Gdy młodość ci we mnie
tryskała wesoło,
Trwoniąc swój czas i
moc,
Spotkałem ja ciebie w
sukience błękitnej
W tę ciepłą lipcową
noc.
I warkocz ty miałaś
misternie spleciony,
I oczy jak szmaragd
zielone,
Włos rudy jak płomień
szalony
I usta jak miłość
czerwone
Zawiodłem ja Ciebie w
łan zboża, jak żniwiarz
Co zbiera już plon
dojrzały
A kłosy od ziaren
ciężkie swoje głowy
Przed nami z szacunkiem
schylały.
I jaśmin zapachniał, a
włosy twe rude
Na słomie gniecionej
płonęły....
Zniknęłaś gdzieś
póżniej. Słyszałem umarłaś.
Mi ślady po Tobie
zginęły.
Czy prawda to była, czy
majak, już nie wiem,
Bo czas mi tak szybko
płynie.
Choć stary już jestem
zapomnieć nie mogę,
O pięknej i rudej
dziewczynie.
A gdy raz ostatni mi
słońce zaświeci.
Bóg zechce mnie zabrać
do siebie.
Gdy żywot mój grzeszny
przed okiem przeleci...
Czy znajdę się w
niebie?
To nie wiem.
Przyjdź do mnie z
warkoczem w sukience błękitnej
I zabierz.... Daleko...
Do siebie.
Zaplotę ja rękę na
twoim warkoczu
I znajdę się w swoim
niebie.
Niech wiedzie mnie blask,
Twoich oczu zielonych.
Chcę takie ostatnie
wspomnienie,
Nie będę żałował
tamtych lat szalonych,
Ze śmiercią podobną do
Ciebie.
piękny wiersz :)
OdpowiedzUsuń