drzwiach jednez koparek grał puszczony na całą parę odtwarzacz MP3
for those who come to San Francisco
Summertime will be a love-in there
In the streets of San Francisco
Gentle people with flowers in their hair
Zawodził z głośników Scott MacKenzie. Bracia i siostry!-usłyszał zawodzenie odprawiającego jakieś obrzędy podstarzałego łysego hippisa. Kochajmy się! Wszyscy z aplauzem odkrzyknęli. Miłość! Love! Mir! Prezesowi chciało się płakać ze złości gdy zobaczył wzoszących te okrzyki razem z hippisami swych podwykonawców. Co za wybrakowane zasoby ludzkie teraz w tym kraju.Coraz trudniej o dobrych pracowników. Zaczął żałować że lata 90te nie trwają nadal. Zaintonowali jakąś pieśń. Wysoki łysol wybijał rytm na cymbałach. Jakiś gostek w kapeluszu przygrywał mu na oboju. No to koniec-pomyślał. Nawet nie będę musiał za wiele kłamać w tych aktach. Dziewczęta w haftowanych spódnicach i wiankach na głowie siedziały przy ogniskach obejmując robotniczą młodzież. Wszyscy kopcili w fajkach jakieś zioła i mieli nieprzytomne oczy. Na drzewach na kawałkach kartonów powypisywane było Make Love, Mir, Pokój Peace. Precz z bombą A. Unosiła się pieśń
pust wsiegda budiet sonce,
pust wsiegda budiet nieba
pust wsiegda budiet mama,
pust wsiegda budu ja
Mężczyżni w odświętnych koszulach które mieli na niedzielę polewali do szklanek wino owocowe. Prezes z Samogwałtem przeszli obok napisu Chrońmy lasy deszczowe. Potem ich wzrok zatrzymał się na transparencie Precz z wojną w Wietnamie. Ochroniarz pokręcił głową. Ale tu zacofanie. Oni ciągle tkwią w latach sześćdziesiątych. Na stołach skleconych z jakichś okorków piętrzyły się wegetariańskiego ptrawy. Prezes z oburzeniem spojrzał na gotowane korzonki Pora umierać-pomyślał. Jak taka młodzierz rośnie to nie ma po co żyć. Krytycznie spojrzał na tłum ludzi ubranych jak pajace i dziewczyny w przezroczystych halkach. Co to do cholery jest!! Atakować- wydał już nieco ciszej polecenie szefowi ochrony.Ten zagadał coś przez komórkę. Zwarty szereg ochroniarzy dał kilkja kroków w przód. Syknęły wyciągfane tonfy. Jękneły silniki odpalanych armatek wodnych. A to co-zdziwił się nagle. Nadstawiając ucho. Wszyscy usłyszeli jakiś potężny łomot od którego ziemia drżała. Dużo potężniejszy niż wszystkie odpalone silniki pojazdów prezesa. O wiele potężniejszy.....Na choryzoncie ukazały się kłęby kurzu i coś niczym tocząca się skalna lawina. Z boków lasu wynurzyli się działkowcy maszerujący w długich kolumnach. Nieśli sztandary związku działkowego i portrety swoich prezesów z ostatnich dekad. Wymachiwali bejsbolami sztachetami i przeróżnym sprzętem ogrodniczym. Dęli w wuwuzele wydający złowrogi dzwięk. W środku między kolumnami działkowców galopowało dwóch jeżdżców na koniach w kowbojskich kapeluszach. Pedro z Łokerem Za nimi galopowało wielkie stado ważących ponad tonę każdy hiszpańskich byków z ponad metrowej długości rogami. Maszerujący po bokach działkowcy różnili się właściwie od bydła tylko brakiem sierści i kopyt. Ale ochroniarze wcale do końca nie byli tacy pewni...Zmartwieli ze strachy. Bydlęca lawina zbliżała się niczym erupcja wulkanu. Terenowy samochód prezesa szturnięty rogami fiknął malowniczego kozła i upadł na dach. Przetaczające się po nim stado w jednej chwili zmieniło go w powykręcaną kupę złomu. Młodych stażystów z brygady podwykonawców młode działkowiczki powciągały w krzaki ratując im życie. Najlepsza firma ochroniarska w Polsce została w jednej chwili pokonana przez stado byków i podróbę pochodu pierwszomajowego. Tej szarży nie mogli odeprzeć. W imię Ojca-przeżegnał się prezes. Śmierć idzie.....Odwrót!!!!!
Ciąg dalszy nastąpi


czwartek, 17 stycznia 2019

Odwiedziny czyli ostatni zajazd na Retuszkowo.

Żebrząc wciąż o benzynę,
Gnałem przez noc,
Silnik rzęził ostatkiem sił,
Aby być znowu w Tobie,
Śmiać się i kląć,
Wszystko było tak proste w te dni
Smochód zarzęził niczym umierająca chinska wiertarka i zgasł. Pogromcy wdów i sieriot!- zarządził Dziad. Koniec wycieczki. Alternator starł się na miazge. -pokazał świecącą na czerwono kontrolkę ładowania. Niech żyje! Niech żyje Sto lat, sto lat!-wrzeszczało towarzystwo z tyłu furgonetki nie bardzo orientujące się w sytuacji.
Emigrowałem z objęć Twych nad ranem,
Dzień mnie wyganiał, nocą znów wracałem,
Dane nam było, słońca zaćmienie,
Następne będzie, może za sto lat.
Że co?- zapytał Midojadek pełzając z pokrytej puszkami po piwie i opakowaniami po czipsach podłodze samochodu. Zdrowo już podpity jak reszta wyglądał jak prawdziwy Menel Apokalipsy. Znaczy to że dalej idziemy pieszo-mruknął Dziad. Mam nadzieję że to Retuszkowo gdzieś już niedaleko. Wyszli na przemian marydząc i śpiewając. Szli poboczem nowo wybudowanej krzywej i dziurawej szosy. Nagle droga skonczyła się jak nożem uciął. Na boku stał odrapany barakowóz robotników drogowych. Budujący zataczali się pijani. Jeden z nich nie mógł trafić siekierą w drzewo o trzymetrowej średnicy które rosło pośrodku przewidywalnego dalszego przebiegu trasy. Przy koncu drogi zauważyli jednak że prywatna inicjatywa jest prężniejsza od państwowych inwestycji. Obok furgonetki ozdobionej dla niepoznaki reklamą jakiegoś miejscowego piwa, stało kilka tirówek niecierpliwie czekających na zakończenie tej inwestycji. Stała też budka z hot dogami i jakimś żarciem. Poczłapali z wolna w jej kierunku. Dziad rzucił okiem na jadłospis i się skrzywił. Promocja-przeczytał na głos. Flaki Magdy Gesler. No nie, dziękuję. Przypomniało mi się że mam jeszcze kanapki i kątem oka wskazał na świeżo ściągnięte psie skóry zalegające w niedomkniętym kontenerze na śmieci. Pies im mordę lizał- przeanalizował fakty Scyzor i bohatersko zamówił sobie podwójną porcję. Będziesz to jadł?-skrzywił się Dziad. A co?-napstroszył się Scyzor. Ty z gołą dupą jeszcze za kurami ganiałeś. Poza tym dgy ktoś ma pecha i zmartwień kupe, może złamać rękę, podcierając dupę. Idziemy-zakonczył swój wywód Scyzor. Na choryzoncie widać było ścianę jakichś drzew i zarośli. Poniżej koron drzew zalegała warstwa białej mgły. Jakaś obłażąca z farby tabliczka dumnie eksponowała napis ,,Pracownicze ogródki działkowe. Skoro przejechali taki kawał drogi to będzie trzeba przedrzeć się jakoś przez te chaszcze. Podeszła wodą gleba kląskała pod stopami. Nie było ścieżki więc szli na wyczucie. Z boku rozległo się jakieś szuranie. Z krzaków wylazły jakieś potwornie stare baby. Każda dzwigała wiążkę chrustu. Hej ludzie-zawołał Professorglas choć nie był do końca pewien czy ma do czynienia z ludzkim gatunkiem. Na Retuszkowo daleko? I co muwicie na tę mgłę? Baby popatrzyły na siebie. Gówno widać-odezwała się po chwili któraś. Pytam czy to opar od bagna-sprecyzował Glass. A juści- ucieszyła się druga. Mokradła pod sam las A dalej działki. Retuszkowo znaczy. Glasik skinął głową i dał kobiecinom wymiętolonego dychacza. Wzieły i odeszły bez słowa. Mijali kępy trzcin i bagiennej turzycy. Między krzakami zamajaczył słupek ozdobiony tabliczką. Nie wycinaj lasu. I ty możesz zostać partyzantem-przeliterował Scyzor. Obok stał palik z zatkniętą na nim czaszką w niemieckim chełmie. Obrazek ten dawał sporo do myślenia. Witamy w Głogowie-bąknął któryś. Dobra chłopaki-Dziad zwrócił się do swych kumpli. Tam może być masa różnych pułapek. Widać tutejsi działkowcy nie dają sobie w kaszę dmuchać. Cholerne ryzyko-zapiszczał Fazik patrząć na ścianę rachitycznego lasu. Przestań wreszcie marudzić-ofuknął go Dziad. Jak się boisz to wracaj. Ja się boję?- obraził się Fazik Tędy pójdziemy- pokazał Dziadowi ścieżkę wydeptaną przez zwierzęta. Wiedział że w takim bagienku łatwo się utopić, a jak zwierzyna chodzi to i ludzie mogą.. Jakieś sto metrów dalej znależli krąg ułożony z kamieni. W Kamiennym kręgu- Pawłowi przypomniał się jakiś stary brazylijski serial. Nigdzie nie było widać śladów człowieka. Żadnych śmieci puszek po piwie...pusto, cicho, martwo. Ruszyli dalej i znależli okopcone drzwi od samochodu z napisem Straż Miejska. Po chwili podziwiali rozwaląną w drzazgi resztę pojazdu. Dookoła leżały trupy strażników z wzdętymi już brzuchami. Miodojad wziął w palce mały kawałek metalu i powąchał. Domowej roboty mina pułapka. Zrobiona zapewnie na bazie jakiegoś niewypału z czasów wojny. Pośrodku resztek samochodu widniała głęboka dziura w ziemi. Na dnie poniewierała się jakaś noga ubrana w skórzany but. Wokół leżały kawałki kości i ochłapy mięcha. Urwana w łokciu łapa do końca bohaterko pokazywała faka środkowym palcem. Na oponie spoczywało ludzkie oko spoglądając na nich z pewnym zaskoczeniem. Dziad splunął. Widziałeś kiedy...tych działkowców. Często to element mieszkający tam cały rok. Chlają palą zioła, kradną sobie owoce i warzywa. Chałasują przy tym całe noce. Scyzor miał nietęgą minę. Mieszanie siarkowanego wina z piwem przyprawiało go o mdłości. A może zaszkodziły mu te flaki?Strasznie mu się chciało żygać. Kawałek dalej zatrzymali się przy wrośniętym w ziemię głazie na którym widniała prymitywnie wyrzeżbiona trupia czacha. Kolejne ostrzeżenie byśmy zawrócili- mruknął pozieleniały na twarzy Scyzor i puścił wielkiego pawia. Jogi ledwie uskoczył. Aj! Za co?-wrzasnął. Od razu mi lepiej-ucieszył się Scyzor. Zakąska mi zaszkodziła. Działki w których podobno miał obecnie przebywać Reti nazywały się zwyczajnie Retuszkowem. Ale ze względu na ponurą sławę i otaczające je płoty z zatkniętymi na nich czaszkami ludzie ochrzcili to miejsce nazwą Nora Predatora. Ślady wskazywały że walki toczyły się tu od niepamiętnych czasów. Fazik kopnął nogą chełm rzymskiego legionisty z którego wyturlała się uśmiechnięta trupia czacha. Wokół wbite na pal wisiałe szkielety z resztkami rycerskich zbroi, pruskich mundurów, sowieckich i esesmańskich szyneli oraz ortalionowych dresików modnych niegdyś u ruskiej mafii. Kradli pewnie od niepamiętnych czasów na działkach. Miejscowi jak złapali to wbijali na pal i teraz sobie wiszą jako lokalna dekoracja-zgadywał Miodojad. A ten co za jeden?-Fazik wskazał na kościotrupa w rycerskiej zbroi. W czaszce delikwenta ciągle tkwiły resztki nabijanej gwożdziami dębowej pały. Szczęka przetrącona zwisała na resztkach brody Scyzor zbliżył się do truposza i przeczytał nazwisko na plakietce przyczepionej do zbroi. Ulrich von Jungingen. O kurwa-sapnął. Widać zwiał z pod Grunwaldu ale uciekającego dorwali go tu miejscowi i....No jak-zaprotestował Glasik. Przecież w książkach pisze że zginął pod Grunwaldem. Wierz książkowym mądrośćiom-zasapał Dziad To daleko zajedziesz. Zwiał pewnie pierwszy z pola bitwy. Zapuścił się tu z przybocznym oddziałem. No i tu dostali łomot jak wszyscy inni. A ponieważ ówczesnemu rycerstwu i Krzyżakom wstyd było się przyznać że ktoś im spuścił wpierdol w takiej dziurze to ówczesna propaganda rozgłosiła że Wielki Mistrz poległ pod Grunwaldem. Brzmiało to bardziej europejsko a nie jakaś idiotyczna nazwa Retuszkowo której nikt nawet nie umiał wymówić. Media kłamią-skonstatował Jogi. Zawsze i wszędzie. Pod nogami chrzęsciły im resztki macedońskiej falangi Aleksandra Wielkiego, która miała nieszczęście zapuścić się w te strony. Żołnierze Macedońskiego-Glass poznał po fragmentach zbroi. Co to za jeden ten Macedoński bo nazwisko jakby polskie?-zapytał Scyzor. Taki jeden Grek-powiedział Miodojad. Podbił prawie cały świat. Ambitny gość-zauważył Fazik.Zatknięta na kolejnym palu czaszka z wbitym w czoło gwożdziem dziwnie silnie skłaniała do refleksji Zobacz-syknął nagle Fazik Małpa? Unieśli głowy. E, człowiek Gdzie tam człowiek-gorączkował się Fazik. Popatrz jaką ma mordę. O widzicie?. A tam! Więcej małp. To ludzie-tłumaczył spokojnie Dziad. Tylko wytatuowali sobie mordy. A sylwetki takie mają pewnie od nadmiaru sterydów. To mijcowe łebki nam się przyglądają.Zobacz jakie krótkie karki mają.-niepokoił się Fazik. To od alkoholizmu rodziców i wegetarianskiej diety. Żrą pewnie tylko to co na działkach urośnie. Nagle z tyłu wyłoniła się druga grupa odcinając im drogę. Miny mieli ponure a we włochatych łapach trzymali kije bejsbolowe sztachety a niektórzy nawet widły. Ot, i wybiła nasza ostatnia godzina-jęknął Jogi. Scyzor wyciągnął swój dwusieczny młot Z TORA. Nazywał go tak bo był zrobiony z kawałka szyny kolejowej. Uciszył pozostałych gestem. Podszedł do osiłka w dresiku który mu wyglądał na przywódcę bandy. Facio miał na pysku wiezienne tatuaże i po wyglądzie sądząc rozum neandertalca. Kwadratowa szczęka wyglądała jakby dłuższy czas była terroryzowana przez imadłlo.Scyzor wyciągnął list od Retusza i podał go Kwadratowej Twarzy. Ten powąchał pismo i polizał znaczek. Nanastępnie wsadził go sobie do gęby i zeżarł na surowo. Gdy przeżuwał ostanią literę listu czknął z zadowoleniem. Gdzieś ty się uchował jak była ewolucja-zawołał ze zdziwieniem i zgrozą Scyzor. Któryś z chłopaków cisnął nożem który wbił się u stóp osiłka. W odpowiedzi rozległ się huk wystrzału. Kula przeleciała nad głową Scyzora strosząc mu włosy. Oddajcie nam swoje portfele, karty kredytowe, komórki i zegarki-powiedział Kwadratowa Papa. Wtedy może puścimy was wolno. Jego kumple spoglądali ponuro. Nie wyglądali na żartownisiów. Tak?-Scyzor chytrze zmrużył oczka. A może byś chciał jeszcze nasze numery kont?. Powien ci że mamy tam niezłe sumki. Mam propozycję, tylko nie wiem czy jesteś wystarczająco odważny. Ja nie odważny-warknął tamten. Jaką propozycję.Zagrajmy w kielecką ruletkę.-w oku Scyzora błysnęły grożne ogniki. Przegram, bierzecie fanty i dorzucamy numery kont. Wygram, puszczacie nas wolno. Kwadratowa Papa namyślał się gorączkowo. W koncu zwyciężyła w nim wrodzona skłonność do hazardu. Dobra-zgodził się. Kielecka ruletka to jak? Nożami?-zapytał. Nie-warknął krótko Scyzor Toporem. Każdy wali sobie w czachę Kto wytrzyma ten wygrywa. Pan pierwszy bo jest tu gospodarzem-zaryzykował Scyzor Osiłek ujął dzrzewce młota Z Tora idzielnie pizgnął sobie w wygoloną czachę. Dobrze wyszlifowane ostrze gładko weszło w jego głupi łeb rozcinając go prawie na dwie częśći. Pozostali z ponurymi minami patrzyli na rozciągnięte ciało wodza. Wygrałem!-oświadczył z dumą Scyzor i z chrzęstem tkanek i odłamków kości wyciągnął swój topór z głowy rzezimieszka. Dziękuję za współpracę zwrócił się do osłupiałych oprychów. Ruszyli przed siebie odprowadzani ponurymi minami tubylców. Uspokojony Fazik pokazał na pożegnanie im wała. W odpowiedzi nadleciało kilka wulgarnych epitetów i kilka kamieni. Lepiej ich nie drażnij- poradził Pedro. Jest ich zbyt wielu. Gęste chaszcze skonczyły się i wynurzyli się najakiejś polance. Wszyscy stać, i ręce do góry!- usłyszeli nagle Czy to jest napad?-zapytał Dziad zatrzymując marsz. Nie kurwa! Zdjęcie grupowe!-usłyszeli w odpowiedzi. Znowu-jęknął Sinka. Scyzor, zagraj z nim jeszcze raz w ruletkę. Chociaż statystycznie rzecz biorąc wyczerpałeś już swoje szczęscie. Szczęście tu nie ma nic do rzeczy. Tylko właściwa ocena poziomu intelektualnego rywala-oświadczył Scyzor. Poczekamy, zobaczymy co to za jedni. Siedzieli cicho jak niedzwiedż pod miotłą. Coś mi się wydaje że teraz pójdziemy do nieba- pisnął Jogi. Nie chcę do nieba-burknął Miodojad. Mam lęk wysokości. Hej-krzyknął Dziad. Panowie! Po co tak nerwowo! Może najpierw pogadamy? Wyjaśnimy sobie to i owo! No to gibajcie tu do mnie.-usłyszeli w odpowiedzi. Ruszyli w kierunku głosu. Z za drzewa wylazł jakiś krótko obcięty chłopak. Gościu ubrany był w więzienny uniform z wielkim napisem ZK na plecach. Dzierżył w łapie poniemieckiego pancerfausta. Myślę że dojdziemy do jakiegoś porozumienia-kokietował faceta Dziad. Kulturalni i wykształceni ludzie zawsze dojdą do jakiegoś porozumienia. I znajdą wspólny język He?- nie zrozumiał chłopak. Dziad podał mu małpkę wódki którą tamten ochoczo wychłeptał. Szykamy niejakiego Retusza. Mieliśmy list ale zeżarł nam taki jeden miejscowy i chyba mu zaszkodziło bo zesztywniał.No wiesz. Podejrzewał że jesteśmy na waszym terenie nielegalnie. Gdy zrozumiał że jego hipoteza mu się usrała walnął się czymś w łeb z rozpaczy. To pewnie Maniu Aborygen-zgadywał chłopak Nigdy nie grzeszył rozumem. A pan pewnie jest prezesem tego stowarzyszenia działkowców?-Dziad bezwstydnie starał się przypochlebić. Chłopak przeczącą pokręcił głową. Prezes zachlał się na śmierć. Pochowaliśmy go w tym grobowcu-pokazał palcem jakąś nędzną kupkę kamieni. Szefem nad wszystkim jest Ojciec Chrzestny. Kto?-zapytał konkretnie Scyzor. Don Retunio-wyjaśnił młody. Ma tu swoją mafię i wszystkim ponadawał ksywy. Ja jestem Wredny Gnój Flinston.-dodał z dumą. Przydomek dla prawdziwego twardziela -pochwalił Fazik Co porabia Retusz? Nie wiem-zmartwił się Flinston. Dopiero co prysnąłem z kicia i nie byłem jeszcze na działkach. Nie było mnie od roku. Za co siedziałeś-dopytywał się Fazik. Za kradzież wózka z Biedronki. Sędzia dał mi dwa lata-młody splunął. Pewnie wiele wycierpiałeś-zatroskał się Sinka. Dlaczego-zdziwił się Flinston. Nawet fajnie było. Poznałem nowych kumpli. Włodka Pomidora. Kubę Zaszywacza, Zawiszę Cichociemnego. Darmowe żarcie, opierunek, a jak strażnicy posnęli wyskakiwaliśmy na lewiznę. Na panienki. Prymitywną twarz Flinstona okrasił szeroki uśmiech. To dokąd idziemy-Pedro nieco zniecierpliwiony dyplomatycznie zmienił temat. Do mnie-odparł Flinston. Skoro szukacie szefa musimy iść na działki. A daleko jescze? Jakieś cztery kilometry Świat gdy to usłyszeli jakby poszarzał Ale posłusznie podreptali naprzód. Daleko coś zawyło. Wilki? Nie. Chyba pies. Na szczęście skowyt wkrótce ucichł. Przed sobą w odległości może pół kilometra spostrzegli poobtłukiwane betonowe słupki obleczone pordzewiałą siatką. Wszystko porastały chaszcze skarlałych jabłonek, rozrośniętych agrestów i widniejące gdzie niegdzie krzaki pomidorów. Z krzaków wychylił się jakiś tubylec w popapranych błotem spodniach ogrodniczkach Ooooo—usłuszeli. Flinsto. Ty żyjesz? Flinston wyciągnął do niego rękę. Co się gapisz jak dupa na sedes. Żyję A co u ciebie Cycek. U mnie dobrze ale Janko Bzykant ostatnio wyciągnął kopyta. No szkoda-zmartwił się Flinston. Z działek doleciało jakieś wycieaż unieśli głowy. Znowu kogoś torturują?-zapytał. Może...-zgodził się Cycek. Szef trzyma wszystko żelazną łapą i kontynuje gangsterskie tradycje. A co to za jedni- Cycek wskazał na przybyłych. To kumple szefa-odparł Flinston. Przyjechali z całej Polski bo mają do niego jakiś interes. I love Poland, kurwa mać-ucieszył się Cycek. A ty coś za jeden?- zwrócił się do Fazika podziwiająć jego długie włosy i białą brodę. Obi Łan Kenobi? Fazik twardo mu spojrzał w twarz i splunął na trawę. Twoi starzy zjebali robotę. Ale dlaczego?-Cycek wytrzeszczył oczy Bo masz mordę jakby w dziecinstwie karmili cię z procy. Ale z was łomy-obraził się Cycek. Na żartach się nie znacie? Dobra. Idziemy do szefa. Poczłapali z wolna. Od strony Retuszufki gdzie urzędował Szef dobiegało ich jakieś dudnienie i wycie. Pedro nadstawił ucho. Dzwięk jakby ktoś kogoś nadupczał młotkiem a ten drugi wył. A wam jak się wydaje? To brzmi jak dico polo-bąknął Fazik. To jest disco polo-zgodził się Dziad. Flinston z Cyckiem prowadzili ich wzdłuż gęstych krzewów agrestu przypominających zasieki. Wreszczie dotarli na skraj chaszczy. Drogę zagradzał im płot z prętów zbrojeniowych. Za nim najwyrażniej trwała zabawa. W ziemię był wbity jakiś drewniany słup z zawieszonym na nim jakimś portretem Pal opleciony był girlandami kwiatów. Paliły się przed nim ognie i świece. Pomiędzy ogniskami pląsały nagie dziewczęta od czasu do czasu oddające pokłon portretowi przedstawiającemu jakiegoś uśmiechniętego łysola. Chłopakom jakoś ta gęba wydawała się dziwnie znajoma........Laski fikały aż miło było patrzeć. O w mordę-westchnął wzruszony Jogi. Skąd tu takie labadziory biorą. Robią tutaj sobie bunga bunga czy co? Dziewcząt było przynajmniej sześć. W przeciwieństwie do pokracznych mężczyzn prezentowały się wspaniale. Chłopaki-poprosił Jogi. Dajcie się załapać. Do lasek dołączył jakiś koleś w majtkach i tańczył jak by go powykręcało po dropsach. W tym momencie strzała wbiła się w pieniek starej gruszy kilka centymetrów od twarzy Fazika. Ten przez chwilę wpatrywał się w nią oniemiały. Rozglądali się dookoła. Najchętniej by padli na ziemię ale chyba niedawno ktoś tu podlewał i było nieco mokro. Gwizdnęła kolejna strzała. Chcąć nie chcąć chlapnęli w błoto. Spieprzać dziady!-rozległo się z krzaków A pokażcie się jeszcze raz a nogi z dupy powyrywam To obrzędy ku czci naszego Szefa i Poety. Albo bierzecie w nich udział albo wynocha! Nie macie się na co gapić!... Jogobella!-krzyknął Cycek. Nie wygłupiaj się! To my! Tajemniczy snajper wyszedł zza drzewa. Śliczna blondyneczka z włosami spiętymi w koński ogon o zielonych oczach. Wystrojona była w skórzaną spódniczkę i tunikę bez rękawów spiętą pod szyją jakąś broszką. A, to ty cycku obwisły.. Rzuciła wzrokiem na pozostałych Flinston, wróciłeś? A kogo tam prowadzisz?-jej oczy lśniły w ciemności. Jacyś kumple Szefa. Sprawę do niego mają. Czedo szukacie i czego chcecie od Poety.-spytała dziewczyna. O tym będziemy gadać z Retusze-uciął Dziad. O, co to to nie-zbuntowała się Jogobella. Ja i pozostałe dziewczyny jesteśmy osobistą strażą Szefa. Jeśli ktoś chce się z nim spotkać musi najpierw dogadać się z nami. Spojrzeli na Cycka. Ten wzruszył ramionami. Kosa z niej i tyle. Ale tak jest Szef z nich zrobił osobistą ochronę bo to córki jego sąsiadó i kumpli. A my choć też jesteśmy z tąd musimy tylko odwalać czarną robotę. Jogi cały czas gapił się na tańczące gołe laski. Podlazł do płota i usiłował do nich się dostać. Dziewczyna widząc to wyjeła strzałe i napieła łuk. Wycelowała i puściła cięciwę. Fazik nieco zirytowany przypomniał sobie wreszcie że nie jest jakimś patałachem tylko grożnym wikingiem i przechwycił strzałe w locie. Jednocześnie z osłupieniem zauważył przelatujący nad jego głową nóż rzucony przez Scyzora. Przed dziewczyną z gałęzi spadła żmija zygzakowata z odciętą głową. Nerwowi-oceniła blondyneczka. Ale z refleksemi uśmiechnęła się do nich jakby przychylniej. Sinka podniósł węża i fachowo obejrzał. Zaraz od razu to byś nie wykorkowała, ale parę dni to byś musiała się pomęczyć. Widać było że ten pokaz sprawności zrobił na tubylcach pewne wrażenie. Dobra chłopaki. Moim obowiązkiem-zaczęła oficjalnie Jogobella. Jest zadanie kilku pytań. Czy posiadacie przy sobie jakieś metalowe przedmioty? Zapytała stojącego uzbrojonego w topór i noże Scyzora. No skąd-ten bezczelnie odpowiedział. No to w porządku. Możecie iść-zgodziła się dziewczyna. O Moje koleżanki właśnie zakonczyły święte obrzędy ku czci Szefa. Dziewczyny zbliżyły się do przybyszów. Poznajcie je.-wskazała palcem na dziewuchy zakładające już ubrania. Szybkapinda, Grzmotylda, Czupakabra, Głodzilla, Jazdajazdai Cipcita. Cipcita spojrzała na Miodojada gapiącego się na jej cycki. Oczy mam wyżej. Napatrzeliście się to won. Szef jest tam-ręką pokazała dalszą część ogródków działkowych. Idziemy jak mówią-zarządził Dziad. Choć dziewczyny też mu się podobały to nie na panienki tu przyjechali. Szli alejką. Łomot był coraz głośniejszy. Co to za szopka?-spytał Flinston. Stary organizuje co tydzień tak zwane obiady czwartkowe. Nazywa to czasem wieczorkami poezji gangsterskiej. Wtedy swoim kumplom stawia za darmo.. Chojny-zauważył Scyzor. Na takie gówno jak stawia każdego stać-sarknął Cycek. Dookoła ogniska tańczyło kilku meneli Dookoła piekły się całe dziki i udka kupione na wyprzedarzy w Biedronce. Na rożnach obracały się schwytane w okolicy dzikie króliki. Mają rozmach skurczybyki pomyślał -Scyzor. Wyglądało to na całonocną porządną imprezę. Wygląda mi to na nielegalne zgromadzenie i konsumpcję mięcha z kłósowniczego uboju- ocenił Glass. A to chyba miejscowy zespół folklorystyczny-dodał Jogi obserwując tańczących przy ogniu. Dziad milczał. Obserwował to wszystko z mieszniną fascynacji i odrazy. Ale w duchu przyznawał że impreskę zorganizowali sobie prima sort. Nie wiadomo ile do tej pory zdołali zeżreć ale jeszcze sporo się piekło na powyginanych grilach. Poszli naprezód. Jogi po chwili wachania ruszył za nimi ale poślizgnął się na leżaących wkoło zwierzęcych flakach. Rabunkowa gospodarka zasobami środowiska-pomyślał wstając i otrzepując spodnie. Za najdalej kilkadziesiąt lat już dziczyzny nie będzie. Wśród kłębiących się tłumów imprezowiczów wyróżniał się jeden ubrany w jakieś zrobione z bibułki chyba osiemnastowieczne ubranie wysoki facet. Na głowie miał lokowaną białą peruczkę jaką widzać na portretach króla Stasia Poniatowskiego. Od razu było widać że jest jakąś tutejszą szychą. Rozmawiał właśnie ze swymi ochroniarkami. Pykał w fajeczce jakieś mdłe zielsko i kiwał głową. Zobaczywszy Flinstona wyszczerzył zęby w parodi uśmiechu. Ten podbiegł do niego, przyklęknął i złożył pełen szacunku pocałunek w pierścień na jego palcu Don Retunio-wyszeptał z szacunkiem. Pierścień był gdzieś ukradziony a w tombakowej obudowie lśniło szkiełko z Jablonexu. Hy, hy hy- Fliston nas odwiedził Siadaj, co tak sterczysz. A może nie poznajesz wujcia bo żeś trochę w tym kiciu siedział i nieco czasu minęło. Ale chyba pamiętasz jak opowiadałem ci bajki jak byłeś mały. Flinston wzrygnął na same wspomnienie Pamiętam jak po jednej z twoich bajek zesrałem się w nocy ze strachu w łóżko. Hłe, hłe, hłe- Retusz zdaje się też sobie preypomniał. Co to za jedni- wskazał ręką na otulonych ledwie widzialnych od grilowego dymu przybyłych. Pewnie policyjni konfidenci? Zabić ich i wracamy do obiadu. Przed zakopaniem dla pewności strzelić jeszcze kontrolnie bejsbolem w łeb. Podobno jacyś twoi kumle z kontenerka czy czegoś. Don Retunio natychmiast spoważniał. Wystukał popiół z fajeczki o jakiś kołek i oświadczył. O polityce jutro. Dziś impreska jest i nie mam głowy na tego rodzaju dyskusje. Podszedł do nich i przywitał się z każdym z osobna. Wieczór poetycki mam. Po czym płynnie przeszedł na kuntenerkowy. Co dziwniejsze mówił z oxfordzkim akcentem. Scyzor odpowiedział mu w tym języku ale z akcentem włoskim. Ochroniarki w wieku nastoletnim pilnowały każdego jego ruchu. Starego buldoga zawsze otaczają młode suczki -tłumaczył. Ale nie startuję do nich z łapami bo żona.... Jednak gdy by wyście chcieli a one nie miały nic naprzeciw to nie zabraniam.-zatrzegł polubownie. Szefie mogę-wykrzyknął Flinston słysząc te słowa. Retusz roztrzaskał ławę na głowie podkomendnego tym samym rozładowując napięcie. Goście pojąwszy o co chodzi weszli do pokrytej obłuszczonym eternitem wiaty gdzie odbywała się główna impreza. Na krzywych ogrodowych zydlach i pieńkach siedzieli najgorsi miejscowi menele W oparcia plastikowych krzeseł wpięte były baloniki zrobione z prezerwatyw, Spłowiałe serpentyny zwisały z sufitu. W plastikowych jednorazowych kubkach chlupotał jakiś jabłkowy siarkowany zajzajer. Po chwili przed każdym z nich stanęła butelka jabkowego kwasibora. Spróbowali delikatnie i splunęli. Jogi nieopatrznie pociągnął tęgi łyk i zwalił się nieprzytomny pod stół. Po chwili podniósł się z trudem i odetchnął głeboko No Jogi...jak żeś się tak zwalił mordą w kotleta to myśleliśmy że zawał serca a może...-powiedział Pedro Miałem zawrót głowy-wyjaśnił. Już mi lepiej. Zagryżli pieczonym udkiem z kurczaka. Tfu zgroza. Beknął Scyzor. Ukatrupić mnie chciało. Miałem do czynienia z różnymi kwasami ale z czymś takim zetknąłem się pierwszy raz. Pod wiatą było mało widać. Kucharze uwijali się przy wytwornicach dymu Bóg wie dlaczego nazwanymi grilami. W środku był taki syf że wszyscy co wychodzili na zewnątrz wycierali buty. Retusz z butelką denaturatu podszedł do jakiegoś grila który jak mu się wydawało słabo się palił i chlusnął obficie. Bibułkowe wdzianko syknęło jak siarka i po chwili cappo di cappi Retuszkowa siedział na ziemi goły jak święty turecki Brawo- bardzo skuteczna podpałka-pochwalił Dziad. Choć ze mną-kaszlnął Retusz. Muszę się w coś ubrać. Wyszli na zewnątrz. Retusz zagadał coś do niepozornej starszej kobieciny. Dziadu pozwolisz-wtrącił Reti. Moja sekretarka i pokojówka Szaraszmata. Wygląda na nieco pomarszczoną ale jak zdejmie stanik to zmarszczki na twarzy wygładzają jej się pod ciężarem zwisających piersi. Sekretarka po chwili przyniosła mu jakieś ciuchy Reti coś zaklął mocując się z obcisłymi leginsami. Fajne spodnie. Męskich nie było.? Założył jeszcze jakąś pstrokatą kamizelkę a pod szyją zawiązał apaszke w kolorowe motyle. Co ssłychać -zapytał No wiesz- odpowiedział Dziad. Ostatni kawałek drogi pokonaliśmy pieszo bo padł nam alternator. Choć za mną bąknął Retusz. Dziad posłusznie podreptał za nim lekko ziewając. Retusz wprowadził go do jakiejś budy pełniącej funkcję kurnika. Zapalił światło i kury zagdakały niespokojnie. Uniósł jakąś zamaskowaną słomą i kurzym nawozem klapę. Zeszli w dół po wąskich krętych ceglanych schodach. Na koncu były ciężkie okute metalem dzrzwi. Za nim spora sala. Podziemny bunkier posiadał zbiornik na wodę Szafę z żelaznym zapasem żywności i prycze do spania. Pomieszczenie zapełniały leżące na zwałach częsci i fragmenty aut. Dziad od razu poznał że znajduje się w profesjonalnej dziupli samochodowej. Interes jak się wydaje istniał od kilku pokoleń bo oprócz częściowo już rozmontowanej najnowszej Tesli, walały się części od dużych Fiatów Syrenek, przedwojennych Fordów i Dekawek. Były nawet pokryte kurzem koła od jakiejś karety.

Ciąg dalszy nastąpi


niedziela, 13 stycznia 2019

Chwytacz dusz

   Wrócił tu. Brukowany kocimi łbami wjazd na których czerwieniał rdzą kawałek przedwojennych szyn kolejowych jakiejś zapomnianej dawno fabrycznej linii. Na przeciwko skrzypiały na wietrze wiszące na oberwanych zawiasach emaliowane ale pokryte już liszajami rdzy żelazne wrota dawno nieczynnej huty szkła. Wszystkie okna dawnego zakładu były potwornie brudne a w niektórych brakowało szyb. Profesor Glass pokonując ból pulsujący w całym organiżmie bezwiednie zrobił kilka kroków na przód i stanął przed straszącym entropią portalem bramy. Rzutem oka popatrzył na spękane mury zakładu. Ponad dwadzieścia lat totalnego zaniedbania zrobiło swoje. Poczuł żal i głęboki sprzeciw. Zdał sobie przy tym sprawę ze swej kompletnej bezsilności. Huty umierają i ja umieram-pomyślał. Zakład choć bardzo zniszczony miał w sobie jakiś demoniczny zniewalający urok. Zgrzytnął zawias bramy i niczym duch z dawno minionych czasów wypluł na zewnątrz jakąś przygarbioną postać.W jej ręku zwisał jakiś brudny worek w którym zgrzytały stare butelki. Człowiek ten na wypłowiałą kufajkę miał założony foliowy płaszcz przeciwdeszczowy, taki jaki w razie niepogody można sobie kupić w każdym kiosku za pięć złotych. Człowiek spojrzał na Glassa i westchnął. To Pan. Jednak Pan wrócił. Delikatna mżawka bębniła Glassowi o kołnierz kurtki. Tak-odpowiedział ledwie słyszalnie. Musiałem. Bezdomny jak widać mimo kiepskiej pogody też przetrząsał ruiny. Dlaczego on tu stale krąży?-zastanawiał się Glass. Ile tośmy się nie widzieli-zagadnął Glass. Będzie z pół roku mruknął tamten.Znalazł pan coś?-zagadnął starego Glass. Bywało lepiej, bywało gorzej. Ale właściwie mi nigdy ostatnio nie bywało ani lepiej ani gorzej-wyjaśnił enigmatycznie kloszard. Po chwili przysiadł na wilgotnym kamieniu i ze swojego starego, chyba szkolnego plecaka wyjął poobijany termos. Nalał sobie z niego w zakrętkę nieco kawy. Napój był gęsty i czarny niczym smar do pras hydraulicznych. Stary spoglądał na niego i grzał dłonie o kubek kawy. Po chwili milczenia wyjął z worka kilka butelek. Glass mimo że były pokryte warstwą wilgoci i błota od razu dostrzegł finezyjne kształty grubego, lśniącego niczym złoto szkła stworzonego ręką dziewiętnastowiecznych dmuchaczy. Może Pan je sobie wziąść-powiedział bezdomny. Jle za to-zdołał wydusić Glass patrząc na te cuda. Nic-odpowiedział tamten. Jest dziś niedziela. A ja w niedzielę nie pracuję za pieniądze. Proszę potraktować to jako prezent. Widząc zdumioną minę Glassa wzruszył ramionami. To nic wielkiego proszę pana. Jak pokopać trochę koło starej brakarni to można sporo tego znaleść. Bezdomny wytrzepał zakrętkę termosu z fusów i pieczołowicie zakręcił pojemnik. Poczęstował bym pana kawą ale ludzie z reguły brzydzą się takimi jak ja. Więc nawet nie śmiałem proponować. Glass go ledwo słuchał. Znowu zaczął odczuwać ten potworny ból. Jak gdyby tysiące igieł przebijały każdą komórkę jego ciała. Lekarze nie potrafili zdiagnozować tej choroby. Roboczo nazwali ją krzemicą. Komórki po prostu pewnego dnia zaczęły absorbować ten pierwiastek. Glass powoli po prostu kamieniał. Nawet kości robiły mu się kruche jak szkło. Czasem budził się w pościeli pokrytej krwią. Skórę bowiem przez noc przebijały wyrastające ze środka ostre kryształki szkła. Ścisnął z bólu szczęki i przy okazji pękł mu jeden z zębów. Zamieniając się w tnące język odłamki szkła. Jasność, ciemność, jasność, ciemność. Cholera. Kolejny atak. Ból pulsował. Nie wiedział kiedy znalazł się na gliniastej ziemi. Potworne ukłucie zaatakowało przeponę. Poczuł nagle że podtrzymują go ręce bezdomnego. Przy wargach poczuł dotknięcie jakiejs plastikowej butelki. Pij! Pij, na Boga człowieku!-dudniło mu w uszach. W gardle poczuł ohydny piekący smak denaturatu dobranego chyba z jakąś zwietrzałą wodą truskawkową. Zbuntowany żołądek zwinął się w supeł ale przełyk twardo pompował ochydną ciecz. Jeszcze troszkę wypij. No. Starczy. Glass otworzył oczy. Zobaczył nad sobą zatroskaną twarz kloszarda. A więc jednak-powiedział tamten jakby do siebie. W na pół jeszcze zamroczonym umyśle Glassa rozjarzyło się jakieś na początku niejasne pytanie. Pan wie- zapytał wyduszając z płuc duszący go smród denaturatu. Lodowaty deszcz który teraz rozpadał się na dobre zaczął go powoli cucić. Stary westchnął głęboko i przysiadł z powrotem na kamieniu. Prosiłem pana wtedy by jej pan nie brał. Ale pan tak się zapalił i uparł jak ją znalazł. Nie słuchał mnie pan. Glass oddychał głęboko. Ból ciągle trwał ale był już do wytrzymania. Denaturat o dziwo złagodził objawy choroby. Stary zapalił samoróbnego papierosa. Cuchnący dym podłej gatunkowo machorki otoczył go niczym jakąś delficką Pytię. Jego twarz rozlewała się w dymie za każdym pociągnięciem. Ma ją pan przy sobie?-zapytał Pewnie tak. Nie lubi pan się z nią rozstawać, prawda?-ni stwierdził ni zapytał. Rzucił niedopałek na ziemię i mimo wilgoci starannie zgasił go podeszwą topornego robociarskiego buciora. Będę musiał panu chyba coś wyjaśnić. Czy może mi pan ją pokazać?-poprosił. Glass sięgnął do plecaka i wyjął JĄ. Stary ujął dziwną butelkę w rękę i skinął głową. Nie była to fabryczna seryjna produkcja. Ale dmuchany na szklarskiej piszczeli wytwór jakiegoś mistrza. Wylot szyjki był zasklepiony już w czasie dmuchania jakimś szklanym soplem. Na pierwszy rzut oka wyglądało to na fuszerkę. Bo do takiej butelki nie dało się nic nalać. Wewnątrz jednak coś było. Zawartość pulsowała opalizująco. Przelewała się tam jakaś mgła która na pewno nie była cieczą. Z boku miała nieznaną Glassowi ręczną szklarską pieczęć. Zrywającego się do lotu szklanego Feniksa powstającego z odłamków szkła. Wie pan co to jest-zapytał nagle stary. No butelka-zdziwił się tym pytaniem Glass. Tylko z błędem produkcyjnym. Zatkany wylot. Wygląda na to że dmuchacz pod koniec zepsuł robotę. Ale i tak jest piękna. Stary słysząc to zrobił najpierw wielkie oczy, a potem roześmiał się potężnym głosem Pokręcił głową. Nie drogi panie. Michałowski nigdy nie zepsuł żadnej szklarskiej roboty. Nie on. Deszcz powoli przestawał padać. Przez bure chmury tu i ówdzie przebijało słońce. Stary ostrożnie przechylił butelkę. Zostały wyprodukowane tylko trzy tego rodzaju butelki. Każda przez innego mistrza szklarskiego. Widzi pan te trzy wgłębienia przy denku? Glass skinął głową. Znał każdy szczegół tego przedmiotu. Ale choć tyle czasu się głowił nie miał pojęcia co oznaczają te trzy kropki. To butelka numer trzy. -wyjaśnił stary. Dwie pierwsze ciągle gdzieś tu są.Przypalił kolejnego papierosa. I przechylił butelkę. Opalizująca mgła w środku zawirowała tworząc przedziwny fraktal. Bo to drogi panie nie jest żadna butelka. A co?- zdziwił się Glass. To Chwytacz Dusz. Glass spojrzał na starego szukając objawów szaleństwa bąż upicia. Nie znalazł w jego twarzy ani jednego ani drugiego. Bezdomny jak by odgadnął jego myśli i potrząsnął głową. Nie proszę pana Z moją głową wszystko w pożądku. Obecnie w pożądku bo nie ukrywam że leczyłem się dawno temu psychiatrycznie. Wie pan. Ta huta to było całe moje życie. Jak każdy cieszyłem się z upadku komuny. Miałem nadzieję że będzie teraz można spełniać swobodnie swoje marzenia i zarabiać na godziwe życie ciężką uczciwą pracą. Niestety. Jak się okazało po okrągłym stole komuna zachowała swoje wpływy. Stała się nawet bardziej chciwa i drapieżna. Wie pan jak wtedy było. Przyjechał jakiś cwaniak z poparciem rządu. Najpierw obietnice, cuda na kiju. Potem prywatyzacja i w parę miesięcy likwidacja. Huta z tradycjami która przetrwał a zabory, sanację, Hitlera i Stalina nie dała rady Solidarnośći a raczej agenturze w niej umocowanej. Stary z wykrzywioną goryczą twarzą sięgnął po swój pojemnik z resztą denaturatowego drinka i pociągnął mały łyczek. Milczał chwilę. Wie pan. Moje życie nie zawsze wyglądało tak jak teraz. W tym zakładzie byłem inżynierem produkcji. Zrobiłem nawet doktorat z zakresu fizyki kryształów. Po zamknięciu huty i bezrobociu zacząłem pić. Dostałem też trochę na głowę. Żona mnie opuściła.....W psychiatryku poukładali mi jakoś te klepki w głowie ale taki mały alkoholizm sobie zostawiłem. Tak na wszelki wypadek. By nie oszaleć. Teraz pan wie jak kiedyś szanowana niegdyś postać zmieniła się w pogardzanego Jutka Butelkorza? Bo teraz tak na mnie mówią... Glass westchnął smutno. Ile w ostatnich dekadach słyszał takich historii. A o co chodzi z tą butelką? Dlaczego nazwał ją pan Chwytaczem dusz? Stary bez słowa chwycił za butelkę i wycelował szyjką w niebo w kierunku słabowicie przebijającego słońca. Proszę spojrzeć do środka. Przez denko. Glass spojrzał w butelkę jak w lunetę. Przez kłębiącą się w środku nibymgłę dostrzegł spód ryglującego szyjkę szklanego czopu. Nieregularne wykwity bąblistego szkła jarzyły się w świetle. Po chwili z niby przypadkowych kształtów nieregularnego szkła dostrzegł jakąś sylwetkę. Przypominała mu kształtem znaną z książek postać jakiegoś starożytnego egipskiego bóstwa. Anubis?-wyszeptał zdziwiony Glass. Stary skinął głową. Tak. To Anubis. Egipski bóg śmierci. I najważniejsze bóstwo Cechu Szklanego Feniksa. Trzyma pan w ręku dzieło jednego z największych szklarskich mistrzów w historii. A nawet coś więcej. Nosi pan przy sobie jego grób....oraz duszę. Kogo-zapytał pobladły Glass. Michałowskiego-odparł stary. Wie pan-ciągnął swoją opowieść były hutnik. W każdym zawodzie są wyrobnicy, rzemielśnicy i artyśći. Michałowski nawet nie był artystą w sztuce szklarskiej. Był geniuszem, a nawet magiem. To był wykształcony światowy człowiek. Może pan nie wie ale przed wojną istniało ogromne zinteresowanie okultyzmem. Znane są do dziś takie nazwiska jak Ossendowski czy Bławatskaja. Hopla na tym punkcie miał również Heinrich Himler. Założył jak wiadomo okultystyczny zakon Thule, a swoich esesmanów rozsyłał po całym świecie aby szukali tajemniczych artefaktów i starych ksiąg. Znana jest do dziś przecież historia ich ekspedycji do Tybetu. Michałowski też podróżował. Interesował się historią szklarstwa. Skupił się na Egipcie gdzie jak wiadomo narodziła się sztuka wytopu szkła. Nauczył się z tego powodu nawet odczytywać staroegipskie hieroglify. Wertował antyczne papirusy w Muzeum Brytyjskim w Londynie. Penetrował stare grobowce w dolinie królów w Egipcie.Pszukiwał inskrypcji na ścianach i starożytnych papirusów. Chyba coś znalazł. Wrócił do kraju jakby odmieniony. Pracował w tej hucie a jego dzieła....były po prostu nie z tej ziemi. Dlaczego o nim nie słyszałem-zdziwił się Glass. Czy zostały po nim jakieś przedmioty które stworzył? Stary w zamyśleniu wypuścił kłąb dymu. Wszystko zabrało SS gdy zniknął ze swymi towarzyszami. Podobno przeoczyli jakąś figurkę ze szkła jego dzieła. Ale jej od wojny też nikt już nie widział. Podobno zrabowali ją Rosjanie gdy tu weszli i jest teraz ona gdzieś ukryta w podziemnym skarbcu w petersburskim Ernitażu. Ogólnie był małomówną i tajemniczą pstacią. Stary milczał chwilę jak by szukająć w myślach. Michałowski wraz z dwoma innymi mistrzami szklarskimi założył stowarzyszenie które nazwał Cechem Szklanego Feniksa. Mieli swój rytuał i tajemnice. Gdy weszli tu hitlerowcy od razu Michałowskim zainteresowało się SS. I to z polecenia samego Himlera. Tej świni bardzo zależało by Michałowskiego i jego towarzyszy skaptować na swoją stronę. Niemcy na początku traktowali ich z wielką estymą i szacunkiem. Ale Michałowski odmawiał, odmawiał. Więc esesmani niecierpliwili się i robili się coraz bardziej natarczywi. Pętla powoli ale nieuchronnie się zaciskała. W koncu przyszedł ten dzień. SS otoczyło hutę. Michałowski i jego mistrzowie postanowili skorzystać z ostatniej drogi ucieczki jaka im została. Wybrali Szklany Sen. Szklany Sen? Co to zapytał Glass. Stary podniósł głowę. W kącikach oczu miał łzy. Tak. Szklany sen. Rozpalili szklarski piec. Przeprowadzili starożytny rytuał. I każdy z nich wydmuchnął swoją butelkę. Ostatnim dmuchnięciem umieścili w nich swoje dusze. Zniknęli. SS przeorało cały zakład. Aresztowali sporo ludzi usiłując wydusić z nich jakieś informacje. Niektórych wywieżli do Oświęcimia skąd już nie wrócili. Ale nie zwrócili uwagi na te trzy leżące pod paleniskiem butelki. Nikt ich nie zauważył. Oprócz kilkunastoletniego chłopca. Ucznia który termninował u Michałowskiego. On wziął je ukrył, a gdy się uspokoiło zakopał w trzech miejscach fabrycznego terenu. Jedną odnalazł pan. Pozostałe dwie ciągle gdzieś tam są. Skąd pan to wszystko wie-zapytał oszołomiony tą niesamowitą historią Glass. Stary wpatrywał się dłuższy czas w butelkę i nagle spojrzał Glassowi prosto w oczy. Ten chłopiec był moim ojcem. Gdy byłem jeszcze na studiach zachorował. Zżerał go jakiś rak, i wkrótce potem zmarł. Przed śmiercią wszystko mi opowiedział. Zapadła chwila milczenia. On chce wrócić-bąknął bezdomny. Kto?-zapytał Glass. Michałowski. Nosił pan dość długo tą butelkę przy sobie. Ogrzewał ją pan swoimi emocjami i energią życiową. Proces jego powrotu już się rozpoczął. To dlatego pan choruje. W magii i w przyrodzie obowiązuje ta sama zasada zachowania energii. By on mógł wrócić, ktoś musi umrzeć. Padło na pana. Tylko w bajkach dla dzieci dżin z butelki spełnia trzy życzenia. Dzin z tej butelki może podarować tylko śmierć......Czy ktoś może mi pomóc-zapytał głucho Glass. Stary wstał i zarzucił swój worek na ramie. Ja nie. Ale chyba jest ktoś....Kto? Wyrocznia. Normalnie mówią na nią głupia Jadżka. Była kiedyś tu sprzątaczką. Teraz czasami przychodzi tu wieczorami. Siada na tym swoim odrapanym krześle ze skleiki zaraz koło wejścia do zakładowej ubikacji.....Wtedy wróży. Tylko ona może panu pomóc. Przychodzi ze zmrokiem niech pan czeka. Musi pan do niej iść sam. Stary pożegnał się i zrobił kilka kroków. Odwrócił się niech się jej pan nie wystraszy. Ona czasem bywa.....dość dziwna

Koniec częsci pierwszej Miś Miodojad

czwartek, 10 stycznia 2019

Tajemnica Czarnego pokoju

Styczniowy dzień już się konczył, a robota była w zasadzie jeszcze w lesie. Pedro Pararayos odłożył telefon i sięgnął po pędzel. Zamówienie to zamówienie.. Robotę i zleceniodawców trzeba szanować. A Pedro był prawdziwym artystą. Dziś byle smark założy firmę, kupi pędzel i zaraz udaje budowlańca. Gdy ja byłem młody to kurwa było trzeba przejść kilka kurwa prób, kurwa myślał Pedro szamocząc się z aluminiową drabiną. Lokal który remontował na pierwszy rzut oka wyglądał nieszczególnie. Ścianki z połówki cegły dziurawki. Odrapane drzwi jak by ktoś je otwierał butem i zacieki na suficie. Przez cienką ściankę na zmianę rozlegały się śpiewy i gromkie chrapanie. Widać w sąsiednim lokalu gospodarowało jakieś menelstwo. Pedro był bardzo wrażliwy i z każdym chrapnięciem szarpały nim drgawki i wibracje.. Westchnął głęboko.. Może gdyby przepatrzył wszystkie kąty znalazłby jakąś flaszkę? Byłby to miły początek roboty. Pedro Pararayos był malarzem natchnionym. Jego zleceniodawcy twierdzili że malowane przez niego lokale miały swoistą aurę i żyły jakby własnym życiem. Ale to zamówienie było jakieś dziwne. Zleceniodawca, a właściwie zleceniodawczyni zażyczyła sobie kolorów czarnego i białego ze specjalnej magnetycznej farby. Dodatkowo miał wymalować czerwony pentagram na samym środku podłogi.Gdy przypominał sobie spotkanie z tą kobietą kręcił głową z niedowierzaniem wspominając jakie na nim zrobiła wrażenie. Teraz wszystkie pieniądze jakie mu zostały zainwestował w dość drogie matreriały.A gdzie robocizna? Miał nadzieję że klienci wywiążą się z zobowiązania a nie jak nie raz się zdarzało każą mu spadać bo byłby bankrutem. Gdy pokazywał zamawiającej kosztorys ta uśmiechnęła się i rzekła. Pododawaj sobie wszystko i przyjdż do mnie z rachunkiem. Rozpatrzę w póżniejszym terminie. Ja jestem humanistką i mam problemy z rachunkami. Każdy tuman który nie umie dodawać twierdzi że jest humanistą-bąknął Pedro i wziął się za robotę. Ale wiedział że było coś z nią nie tak. W czasie spotkania z tą kobietą po prostu stracił głowę. Gdy składała zamówienie ciało Pedra przebiegały radosne dreszcze. Ta piękna ponad czterdziestoletnia kobieta zrobiła na nim piorunujące wrażenie.Była dość wysoka. Jej imponujących rozmiarów piersi falowały mu na wysokości oczu. Jego nozdrza wypełniał bijący od niej zapach drogich perfum i feromonów.Po złożeniu zamówienia pogładziła go nieznacznym ruchem po policzku. No tak. Przecież nikt go nie zmuszał by brał tą robotę. Ale ona, to znaczy Anna uśmiechała się tak czarująco....Zauważyła że Pedro gapi się na jej biust. Uśmiechnęła się lekko mrużąc piękne oczy. Widzę że jednak kobiece piersi są dowodem na to że mężczyżni jednak potrafią się skupić na dwóch rzeczach jednocześnie.-trafnie zauważyła. Ja.....-bąknął Pedro. Ciii-anna uciszyła go gestem Wyjęła małą karteczkę. Od jutra. Pod ten adres. Ujeła go delikatnie za rękę. Po zmroku-uśmiechnęła się drapieżnie. Pedro myślał że zemdleje z wrażenia. Z nadmiaru emocji poczuł że z nosa leci mu strumyczek rwi. Anna delikatnym ruchem wyjęła jedwabną husteczkę i obtarła nos. Gdy zobaczyła na niej plamkę krwi rozbłysnęły jej oczy. Powąchała dyskretnie jedwab i schowała do torebki. Na pożegnanie pocałowała go w policzek. Przez Pedra przeszła jakby fala uderzeniowa i z wrażenia zaschło mu w gardle. No co? Na co czekasz? Wynoś się i już.-usłyszał półprzytomny Pedro. Ze szczęścia prawie się rozpłakał.
Mijały godziny. Robota była prawie na ukończeniu. Jutro może zadzwonić do niej że wszystko zrobione. Po kasę miał się tu zgłosić za kilka dni gdy Anna przeprowadzi się już tu wraz z mężem. Sprawnymi ruchami pędzli konczył malować na podłodze krwistoczerwony pentagram metodą 3D. Robił niesamowite wrażenie. Wnętrze przypominało przepastną studnie. Koniec-pomyślał Pedro. Za trzy dni po kasę. Mam nadzieję że będzie zadowolona.

Księżyc zawisnął nad miastem. Pedro z biciem serca wchodził do budynku w którym pracował kilka dni temu. Spojrzał na znajome drzwi i zapukał w umówiony sposób. Usłyszał chrobot zamka i drzwi się lekko rozchyliły. To co zobaczył sprawiło że poczuł się jak uderzony młotem w głowę. Na ścianach wisiały kożle czaszki i odwrócone krzyże. W misternych kandelabrach płonęły czarne świece a w małych miseczkach tliły się jakieś odurzające kadzidła. W promieniach księżyca wpadających przez niedokładnie zasłonięte okna zobaczył stojącą na środku Annę. Ubrana była tylko w czarny skórzany biustonosz i tegoż koloru króciusieńką ledwie zasłaniającą pośladki minispódniczkę. Stojące w rogu pokoju na podłodze misterne lustro wskazywało że nie ma bielizny.Zgrabne długie, opalone nogi miała ubrane w buty na szpilkach. Czarne włosy zmiękczone jakimś żelem miała gładko przyczesane przy głowie. Czarny makijaż dopełniał resztę. W ręce ozdobionej długimi paznokciami trzymała zwinięty w pętle pejcz.. Pedro w pierwszej chwili rzucił się w stronę drzwi. Anna capnęła go za spodnie na tyłku. Była bardzo silna.. Chodz do mnie-Pedro usłyszał jej aksamitny głos. W koncu podążył za nią jak zahipnotyzowany przez węża ptak. Drzwi powoli się zmknęły i zgrzytnął przekręcany w zamku klucz. Wewnątrz rozległo się rozkoszne piszczenie Pedra. Zamknij się bo jeszcze kogo nam na kark ściągniesz. Mamy przed sobą całą noc. A przecież nie chciał byś już kończyć, prawda słociutki?

Tralalala, trala, tralla- podśpiewywał Pedro jakąś zagraniczną piosenkę. Dziad Taplarski przyglądał mu się podejrzliwie. Stał na dworzu przy korycie z wodą które ustawili sobie koło Kontenerka do mycia i wesoło się chlapał. Pedro był w samych spodenkach więc Dziad zauważył że był cały podrapany na plecach a przez tyłek przebiegała mu czerwona pręga. Coś ty taki pokancerowany?- dziwował się Dziad. Lazłem przez jakieś krzaki i się podrapałem-wesoło ale nieskładnie tłumaczył Pedro. A co tam słychać-szybko zmienił temat. Dziad pokręcił głową. Urwanie łba z tym Pedrem. Tyle puszek i butelek do zbierania a on włóczy się gdzieś po nocach już piątą noc. Czy ty przypadkiem nie lunatykujesz? Ha?- dopytywał się podejrzliwie Dziad. Pedro zakładał właśnie spodnie i czystą koszule. Na głowę wcisnął czapkę z gazety i chwycił swoje wiadro z pędzlami.Dziad wzruszył ramionami. Kto wie- pomyślał. Taki fachowiec jak on to może nawet po nocach musi robić. I na potwierdzenie tej myśli solidnie pociągnął z butelki.Zapadała noc. Pedro przez chwilę zastanawiał się czy nie zostawić pod krzakiem wiadra z pędzlami i papierowej czapki będącej elementem kamuflarzu przed ciekawością chłopaków, ale pomyślał że ktoś może zauważyć i ukraść więc postanowił zabrać narzędzia ze sobą. Skręcił koło pozbawionego liści drzewa i skierował się do wejścia dobrze już znanego mu mieszkania. W milczeniu zastukał w umówiony sposób. Te uchyliły się cichutko. Przepraszam że tak póżno ale czarny kot przebiegł mi drogę więc szedłem na około-wyszeptał tonem usprawiedliwienia.. Wewnątrz paliło się słabe światło. Anna była ubrana w pelerynę z kapturkiem koloru czerwonego. Włosy miała zaczesane w dwie sterczące po bokach kitki. Wyglądała jak nieletnia nastolatka a z pod rozpiętej peleryny widać było kuszącą czerwoną bieliznę. Dziś będę Czerwonym Kapturkiem- uśmiechnęła się szelmowsko. Pedro wciągnął powietrze i kłapnął zębami. A ja będę wilkiem?- zapytał. Nie-zaprzeczyła Anna. Ty będziesz Babcią. Pedro zdziwił się trochę ale nic nie powiedział. Jego kochanka miewała szalone pomysły. Ale za to jutro będę pielęgniarką i dostaniesz zastrzyk- obiecała. A ja będę Panem Doktorem-szczerze ucieszył się Pedro. Nie- Anna znowu zaprzeczyła. To jest Wilk i Pan Doktor- niespodziewanie oświadczyła. Ty będziesz strzykawką. Zaproponowałam mojemu mężowi by się do nas przyłączył. On też lubi takie zabawy. Z cienia pokoju wyszedł jakiś facet. Ubrany był w krótkie skórzane gacie i takąż kamizelkę obwieszoną żelaznymi łancuchami z pod której było widać włochaty tors. Na głowie miał czarną nabijaną cwiekami czapkę z daszkiem. Hasta la vista dziecinko-przywitał się grzecznie. Pedro wydał z siebie przeciągły jęk który po chwili zmienił się w wrzask. Po chwili wył tak że we wszystkich okolicznych domach zapalały się światła. Mieszkańcy domów wychylali przez okna zaciekawione głowy. Pedro chwycił wiadro z pędzlami i rzucił się do ucieczki. Czerwony wymalowany pentagram pulsował mrokiem. Pedro mało myślący na nim stanął. Po chwili zniknął. Hej ty- krzyczał za nim facet. Gdzie uciekasz moja mała kluseczko! Wracaj do wujcia! Jednak Pedro był już daleko. Otworzył się magiczny tunel. Co się z nim stało-? Zapytał Annę jej mąż. Pojęcia nie mam. Może zwiał przez okno?. Powinnam nabyć mieszkanie na jakimś wyższym piętrze. Ano- zgodził się facet. Następnym razem tak zrób.

Dochodziła północ. Grupa satanistów zamknęła drzwi od mieszkania pełniącego funkcję ich świątyni na solidną kłódkę. Powód tego był taki że na ich ostatnią Czarną Mszę wpadli Świadkowie Jehowy ze sporą ilością komiksów i ulotek religijnych. W piętaście minut póżniej swym gadaniem doprowadzili satanistów do kurewskiej pasji.. Wyznawcy siedzieli kręgiem wokół pentagramu otoczonego wieńcem łonących czarnych świec. Kapłan Wyznawców Czarnego Słońca wznosił inwokację do szatana. Oni w skupieniu powtarzali jego słowa.

Koty jeść będziesz, czarny kisiel, oraz ciastka z Ukrainy
Czarny kolor wielbić i prać w Perwolu a Vanisza wystrzegać się.
Na Czarne Msze chadzać będziesz
W krzki każde pluj, bo tam może być ksiądz schowany a on też czarno ubrany.

Nagle wokół Pentagramu zawirował płomień świec. Zadrżały porozwieszane na ścianach kożle czaszki. Pan idzie- rozległy się głosy satanistów. Pan Mroczny raczył nas odwiedzić-rozległy się podniecone głosy. Nagle zrobiło się całkiem ciemno a póżniej znów pojaśniało. Z pentagramu wyłaniała się jakaś postać. Ale nie zupełnie takiego widoku spodziewali się satanisci. Postać miała na głowie zamiast rogów papierową czapkę z gazety, robocze ubranie a w ręku trzymała jakieś wiaderko pełne pędzli i szpachelek. Przez chwilę łapała równowagę a póżniej wylądowała na podłodze zasmarowanej świnską krwią. Którą wymalowano pentagram. Postać nie była w humorze bo upaprała się podczas wyjścia juchą a buty pobrudziła stearyną ze świec. Przybyły tupnął nogą aż ze ścian pospadały odwrócone krzyże. Wyznawcy leżeli na podłodze mdlejąc ze strachu. Niektórzy wrzeszczeli w panice. Kapłan ubrany w jakąś piżamę w trupie czaszki miał gębę otwartą jak wrota garażu. Goła dziewczyna leżała na ołtarzu a na jej brzuchu spoczywał kielich świnskiej krwi. Zebrani darli się w niebogłosy. Zamknijcie mordy, durnie-wrzasnął Pedro bo to był on we własnej osobie. Wymalowany przez niego pentagram wyczuł wielkie emocje i teleportował go z mieszkania Anny do najbliższego pentagramu znajdującego się w okolicy. Rozejrzał się krytycznie p mieszkaniu. Co za paprok tu kurwa malował?-zapytał groznie oglądając łuszczącą się farbę na ścianach. Partacze- darł się nawet pentagramu porządnie nie umiecie narysować Dotknął palcem ściany. Ja pierdolę. Kredę kłaść na silikonową. Czy was pojebało? Trzech wyznawców zemdlało ze strachu. Jasny gwint!!-wrzasnął nagle Który baran tak gładż szpachlową położył! Ty?- wskazał palcem na kapłana. Tego było za wiele dla wielkiego mistrza i kapłana czcicieli czarnego słonca. Więc wziął i zemdlał. Pedro machnął ręką. Idiota- stwierdził cicho Powinien położyć co najmniej trzy warstwy. Przytomni jeszcze wyznawcy zebrali się w kupkę i pojękiwali cicho ze strachu. Pedro wzruszył ramionami i splunął. Złapał za klamkę ale jeszcze się odwrócił. I zapamiętajcie sobie. Nie jestem żadnym cholernym demonem tylko malarzem pokojowym. Zostawię wam mój numer. Jak zadzwonicie to przyjdę i ogarnę wam tę chałupę. Jakaś gruba kobieta i chudzielec w okularkach znowu zemdleli. A ty laska- wskazał na gołą dziewczynę z kielichem krwi na brzuchu. Ubierz się bo się zaziębisz. Zima w koncu- dodał na koniec i wyszedł. Pozostali sataniści też zemdleli a Pedro wolnym krokiem poszedł na przystanek autobusowy gdzie kilku grożnie wyglądających karków piło piwo. Gdy już odjeżdzał osiłki leżały skopane i na pamiątkę każdy miał wetknięty w dupę pędzel. Patrząc na to z okna autobusu Pedro pomyślał. Jak widzę partacką robotę to zawsze robię się nerwowy. I wtedy mi odpierdala...
KONIEC
Miś Miodojad


Ostatni zajazd na Retuszkowo. Część III

Jezuuuuuu, ale nas sprali-powiedział prezes Glizdowicz do kapitana Samogwałta. Może powiedzmy to w ten sposób że zajęliśmy zaszczytne drugi...