czwartek, 17 stycznia 2019

Odwiedziny czyli ostatni zajazd na Retuszkowo.

Żebrząc wciąż o benzynę,
Gnałem przez noc,
Silnik rzęził ostatkiem sił,
Aby być znowu w Tobie,
Śmiać się i kląć,
Wszystko było tak proste w te dni
Smochód zarzęził niczym umierająca chinska wiertarka i zgasł. Pogromcy wdów i sieriot!- zarządził Dziad. Koniec wycieczki. Alternator starł się na miazge. -pokazał świecącą na czerwono kontrolkę ładowania. Niech żyje! Niech żyje Sto lat, sto lat!-wrzeszczało towarzystwo z tyłu furgonetki nie bardzo orientujące się w sytuacji.
Emigrowałem z objęć Twych nad ranem,
Dzień mnie wyganiał, nocą znów wracałem,
Dane nam było, słońca zaćmienie,
Następne będzie, może za sto lat.
Że co?- zapytał Midojadek pełzając z pokrytej puszkami po piwie i opakowaniami po czipsach podłodze samochodu. Zdrowo już podpity jak reszta wyglądał jak prawdziwy Menel Apokalipsy. Znaczy to że dalej idziemy pieszo-mruknął Dziad. Mam nadzieję że to Retuszkowo gdzieś już niedaleko. Wyszli na przemian marydząc i śpiewając. Szli poboczem nowo wybudowanej krzywej i dziurawej szosy. Nagle droga skonczyła się jak nożem uciął. Na boku stał odrapany barakowóz robotników drogowych. Budujący zataczali się pijani. Jeden z nich nie mógł trafić siekierą w drzewo o trzymetrowej średnicy które rosło pośrodku przewidywalnego dalszego przebiegu trasy. Przy koncu drogi zauważyli jednak że prywatna inicjatywa jest prężniejsza od państwowych inwestycji. Obok furgonetki ozdobionej dla niepoznaki reklamą jakiegoś miejscowego piwa, stało kilka tirówek niecierpliwie czekających na zakończenie tej inwestycji. Stała też budka z hot dogami i jakimś żarciem. Poczłapali z wolna w jej kierunku. Dziad rzucił okiem na jadłospis i się skrzywił. Promocja-przeczytał na głos. Flaki Magdy Gesler. No nie, dziękuję. Przypomniało mi się że mam jeszcze kanapki i kątem oka wskazał na świeżo ściągnięte psie skóry zalegające w niedomkniętym kontenerze na śmieci. Pies im mordę lizał- przeanalizował fakty Scyzor i bohatersko zamówił sobie podwójną porcję. Będziesz to jadł?-skrzywił się Dziad. A co?-napstroszył się Scyzor. Ty z gołą dupą jeszcze za kurami ganiałeś. Poza tym dgy ktoś ma pecha i zmartwień kupe, może złamać rękę, podcierając dupę. Idziemy-zakonczył swój wywód Scyzor. Na choryzoncie widać było ścianę jakichś drzew i zarośli. Poniżej koron drzew zalegała warstwa białej mgły. Jakaś obłażąca z farby tabliczka dumnie eksponowała napis ,,Pracownicze ogródki działkowe. Skoro przejechali taki kawał drogi to będzie trzeba przedrzeć się jakoś przez te chaszcze. Podeszła wodą gleba kląskała pod stopami. Nie było ścieżki więc szli na wyczucie. Z boku rozległo się jakieś szuranie. Z krzaków wylazły jakieś potwornie stare baby. Każda dzwigała wiążkę chrustu. Hej ludzie-zawołał Professorglas choć nie był do końca pewien czy ma do czynienia z ludzkim gatunkiem. Na Retuszkowo daleko? I co muwicie na tę mgłę? Baby popatrzyły na siebie. Gówno widać-odezwała się po chwili któraś. Pytam czy to opar od bagna-sprecyzował Glass. A juści- ucieszyła się druga. Mokradła pod sam las A dalej działki. Retuszkowo znaczy. Glasik skinął głową i dał kobiecinom wymiętolonego dychacza. Wzieły i odeszły bez słowa. Mijali kępy trzcin i bagiennej turzycy. Między krzakami zamajaczył słupek ozdobiony tabliczką. Nie wycinaj lasu. I ty możesz zostać partyzantem-przeliterował Scyzor. Obok stał palik z zatkniętą na nim czaszką w niemieckim chełmie. Obrazek ten dawał sporo do myślenia. Witamy w Głogowie-bąknął któryś. Dobra chłopaki-Dziad zwrócił się do swych kumpli. Tam może być masa różnych pułapek. Widać tutejsi działkowcy nie dają sobie w kaszę dmuchać. Cholerne ryzyko-zapiszczał Fazik patrząć na ścianę rachitycznego lasu. Przestań wreszcie marudzić-ofuknął go Dziad. Jak się boisz to wracaj. Ja się boję?- obraził się Fazik Tędy pójdziemy- pokazał Dziadowi ścieżkę wydeptaną przez zwierzęta. Wiedział że w takim bagienku łatwo się utopić, a jak zwierzyna chodzi to i ludzie mogą.. Jakieś sto metrów dalej znależli krąg ułożony z kamieni. W Kamiennym kręgu- Pawłowi przypomniał się jakiś stary brazylijski serial. Nigdzie nie było widać śladów człowieka. Żadnych śmieci puszek po piwie...pusto, cicho, martwo. Ruszyli dalej i znależli okopcone drzwi od samochodu z napisem Straż Miejska. Po chwili podziwiali rozwaląną w drzazgi resztę pojazdu. Dookoła leżały trupy strażników z wzdętymi już brzuchami. Miodojad wziął w palce mały kawałek metalu i powąchał. Domowej roboty mina pułapka. Zrobiona zapewnie na bazie jakiegoś niewypału z czasów wojny. Pośrodku resztek samochodu widniała głęboka dziura w ziemi. Na dnie poniewierała się jakaś noga ubrana w skórzany but. Wokół leżały kawałki kości i ochłapy mięcha. Urwana w łokciu łapa do końca bohaterko pokazywała faka środkowym palcem. Na oponie spoczywało ludzkie oko spoglądając na nich z pewnym zaskoczeniem. Dziad splunął. Widziałeś kiedy...tych działkowców. Często to element mieszkający tam cały rok. Chlają palą zioła, kradną sobie owoce i warzywa. Chałasują przy tym całe noce. Scyzor miał nietęgą minę. Mieszanie siarkowanego wina z piwem przyprawiało go o mdłości. A może zaszkodziły mu te flaki?Strasznie mu się chciało żygać. Kawałek dalej zatrzymali się przy wrośniętym w ziemię głazie na którym widniała prymitywnie wyrzeżbiona trupia czacha. Kolejne ostrzeżenie byśmy zawrócili- mruknął pozieleniały na twarzy Scyzor i puścił wielkiego pawia. Jogi ledwie uskoczył. Aj! Za co?-wrzasnął. Od razu mi lepiej-ucieszył się Scyzor. Zakąska mi zaszkodziła. Działki w których podobno miał obecnie przebywać Reti nazywały się zwyczajnie Retuszkowem. Ale ze względu na ponurą sławę i otaczające je płoty z zatkniętymi na nich czaszkami ludzie ochrzcili to miejsce nazwą Nora Predatora. Ślady wskazywały że walki toczyły się tu od niepamiętnych czasów. Fazik kopnął nogą chełm rzymskiego legionisty z którego wyturlała się uśmiechnięta trupia czacha. Wokół wbite na pal wisiałe szkielety z resztkami rycerskich zbroi, pruskich mundurów, sowieckich i esesmańskich szyneli oraz ortalionowych dresików modnych niegdyś u ruskiej mafii. Kradli pewnie od niepamiętnych czasów na działkach. Miejscowi jak złapali to wbijali na pal i teraz sobie wiszą jako lokalna dekoracja-zgadywał Miodojad. A ten co za jeden?-Fazik wskazał na kościotrupa w rycerskiej zbroi. W czaszce delikwenta ciągle tkwiły resztki nabijanej gwożdziami dębowej pały. Szczęka przetrącona zwisała na resztkach brody Scyzor zbliżył się do truposza i przeczytał nazwisko na plakietce przyczepionej do zbroi. Ulrich von Jungingen. O kurwa-sapnął. Widać zwiał z pod Grunwaldu ale uciekającego dorwali go tu miejscowi i....No jak-zaprotestował Glasik. Przecież w książkach pisze że zginął pod Grunwaldem. Wierz książkowym mądrośćiom-zasapał Dziad To daleko zajedziesz. Zwiał pewnie pierwszy z pola bitwy. Zapuścił się tu z przybocznym oddziałem. No i tu dostali łomot jak wszyscy inni. A ponieważ ówczesnemu rycerstwu i Krzyżakom wstyd było się przyznać że ktoś im spuścił wpierdol w takiej dziurze to ówczesna propaganda rozgłosiła że Wielki Mistrz poległ pod Grunwaldem. Brzmiało to bardziej europejsko a nie jakaś idiotyczna nazwa Retuszkowo której nikt nawet nie umiał wymówić. Media kłamią-skonstatował Jogi. Zawsze i wszędzie. Pod nogami chrzęsciły im resztki macedońskiej falangi Aleksandra Wielkiego, która miała nieszczęście zapuścić się w te strony. Żołnierze Macedońskiego-Glass poznał po fragmentach zbroi. Co to za jeden ten Macedoński bo nazwisko jakby polskie?-zapytał Scyzor. Taki jeden Grek-powiedział Miodojad. Podbił prawie cały świat. Ambitny gość-zauważył Fazik.Zatknięta na kolejnym palu czaszka z wbitym w czoło gwożdziem dziwnie silnie skłaniała do refleksji Zobacz-syknął nagle Fazik Małpa? Unieśli głowy. E, człowiek Gdzie tam człowiek-gorączkował się Fazik. Popatrz jaką ma mordę. O widzicie?. A tam! Więcej małp. To ludzie-tłumaczył spokojnie Dziad. Tylko wytatuowali sobie mordy. A sylwetki takie mają pewnie od nadmiaru sterydów. To mijcowe łebki nam się przyglądają.Zobacz jakie krótkie karki mają.-niepokoił się Fazik. To od alkoholizmu rodziców i wegetarianskiej diety. Żrą pewnie tylko to co na działkach urośnie. Nagle z tyłu wyłoniła się druga grupa odcinając im drogę. Miny mieli ponure a we włochatych łapach trzymali kije bejsbolowe sztachety a niektórzy nawet widły. Ot, i wybiła nasza ostatnia godzina-jęknął Jogi. Scyzor wyciągnął swój dwusieczny młot Z TORA. Nazywał go tak bo był zrobiony z kawałka szyny kolejowej. Uciszył pozostałych gestem. Podszedł do osiłka w dresiku który mu wyglądał na przywódcę bandy. Facio miał na pysku wiezienne tatuaże i po wyglądzie sądząc rozum neandertalca. Kwadratowa szczęka wyglądała jakby dłuższy czas była terroryzowana przez imadłlo.Scyzor wyciągnął list od Retusza i podał go Kwadratowej Twarzy. Ten powąchał pismo i polizał znaczek. Nanastępnie wsadził go sobie do gęby i zeżarł na surowo. Gdy przeżuwał ostanią literę listu czknął z zadowoleniem. Gdzieś ty się uchował jak była ewolucja-zawołał ze zdziwieniem i zgrozą Scyzor. Któryś z chłopaków cisnął nożem który wbił się u stóp osiłka. W odpowiedzi rozległ się huk wystrzału. Kula przeleciała nad głową Scyzora strosząc mu włosy. Oddajcie nam swoje portfele, karty kredytowe, komórki i zegarki-powiedział Kwadratowa Papa. Wtedy może puścimy was wolno. Jego kumple spoglądali ponuro. Nie wyglądali na żartownisiów. Tak?-Scyzor chytrze zmrużył oczka. A może byś chciał jeszcze nasze numery kont?. Powien ci że mamy tam niezłe sumki. Mam propozycję, tylko nie wiem czy jesteś wystarczająco odważny. Ja nie odważny-warknął tamten. Jaką propozycję.Zagrajmy w kielecką ruletkę.-w oku Scyzora błysnęły grożne ogniki. Przegram, bierzecie fanty i dorzucamy numery kont. Wygram, puszczacie nas wolno. Kwadratowa Papa namyślał się gorączkowo. W koncu zwyciężyła w nim wrodzona skłonność do hazardu. Dobra-zgodził się. Kielecka ruletka to jak? Nożami?-zapytał. Nie-warknął krótko Scyzor Toporem. Każdy wali sobie w czachę Kto wytrzyma ten wygrywa. Pan pierwszy bo jest tu gospodarzem-zaryzykował Scyzor Osiłek ujął dzrzewce młota Z Tora idzielnie pizgnął sobie w wygoloną czachę. Dobrze wyszlifowane ostrze gładko weszło w jego głupi łeb rozcinając go prawie na dwie częśći. Pozostali z ponurymi minami patrzyli na rozciągnięte ciało wodza. Wygrałem!-oświadczył z dumą Scyzor i z chrzęstem tkanek i odłamków kości wyciągnął swój topór z głowy rzezimieszka. Dziękuję za współpracę zwrócił się do osłupiałych oprychów. Ruszyli przed siebie odprowadzani ponurymi minami tubylców. Uspokojony Fazik pokazał na pożegnanie im wała. W odpowiedzi nadleciało kilka wulgarnych epitetów i kilka kamieni. Lepiej ich nie drażnij- poradził Pedro. Jest ich zbyt wielu. Gęste chaszcze skonczyły się i wynurzyli się najakiejś polance. Wszyscy stać, i ręce do góry!- usłyszeli nagle Czy to jest napad?-zapytał Dziad zatrzymując marsz. Nie kurwa! Zdjęcie grupowe!-usłyszeli w odpowiedzi. Znowu-jęknął Sinka. Scyzor, zagraj z nim jeszcze raz w ruletkę. Chociaż statystycznie rzecz biorąc wyczerpałeś już swoje szczęscie. Szczęście tu nie ma nic do rzeczy. Tylko właściwa ocena poziomu intelektualnego rywala-oświadczył Scyzor. Poczekamy, zobaczymy co to za jedni. Siedzieli cicho jak niedzwiedż pod miotłą. Coś mi się wydaje że teraz pójdziemy do nieba- pisnął Jogi. Nie chcę do nieba-burknął Miodojad. Mam lęk wysokości. Hej-krzyknął Dziad. Panowie! Po co tak nerwowo! Może najpierw pogadamy? Wyjaśnimy sobie to i owo! No to gibajcie tu do mnie.-usłyszeli w odpowiedzi. Ruszyli w kierunku głosu. Z za drzewa wylazł jakiś krótko obcięty chłopak. Gościu ubrany był w więzienny uniform z wielkim napisem ZK na plecach. Dzierżył w łapie poniemieckiego pancerfausta. Myślę że dojdziemy do jakiegoś porozumienia-kokietował faceta Dziad. Kulturalni i wykształceni ludzie zawsze dojdą do jakiegoś porozumienia. I znajdą wspólny język He?- nie zrozumiał chłopak. Dziad podał mu małpkę wódki którą tamten ochoczo wychłeptał. Szykamy niejakiego Retusza. Mieliśmy list ale zeżarł nam taki jeden miejscowy i chyba mu zaszkodziło bo zesztywniał.No wiesz. Podejrzewał że jesteśmy na waszym terenie nielegalnie. Gdy zrozumiał że jego hipoteza mu się usrała walnął się czymś w łeb z rozpaczy. To pewnie Maniu Aborygen-zgadywał chłopak Nigdy nie grzeszył rozumem. A pan pewnie jest prezesem tego stowarzyszenia działkowców?-Dziad bezwstydnie starał się przypochlebić. Chłopak przeczącą pokręcił głową. Prezes zachlał się na śmierć. Pochowaliśmy go w tym grobowcu-pokazał palcem jakąś nędzną kupkę kamieni. Szefem nad wszystkim jest Ojciec Chrzestny. Kto?-zapytał konkretnie Scyzor. Don Retunio-wyjaśnił młody. Ma tu swoją mafię i wszystkim ponadawał ksywy. Ja jestem Wredny Gnój Flinston.-dodał z dumą. Przydomek dla prawdziwego twardziela -pochwalił Fazik Co porabia Retusz? Nie wiem-zmartwił się Flinston. Dopiero co prysnąłem z kicia i nie byłem jeszcze na działkach. Nie było mnie od roku. Za co siedziałeś-dopytywał się Fazik. Za kradzież wózka z Biedronki. Sędzia dał mi dwa lata-młody splunął. Pewnie wiele wycierpiałeś-zatroskał się Sinka. Dlaczego-zdziwił się Flinston. Nawet fajnie było. Poznałem nowych kumpli. Włodka Pomidora. Kubę Zaszywacza, Zawiszę Cichociemnego. Darmowe żarcie, opierunek, a jak strażnicy posnęli wyskakiwaliśmy na lewiznę. Na panienki. Prymitywną twarz Flinstona okrasił szeroki uśmiech. To dokąd idziemy-Pedro nieco zniecierpliwiony dyplomatycznie zmienił temat. Do mnie-odparł Flinston. Skoro szukacie szefa musimy iść na działki. A daleko jescze? Jakieś cztery kilometry Świat gdy to usłyszeli jakby poszarzał Ale posłusznie podreptali naprzód. Daleko coś zawyło. Wilki? Nie. Chyba pies. Na szczęście skowyt wkrótce ucichł. Przed sobą w odległości może pół kilometra spostrzegli poobtłukiwane betonowe słupki obleczone pordzewiałą siatką. Wszystko porastały chaszcze skarlałych jabłonek, rozrośniętych agrestów i widniejące gdzie niegdzie krzaki pomidorów. Z krzaków wychylił się jakiś tubylec w popapranych błotem spodniach ogrodniczkach Ooooo—usłuszeli. Flinsto. Ty żyjesz? Flinston wyciągnął do niego rękę. Co się gapisz jak dupa na sedes. Żyję A co u ciebie Cycek. U mnie dobrze ale Janko Bzykant ostatnio wyciągnął kopyta. No szkoda-zmartwił się Flinston. Z działek doleciało jakieś wycieaż unieśli głowy. Znowu kogoś torturują?-zapytał. Może...-zgodził się Cycek. Szef trzyma wszystko żelazną łapą i kontynuje gangsterskie tradycje. A co to za jedni- Cycek wskazał na przybyłych. To kumple szefa-odparł Flinston. Przyjechali z całej Polski bo mają do niego jakiś interes. I love Poland, kurwa mać-ucieszył się Cycek. A ty coś za jeden?- zwrócił się do Fazika podziwiająć jego długie włosy i białą brodę. Obi Łan Kenobi? Fazik twardo mu spojrzał w twarz i splunął na trawę. Twoi starzy zjebali robotę. Ale dlaczego?-Cycek wytrzeszczył oczy Bo masz mordę jakby w dziecinstwie karmili cię z procy. Ale z was łomy-obraził się Cycek. Na żartach się nie znacie? Dobra. Idziemy do szefa. Poczłapali z wolna. Od strony Retuszufki gdzie urzędował Szef dobiegało ich jakieś dudnienie i wycie. Pedro nadstawił ucho. Dzwięk jakby ktoś kogoś nadupczał młotkiem a ten drugi wył. A wam jak się wydaje? To brzmi jak dico polo-bąknął Fazik. To jest disco polo-zgodził się Dziad. Flinston z Cyckiem prowadzili ich wzdłuż gęstych krzewów agrestu przypominających zasieki. Wreszczie dotarli na skraj chaszczy. Drogę zagradzał im płot z prętów zbrojeniowych. Za nim najwyrażniej trwała zabawa. W ziemię był wbity jakiś drewniany słup z zawieszonym na nim jakimś portretem Pal opleciony był girlandami kwiatów. Paliły się przed nim ognie i świece. Pomiędzy ogniskami pląsały nagie dziewczęta od czasu do czasu oddające pokłon portretowi przedstawiającemu jakiegoś uśmiechniętego łysola. Chłopakom jakoś ta gęba wydawała się dziwnie znajoma........Laski fikały aż miło było patrzeć. O w mordę-westchnął wzruszony Jogi. Skąd tu takie labadziory biorą. Robią tutaj sobie bunga bunga czy co? Dziewcząt było przynajmniej sześć. W przeciwieństwie do pokracznych mężczyzn prezentowały się wspaniale. Chłopaki-poprosił Jogi. Dajcie się załapać. Do lasek dołączył jakiś koleś w majtkach i tańczył jak by go powykręcało po dropsach. W tym momencie strzała wbiła się w pieniek starej gruszy kilka centymetrów od twarzy Fazika. Ten przez chwilę wpatrywał się w nią oniemiały. Rozglądali się dookoła. Najchętniej by padli na ziemię ale chyba niedawno ktoś tu podlewał i było nieco mokro. Gwizdnęła kolejna strzała. Chcąć nie chcąć chlapnęli w błoto. Spieprzać dziady!-rozległo się z krzaków A pokażcie się jeszcze raz a nogi z dupy powyrywam To obrzędy ku czci naszego Szefa i Poety. Albo bierzecie w nich udział albo wynocha! Nie macie się na co gapić!... Jogobella!-krzyknął Cycek. Nie wygłupiaj się! To my! Tajemniczy snajper wyszedł zza drzewa. Śliczna blondyneczka z włosami spiętymi w koński ogon o zielonych oczach. Wystrojona była w skórzaną spódniczkę i tunikę bez rękawów spiętą pod szyją jakąś broszką. A, to ty cycku obwisły.. Rzuciła wzrokiem na pozostałych Flinston, wróciłeś? A kogo tam prowadzisz?-jej oczy lśniły w ciemności. Jacyś kumple Szefa. Sprawę do niego mają. Czedo szukacie i czego chcecie od Poety.-spytała dziewczyna. O tym będziemy gadać z Retusze-uciął Dziad. O, co to to nie-zbuntowała się Jogobella. Ja i pozostałe dziewczyny jesteśmy osobistą strażą Szefa. Jeśli ktoś chce się z nim spotkać musi najpierw dogadać się z nami. Spojrzeli na Cycka. Ten wzruszył ramionami. Kosa z niej i tyle. Ale tak jest Szef z nich zrobił osobistą ochronę bo to córki jego sąsiadó i kumpli. A my choć też jesteśmy z tąd musimy tylko odwalać czarną robotę. Jogi cały czas gapił się na tańczące gołe laski. Podlazł do płota i usiłował do nich się dostać. Dziewczyna widząc to wyjeła strzałe i napieła łuk. Wycelowała i puściła cięciwę. Fazik nieco zirytowany przypomniał sobie wreszcie że nie jest jakimś patałachem tylko grożnym wikingiem i przechwycił strzałe w locie. Jednocześnie z osłupieniem zauważył przelatujący nad jego głową nóż rzucony przez Scyzora. Przed dziewczyną z gałęzi spadła żmija zygzakowata z odciętą głową. Nerwowi-oceniła blondyneczka. Ale z refleksemi uśmiechnęła się do nich jakby przychylniej. Sinka podniósł węża i fachowo obejrzał. Zaraz od razu to byś nie wykorkowała, ale parę dni to byś musiała się pomęczyć. Widać było że ten pokaz sprawności zrobił na tubylcach pewne wrażenie. Dobra chłopaki. Moim obowiązkiem-zaczęła oficjalnie Jogobella. Jest zadanie kilku pytań. Czy posiadacie przy sobie jakieś metalowe przedmioty? Zapytała stojącego uzbrojonego w topór i noże Scyzora. No skąd-ten bezczelnie odpowiedział. No to w porządku. Możecie iść-zgodziła się dziewczyna. O Moje koleżanki właśnie zakonczyły święte obrzędy ku czci Szefa. Dziewczyny zbliżyły się do przybyszów. Poznajcie je.-wskazała palcem na dziewuchy zakładające już ubrania. Szybkapinda, Grzmotylda, Czupakabra, Głodzilla, Jazdajazdai Cipcita. Cipcita spojrzała na Miodojada gapiącego się na jej cycki. Oczy mam wyżej. Napatrzeliście się to won. Szef jest tam-ręką pokazała dalszą część ogródków działkowych. Idziemy jak mówią-zarządził Dziad. Choć dziewczyny też mu się podobały to nie na panienki tu przyjechali. Szli alejką. Łomot był coraz głośniejszy. Co to za szopka?-spytał Flinston. Stary organizuje co tydzień tak zwane obiady czwartkowe. Nazywa to czasem wieczorkami poezji gangsterskiej. Wtedy swoim kumplom stawia za darmo.. Chojny-zauważył Scyzor. Na takie gówno jak stawia każdego stać-sarknął Cycek. Dookoła ogniska tańczyło kilku meneli Dookoła piekły się całe dziki i udka kupione na wyprzedarzy w Biedronce. Na rożnach obracały się schwytane w okolicy dzikie króliki. Mają rozmach skurczybyki pomyślał -Scyzor. Wyglądało to na całonocną porządną imprezę. Wygląda mi to na nielegalne zgromadzenie i konsumpcję mięcha z kłósowniczego uboju- ocenił Glass. A to chyba miejscowy zespół folklorystyczny-dodał Jogi obserwując tańczących przy ogniu. Dziad milczał. Obserwował to wszystko z mieszniną fascynacji i odrazy. Ale w duchu przyznawał że impreskę zorganizowali sobie prima sort. Nie wiadomo ile do tej pory zdołali zeżreć ale jeszcze sporo się piekło na powyginanych grilach. Poszli naprezód. Jogi po chwili wachania ruszył za nimi ale poślizgnął się na leżaących wkoło zwierzęcych flakach. Rabunkowa gospodarka zasobami środowiska-pomyślał wstając i otrzepując spodnie. Za najdalej kilkadziesiąt lat już dziczyzny nie będzie. Wśród kłębiących się tłumów imprezowiczów wyróżniał się jeden ubrany w jakieś zrobione z bibułki chyba osiemnastowieczne ubranie wysoki facet. Na głowie miał lokowaną białą peruczkę jaką widzać na portretach króla Stasia Poniatowskiego. Od razu było widać że jest jakąś tutejszą szychą. Rozmawiał właśnie ze swymi ochroniarkami. Pykał w fajeczce jakieś mdłe zielsko i kiwał głową. Zobaczywszy Flinstona wyszczerzył zęby w parodi uśmiechu. Ten podbiegł do niego, przyklęknął i złożył pełen szacunku pocałunek w pierścień na jego palcu Don Retunio-wyszeptał z szacunkiem. Pierścień był gdzieś ukradziony a w tombakowej obudowie lśniło szkiełko z Jablonexu. Hy, hy hy- Fliston nas odwiedził Siadaj, co tak sterczysz. A może nie poznajesz wujcia bo żeś trochę w tym kiciu siedział i nieco czasu minęło. Ale chyba pamiętasz jak opowiadałem ci bajki jak byłeś mały. Flinston wzrygnął na same wspomnienie Pamiętam jak po jednej z twoich bajek zesrałem się w nocy ze strachu w łóżko. Hłe, hłe, hłe- Retusz zdaje się też sobie preypomniał. Co to za jedni- wskazał ręką na otulonych ledwie widzialnych od grilowego dymu przybyłych. Pewnie policyjni konfidenci? Zabić ich i wracamy do obiadu. Przed zakopaniem dla pewności strzelić jeszcze kontrolnie bejsbolem w łeb. Podobno jacyś twoi kumle z kontenerka czy czegoś. Don Retunio natychmiast spoważniał. Wystukał popiół z fajeczki o jakiś kołek i oświadczył. O polityce jutro. Dziś impreska jest i nie mam głowy na tego rodzaju dyskusje. Podszedł do nich i przywitał się z każdym z osobna. Wieczór poetycki mam. Po czym płynnie przeszedł na kuntenerkowy. Co dziwniejsze mówił z oxfordzkim akcentem. Scyzor odpowiedział mu w tym języku ale z akcentem włoskim. Ochroniarki w wieku nastoletnim pilnowały każdego jego ruchu. Starego buldoga zawsze otaczają młode suczki -tłumaczył. Ale nie startuję do nich z łapami bo żona.... Jednak gdy by wyście chcieli a one nie miały nic naprzeciw to nie zabraniam.-zatrzegł polubownie. Szefie mogę-wykrzyknął Flinston słysząc te słowa. Retusz roztrzaskał ławę na głowie podkomendnego tym samym rozładowując napięcie. Goście pojąwszy o co chodzi weszli do pokrytej obłuszczonym eternitem wiaty gdzie odbywała się główna impreza. Na krzywych ogrodowych zydlach i pieńkach siedzieli najgorsi miejscowi menele W oparcia plastikowych krzeseł wpięte były baloniki zrobione z prezerwatyw, Spłowiałe serpentyny zwisały z sufitu. W plastikowych jednorazowych kubkach chlupotał jakiś jabłkowy siarkowany zajzajer. Po chwili przed każdym z nich stanęła butelka jabkowego kwasibora. Spróbowali delikatnie i splunęli. Jogi nieopatrznie pociągnął tęgi łyk i zwalił się nieprzytomny pod stół. Po chwili podniósł się z trudem i odetchnął głeboko No Jogi...jak żeś się tak zwalił mordą w kotleta to myśleliśmy że zawał serca a może...-powiedział Pedro Miałem zawrót głowy-wyjaśnił. Już mi lepiej. Zagryżli pieczonym udkiem z kurczaka. Tfu zgroza. Beknął Scyzor. Ukatrupić mnie chciało. Miałem do czynienia z różnymi kwasami ale z czymś takim zetknąłem się pierwszy raz. Pod wiatą było mało widać. Kucharze uwijali się przy wytwornicach dymu Bóg wie dlaczego nazwanymi grilami. W środku był taki syf że wszyscy co wychodzili na zewnątrz wycierali buty. Retusz z butelką denaturatu podszedł do jakiegoś grila który jak mu się wydawało słabo się palił i chlusnął obficie. Bibułkowe wdzianko syknęło jak siarka i po chwili cappo di cappi Retuszkowa siedział na ziemi goły jak święty turecki Brawo- bardzo skuteczna podpałka-pochwalił Dziad. Choć ze mną-kaszlnął Retusz. Muszę się w coś ubrać. Wyszli na zewnątrz. Retusz zagadał coś do niepozornej starszej kobieciny. Dziadu pozwolisz-wtrącił Reti. Moja sekretarka i pokojówka Szaraszmata. Wygląda na nieco pomarszczoną ale jak zdejmie stanik to zmarszczki na twarzy wygładzają jej się pod ciężarem zwisających piersi. Sekretarka po chwili przyniosła mu jakieś ciuchy Reti coś zaklął mocując się z obcisłymi leginsami. Fajne spodnie. Męskich nie było.? Założył jeszcze jakąś pstrokatą kamizelkę a pod szyją zawiązał apaszke w kolorowe motyle. Co ssłychać -zapytał No wiesz- odpowiedział Dziad. Ostatni kawałek drogi pokonaliśmy pieszo bo padł nam alternator. Choć za mną bąknął Retusz. Dziad posłusznie podreptał za nim lekko ziewając. Retusz wprowadził go do jakiejś budy pełniącej funkcję kurnika. Zapalił światło i kury zagdakały niespokojnie. Uniósł jakąś zamaskowaną słomą i kurzym nawozem klapę. Zeszli w dół po wąskich krętych ceglanych schodach. Na koncu były ciężkie okute metalem dzrzwi. Za nim spora sala. Podziemny bunkier posiadał zbiornik na wodę Szafę z żelaznym zapasem żywności i prycze do spania. Pomieszczenie zapełniały leżące na zwałach częsci i fragmenty aut. Dziad od razu poznał że znajduje się w profesjonalnej dziupli samochodowej. Interes jak się wydaje istniał od kilku pokoleń bo oprócz częściowo już rozmontowanej najnowszej Tesli, walały się części od dużych Fiatów Syrenek, przedwojennych Fordów i Dekawek. Były nawet pokryte kurzem koła od jakiejś karety.

Ciąg dalszy nastąpi


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatni zajazd na Retuszkowo. Część III

Jezuuuuuu, ale nas sprali-powiedział prezes Glizdowicz do kapitana Samogwałta. Może powiedzmy to w ten sposób że zajęliśmy zaszczytne drugi...