Dzień wczorajszy należy do
historycznych, do niezapomnianych,budujących, wzniosłych i
triumfalnych. Po latach pseudoliberalnej platformerskiej smuty, gdy
starano się odrzucić Boga i wszelkie poczucie narodowej tożsamości
a zaszczepić nam to co sprośne, bezwstydne, pikantne i wulgarne.
Wczoraj było widać że mimo prób rozpuszczenia nas w
międzynarodowym tyglu pomimo grożnych pomruków brukselskich
oficjeli i ich medialnych sługusów Naród zademonstrował swoje
przywiązanie do Ojczyzny i na przekór wszystkiemu wykrzyknął;
Jesteśmy wolni! Jesteśmy panami u siebie!!! Warszawska ulica wydawała mi się rozśpiewana, młoda, rozkołysana
poczuciem patriotyzmu. Mnie, pomimo swojej maski wesołka jestem
raczej człowiekiem wyrachowanym i zgryżliwym, takim co raczej woli
mierzyć i ważyć niż ulegać emocji chwili zakręciła się w oku
łza wzruszenia co w moim przypadku jest dość rzadkie. Płacz
Władek płacz, Bo jak prawdziwy chłop płacze to musi być
święto-powiedział Pawlak do Kargula i miał całkowitą słuszność.
Jednak jeszcze parę dni temu wszyscy mieliśmy obawy jak to święto
nam się potoczy. Jak wiele razy w naszej histori mogły to zniszczyć
partyjne interesy i polityczne ambicje. Może wielu tego nie mówiło
ale każdy czuł że zarówno strona narodowa jak i rządowa ma w
organizacji tego marszu swoje cele i każda z tych stron zechce
postawić na swoim. Po absurdalnym postanowieniu HGW i wzięciu po
tym MN pod patronat Prezydenta i Premiera istniały uzasadnione obawy
że będą dw marsze i znów pójdziemy podzieleni. Każda ze stron
miała swoje racje i słuszność. To narodowcy stworzyli i
urzeczywistnili ideę Marszu Niepodległości. W czasach gdy dumną
polską flagę usiłowano schować do kąta, a podczas świąt
narodowych królował tandetny orzeł z czekolady i Bóg raczy
wiedzieć z jakich powodów różowe baloniki. Realizowali ideę
patriotyzmu wbrew wszelkim przeciwnościom. Prześladowani, opluwani,
obrażani najhaniebiejszymi słowy a nawet bici, trwali przy biało
czerwonej każdego 11 listopada. Za to im należy się nasza
wdzięczność i szacunek. Były obawy że Marsz dostający formułę
uroczystości państwowej nie straci na swej spontaniczności. Na
szczęście stało się dokładnie odwrotnie. Zyskał nowy wymiar,
siłę i moc przy której grożne pomruki sprzedajnych mediów
brzmiały niczym popiskiwanie nadepniętych nieostrożną nogą
kundelków.Szliśmy razem połączeni wspólną ideą i umiłowaniem
Ojczyzny. Ktoś powie, Święto jak każde święto skończy się. A
marsz dotrze do końca trasy i ludzie się rozejdą d domów. To
prawda Ale zostanie coś czego nie zapomnimy. Poczucie wspólnoty
siły i zrozumienia. Nie mam złudzeń. Wrócą spory i różnice
poglądów. To normalne wśród wolnych ludzi posiadających
Niepodległą Ojczyznę. To nasze prawo mieć własne zdanie. Ale
może gdy w ferworze ostrej dyskusji zechcemy rzucić grubym
obrażliwym słowem to przypomnijmy sobie ten marsz. Gdy szliśmy
dumni, zjednoczeni, szczęśliwi. Jak bracia. Którymi zresztą
jesteśmy...
poniedziałek, 12 listopada 2018
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ostatni zajazd na Retuszkowo. Część III
Jezuuuuuu, ale nas sprali-powiedział prezes Glizdowicz do kapitana Samogwałta. Może powiedzmy to w ten sposób że zajęliśmy zaszczytne drugi...
-
Do wypełnionego letnim żarem pokoju wpadła brzęcząca pszczoła. Chwilkę polatała po pokoju wokół żyrandola, następnie zaplątawszy się w ...
-
DZIEŃ NIEPODLEGŁOŚCI Był słoneczny i dość ciepły dzień mimo niezbyt ciekawej listopadowej pory roku. Dziad Taplarski krytycznie przyglą...
-
Jezuuuuuu, ale nas sprali-powiedział prezes Glizdowicz do kapitana Samogwałta. Może powiedzmy to w ten sposób że zajęliśmy zaszczytne drugi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz