wtorek, 23 października 2018

Dziesięciu rycerzy. Jak nie stracić głowy.

Krajem podzielonym wstrząsały waśnie i zatargi. Wrogie sobie stronnictwa Kodeuszy i Jarosławowiców trwały w śmiertelnym zwarciu. W stronę miasta opanowanego przez zwolenników Gregoriusa Białozębego , leśnym duktem jechała dziesiątka rycerzy.Miodojad niby przypadkiem napiął kuszę a reszta odruchowo zaczęła sprawdzać palcami ostrość mieczów. Widniejące na tarczach herb Jarosławowiców, złotą kakę na błękitnym polu dla własnego bezpieczeństwa zastąpili nic nie znaczącym gryzmołem. Retusz wolnym ruchem na głowę naciągnął kaptur kolczugi. Zaszeleścił nagle krzaki po prawej stronie i wychynoł z nich łeb rozwścieczonego hałasem olbrzymiego tura. Powietrze rozciął świst topora i zwierz upadł z rozpłatanym na dwoje łbem. Jiiiiiihaaaaaaa! Krzyknął zadowolony z celnego rzutu Fazik. Nie baw się w kłusownika-upomniał go Dziad. Cholera wie czyje to lasy. No co wam nie pasuje Rumcajsy niemyte?. Ostał się jeno nam stary kołacz którego termin ważności wyszedł chyba jeszcze w czasach rozbicia dzielnicowego. Wykroili z tura co lepsze części i ruszyli dalej. W dole drzemało miasto. Domy, domki, sklepy, poczta i typowo brzydka szkoła parafialna. No. Wszystko na swoim miejscu- powiedział Scyzor. O! Tam jest knajpa-ucieszył się Glass Idziemy trochę zintegrować się z miejscową ludnością. Ruszyli w stronę zabudowań.. Dziad na wszelki wypadek pogładził rękojeść buzdyganu zatkniętego za pasem. To jedziemy. Nie mamy tu nic lepszego do roboty. Reszta tylko splunęła w odpowiedzi. Drzwi karczmy pod ,,Zdechłym bezrobotnym,, ozdabiały znaki po ciosach toporem i bełtach kusz. Na wysokości głowy zbryzganych deskach czymś rdzawym widniał spory otwór od kuli z hakownicy. Właściciel gospody lał piwo do glinianych kubków i nadsłuchiwał ciekawie.Zasiedli na rozklekotanych zydlach przy potwornie ,,ujebanym stole,, Żydzie! Miodu!- zażądali Na stole pojawił się solidny antałek i dziesięć glinianych kubków. Trzasnęły drzwi gospody i weszła żona gospodarza. Tęga baba z brodawką koło nosa. Czyje to włochate bydle- ryknęła do siedzących w karczmie podróżnych Chodziło jej o małego tatarskiego konika który należał do jakiegoś skromnie wyglądającego podróżnego.Ten wstał Mój, a co? Przestaw pan tą kobyłę. Pozamiatać chcę. Ten wstał i pokornie wyszedł by spełnić żądanie starej czarownicy. Paru miejscowych, widać zwolenników Białozębego bo mieli jaki jedwabne ozdobione herbem Konstytucji zarechotało drwiąco. I puściło w jego stronę wiązki drwin i obelg.Ten je puścił mimo uszu. Koleś! To nie Afryka, tu się drzwi zamyka- wrzasnął któryś widząc że tamten nie domknął drzwi. Fazik zgrzytnął zębami i tak ścisnął kubek że na podłogę posypały się gliniane skorupy. Miał ochotę pokazać miejscowym natrętom że nie wszystkim to się podoba. Włochaty podpity drab łypnął grożnie okiem i zapytał prowokacyjnie Że co?. Że jajco- odpowiedziało chórem dziesięciu rycerzy. Atmosfera gęstniała. Nie biorący udziału goście knajpy przezornie odsunęli się na boki. Zanosiło się na mordobicie. A kopnął was kto kiedy w dupę?- zapytał jeden z Kodeuszy Tylko na tyle cię stać- zapytał Scyzor. Co powiedziałeś- wysyczał drab. Że jesteś sztywny jak widły w gnoju- prowokacyjnie odpalił Kita. Nawet pies towarzyszący dziesięciu rycerzom zwany Szczurem zmierzwił sierść i pokazał kły. Zrobił się hałas. W rękach Kodeuszy nagle pojawiły się nabijane krzemieniem pałki. Zrobimy z was brudne śmierdzące plamy- wysapał rozwścieczony drab. W ręku Scyzora pojawiły się wycięte ze starego puklerza nindżowskie gwiazdki do rzucania a Fazik wyciągnął swój ulubiony bojawy topór. Reszta ze zgrzytem sięgneła po miecze, dzbany i drewniane ławy. Dziad westchnął przeciągle i się przeżegnał. Ojcze nasz, walnij go w twarz-po czym po chłopsku splunął w dłonie. Ruszyli razem jak do bitwy.To co się stało póżniej mało kto umiał opowiedzieć. Gwizdnęły gwiazdki rzucone przez Scyzora, zawirowały w powietrzu drewniane ławy, a światło palących się w karczmie kaganków skrzyło się na wykonanych szybkim ruchem tulipanach zrobionych z kilkukwartowych butli w rękach Glassa. Po chwili poranieni rozrabiacy leżeli pośrodku na jednej kupie stękając i wyjąc z bólu. Włochaty drab wyleciał na zewnątrz ciśnięty z rozmachem przez grube drzwi. Karczmarz złapał się za głowę patrząc na pobitych. Powiedz im – krzyknął Jogi aby w to umieranie włożyli więcej życia. Jęki i upokrzające skamlenie pobitych wywołały wybuch powszechnej wesołości. Wielu knajpianych gości gratulowało zwycięstwa. Widać i tu nie wszyscy lubili Kodeuszy. Nie zwracając uwagi na nastroje panujące w oberży weszła żona właściciela. To nie jest przechowalnia dla zdechłych rycerzy- warknęła grożnie.pokazując pobitych. Zabrać mi tę kupę złomu z mojego lokalu. Potem popatrzyła krytycznie na dziesięciu rycerz. Za długie miecze te kurduple noszą-mruknęła. Rysują mi nimi podłogę.Widząc straszliwą posiadaczkę szmaty i miotły z pobitych łotrzyków jeden leżał a reszta uciekła. Kamikadze, Boski wiatr- westchnął Kita. Nie ma przebacz.- powiedział patrząc na oberżystkę. Kolejka dla wszystkich żyjących- krzyknął Miodojad by uspokoić nastroje. Pozostali spojrzeli na niego ze zdziwieniem bo wiedzieli że ma dziury w kieszeniach. Ano będzie Bóg zapłać- mrugnął w ich stronęBo ja nie mam.-dodał cicho. Ekstaza w knajpie sięgnęła zenitu Santo subito- zakpił Fazik ale nie zaprotestował. Zabawa się zaczęła. Dlaczego mi wyjadasz skwarki z kaszy?- oburzył się Robert na Retusza. Nie możesz sobie kupić? Nie. Dlaczego? Bo nie jestem głodny.Scyzor niósł właśnie tacę z jakimś jedzeniem. Postawił na stole i nieufnie powąchał. Jest płaskie i śmierdzi serem ale pizza to nie jest. Retusz podniósł tacę i też powąchał. Hej, karczmarzu! Czym ty tu handlujesz-wrzasnął. Jak to czym Wszystkim co najlepsze. Produkty zagraniczne i krajowe z certyfikatem Sanepidu. Zobaczcie ile ten lokal ma gwiazdek-wskazał ręką wbite w ścian ępodczas bójki nindżowskie gwiazdki. Ja ci dam gwiazdki- wrzasnął Scyzor- Zaraz ci z powrotem w dupę to gówno wsadzę! Kłótnie przerwało wejście straszliwej żony karczmarza. Tym razem zamiast miotły dżwigała rycerski chełm wypełniony jajami. Scyzor załamał ręce. Konieć świata-jęknął. Rzemiosło rycerskie upada. Chłopi w ich chełmach pisklęta wysiadują. Autolikos z Fazikiem nie zauważyli kobiety.Likoś właśnie tłumaczył Jogiemu jak się posługiwać jego sztyletem do rzucania zwanym ,,Tygrysim zębem.. Jogi zamachnął się i ostrze utkwiło w ścianie. Gospodyni słysząc świst z wrażenia upuściła cheł. No nie- zaprotestował karczmarz. Przez was moja żona jajka sobie stłukła. Zwrot ten rozśmieszył zebranych Gdy jednak zobaczyli że wściekła baba sięga po szmatę zrobiło się cicho. Miotła stojąca w kącie też dawała do myślenia. Kurcze- szepnął Jogi kuląc się na wszelki wypadek. Oberwałem kiedyś czymś takim. Piekło jak cholera. Uratowany przez nich podróżny postanowił chyba załagodzić sytuację i podszedł do baby ze złotą monetą. Babsko zagryzło ją pożółkłym zębem i z zadowoleniem schowało za pazuchę. Uśmiechnęła się do niego i żartbliwie trąciła go brudnym paluchem. Wpadłeś babie w oko- żartobliwie zauważył Dziad. Bez obaw- uśmiechnął się obcy. Jej się podobają wyłącznie faceci wybici na złotych monetach. Dziad klepnął go w ramię i zaprosił do stołu. Bawił się jakiś czas podkładką pod kufel ozdobiony reklamą jakiegoś klasztornego piwa. Mam wrażenie że nie mówisz nam wszystkiego. Szastasz forsą. Unikasz kłopotów. Gadasz jak ktoś wykształcony. Mimi\o to równy z ciebie kumpel. Nic wielkiego Byłem trochę na królewskim dworze a teraz pomyślałem że zwiedzę troche kraj. Dziad uważnie popatrzył na niego i zrobił łokciami gest popularnego niegdyś tańca ,,Kaczuchy,, Temu błysneł zaniepokojone oczy ale nic nie powiedział. Dziad nie chcąc drążyć tematu mrugnął okiem i trącił się z nim kuflem. Bez obaw. Kwa, kwa i ja. -pociągnął tęgi łyk. Nagle skrzypnęły drzwi i do środka nieśmiało zajrzała podobna do kupy siana głowa z wygoloną na niej mnisią tonsurą. Ha!- w karczmarza jakby piorun strzelił. A ten heretyk, angielski przybłęda co tu robi? Ty świętokradco, oczajduszo, pasibrzuchu, poturczeńcu, ładnie to tak w drzwiach stać?! Ależ drogi oberżysto, ja nie winowaty. Dziadowi zaświeciły się oczy złowrogo gdy dostrzegł mnicha. Znał go. Był ta angielski banita który uciekł z Angli przed zemstą szeryfa z Nottingam i jeszcze gorszą zemstą znanego rozbójnika Robin Hooda zwanego uparcie przez braciszka Tucka Robin Hujem którego okradł, przez co banita miał kłopoty u wieśniaków którym za poparcie obiecywał płacić pięćset pensów na drugie i następne dziecko. Wieśniacy zaczeli się mnożyć na potęgę a tu kasy ani dudu bo cwany mnich ją zdefraudował. Nie winowaty?! Ryknął Dziad jak bawół wstając z ławy. Oberżysta gwałtownie pokiwał potakująco głową ciesząc się z nieoczekiwanego wsparcia. Na pal ciebie każę wbić!. Skórę pasami drzeć i solą posypywać za łotrostwo które mnie zrobiłeś. Twoja niby cudowna maść na bół krzyża którą niby dostałeś od świątobliwego pustelnika to co to było?! Ból nie ustąpił a poszło mi takim zielonym, krościastym syfem po skórze że bez dwieniedziele ludziom wstydziłem się pokazać by mnie trędowatym nie okrzykneli! Fazik wstał i by odegnać złe moce przeżegnał się zamaszyście. Przełożył topór do drugiej ręki i przywlókł nieszczęśnika do stołu. Wybacz panie- mamrotał wleczony po podłodze. W grzech popadłem srogi. Jednakowoż od dziś postępowanie moje.........Milcz!-wrzasnął pan na Taplarach. Ja Dziad z Taplar, obrońca Ojczyzny pierwszy rycerz chorągwi śląskiej, pogromca saracenów, sodomitów, tatarów, moskali nazistów i komunistów, zabójca, opój rabuś.....Dziad przerwał nagle widząc że się zagalopował. Co samego diabła się nie boi o sędziach i pachołkach miejskich nie wspominając mówię ci siadaj ty wydrwigroszu i oszuście bo sprawę mam do ciebie inaczej to bym flaki z ciebie wyprół i do bandziocha twojego tłustego naszczał. Likoś odruchowo chwycił za nóż chcąc przystąpić do operacji ale Dziad powstrzymał go gestem. To może chociaż wykastrujem?- bąknoł zawiedziony Autolikos. Póżniej- sapnął Dziad. Wykastrujem go rankiem. Cóż tu sprowadza cię przyjacielu- Endriu dla odmiany był miły i grzeczny. Podsunął rozklekotany zydel i nalał miodu do kubka. Dobry i zły rycerz- pomyślał Scyzor obserwując na razie sytuację bez słowa. Wiedział że Dziad chce wyciągnąć od wszędobylskiego aptekarza i handlarza fałszywymi relikwiami nieco wiadomości o stosunkach panujących w mieście. Mnich przestąpił nogami ubranymi w sfatygowane łapcie z lipowego łyka i chciwie spojrzał na stół zastawiony jadłem i napitkiem. Slachetni panowie nie wadżmy się już- zaproponował mnich. Toć to się nie wadzimy tylko siedzimyA ty pij na stojąco jak wolisz-powiedział dobrotliwie Robert. Siadać!!!!!!! Wrzasnął Dziad. Znasz tutejszego burmistrza? Braciszek Tuck pokiwał- intensywnie głową Poznałem go w przeszłości. Pochylił się do dziada i szeptał mu długo coś na ucho. Modli się do Dziada czy jak?- zapytał z głupia frant Miodojad. Sumienie go ruszyło czy co? Miejsce na jego sumienie jest puste jak twoja czaszka Miśku- uśmiechnął się Retusz. Że co- oburzył się Miodojad. Że głupi jesteś przyjacielu-odpalił Retusz Hehehehehe- zarżał Miodojad. Heheheheehehe- roześmiał się braciszek Tuck ,ale zaraz umilkł walnięty przez Dziada w kark. Czym teraz handlujesz wydrwigroszu?- zapytał Tucka. Ja? Niczym. Żadnych nielegalnych towarów Oczy Kity zmieniły się w błyszczące okrucieństwem wąskie szparki. Przeczytaj mu jego prawa- powiedział do Kity Dziad. Wyręczymy Inkwizycję i wydamy wyrok na tego świętokupcę.Kita wstał. Masz szczerze odpowiadać na wszystkie nasze pytania. Wszystko co powiesz i zataisz będzie użyte przeciwko tobie,Mimo to zachowasz prawo do spowiedzi, rozgrzeszenia i pokuty przed wydaniem twojego ciała i duszy na oczyszczający płomień stosu. Fazik, narąb drewna. Zrobimy sobie grilla na dworzu. Mnich wrzasnął i rzucił się do drzwi. Z rozmachem w nie kopnął. Opsiajucha!!!!-zawył z bólu. Chyba otwierają się do wewnątrz-Endriu znalazł się przy nim. Solidna stolarka, dębowe grube dechy. Niejedną knajpianą bitkę przetrzymały. Przestań się wydurniać. Nic ci nie zrobimy. Dowcipnisie jesteśmy. A jak będziesz mądry to może jeszcze parę groszy zarobisz i wciśniesz jakimś frajerom ten swój towar a my przestaniemy się nudzić. Weszli z powrotem do sali. W międzyczasie mnich przydżwigał jakiś przypięty do jego osła pakunek i rozłożył na środkowym stole swój towar. Zlecieli się ciekawscy podróżni, przebywający w oberży.Gdzie bywałeś pątniku-zapytał jakiś frajer przejęty widokiem nibyrelikwii. Szaławiłła wzniósł świątobliwie oczy do góry. W Ziemi Świętej byłem. Potem na końcu świata gdzie ludzie na wielkich drzewach mieszkają. Mogłem zostać bo proponowali mi bardzo intratną posadę. Chcieli żebym księciem został, tylko że mi wydaje się że ja to bardziej na króla się nadaję...Tylko mi bez teorii Darwina-warknął Dziad odruchowo szukając jakiegoś sznura. Bo umieszczę cię na jakimś drzewie i zawiśniesz z tymi swoimi małpami Nie boję się śmierci-odpalił Tuck. Nie raz chciano mnie zabić.Co ty kurwa wiesz o zabijaniu- mruknął Fazik jakoś złowrogo. Lepiej pokazuj co masz. Mnich rozłożył ręce. Relikwie mam, cudowne relikwie. Włos łonowy błogosławionego Viagrusa. Lek cudowny na męską niemożność. Stringi ś Aborcynni patronki feministek.,chroniące przed niepożądaną ciążą. Gaśnicę św Floriana. Patrona strażaków. Trzy czaszki św Einsteina. Trzy?- zdziwił się Scyzor. Św Einstein miał tak wielki rozum że w jednej głowie by się nie zmieścił- wyjaśnił niezrażony angielski emigrant. Co to jest do diabła-Miodojad z zainteresowaniem oglądał stringi ozdobione jakimiś króliczkami Może jakaś uszczelka do wodoodpornej zbroi- Retusz wzruszył ramionami. Tylko gumka słaba. Miodojad założył dla żartu je Retuszowi na głowę. Gumka tak ścisnęła mu szyję że na wierzch wyszły mu oczy. Co masz jeszcze ciekawego?-zapytał Kita jeżdżąc palcem w misce zupy w której utopił się włos łonowy błogosławionego Viagrusa. Mam jeszcze worek na prezenty św Mikołaja i kawałek kiełbasy niedojedzonej przez Judasza w Wielki piątek=mówił mnich obserwując Retusza mocującego się cały czas z majtkami uciskającymi mu szyję.. W międzyczasie ich pies Szczurek zaczął obgryzać jedną z czaszek św Einsteina.Retusz wreszcie zdołał uwolnić się od duszących go gatek które z trzaskiem poleciały do patelni w której smażyła się jajecznica zamówiona przez Miodojada.Scyzor w tym czasie usiłował złapać Kitę w worek należący do św Mikołaja, a ten w geście obrony wsadził mu do ust kiełbasę należącą do Judasza. Ten zrobił się zielony i zwymiotował pod stół. Endriu by zlikwidować brzydki zapach opróżnił gaśnicę św Floriana na wymiociny. Nie wiadomo co w tej gaśnicy było ale smród zrobił się jeszcze większy.Zaniepokoiło to karczmarza. Co tak cuchnie?- zapytał. Nic-Endriu wyszczeżył zęby w uuśmiechu. To tylko ten pijak nie mył zębów- wskazał na Retusza. Mnich widząc co dzieje się z jego towarem złapał się za głowę. Mam dość! Towar pokażę, zepsują! Do zamku nie wejdę bo straż zaraz chce bić.Do knajpy strach wejść bo zaraz wpierdol spuszczą. Nawet niewiast się boje bo Aids panuje. Jak żyć w tym popieprzonym kraju, jak żyć! Rycerz Miodojad niezwykle poruszony tym dramatycznym wyznaniem aż otworzył gębę. Szeroką chochlą wpakował sobie do ust wielką porcję jajecznicy i zaczął przeżuwać w zamyśleniu. Nagle zrobił się czerwony i zaczął z trudem łapać powietrze. Walnięty przez kogoś po koleżeńsku w plecy wypluł coś na stół. Były to stringi św Aborcynii. Daria?-wydukał oglądając dziwną przekąskę. La kukaracza idę do sracza- oświadczył Scyzor. Póżniej więcej wypić będzie można. Nie tylko można ale trzeba- wykrzyknęłą reszta. A potem może i karczmarza podskubiem-Fazik oparł rękę na głowni bojowego topora. Odebrać....siłą znaczy- Jogi się zawachał. Fazik wzruszył ramionami. A niby jak. Po dobroci nie odda. Panowie, zdrówka, zdrówka i jeszcze raz pieniędzy-ktoś wzniósł toast. Zasiedli przed kielichami. Impreza ciągnęła się aż do rana.. Po karczmie roznosił się śpiew
Gdy żona cie wkurza
a teściowa żmija
kup sobie dzban miodu
i zalej se ryja!!
Śpiew brzmiał złowrogo niczym dudnienie wulkanu. Złowrogie śpiewy jednak w koncu też umilkły i nad ranem zapadła cisza.

Pod szeroką ławą jak kupa nieszczęścia spoczywał Kita. Jego kocie oczka zmrużone były w szparki ponieważ na kacu strasznie raziło go światło. Fazik krawędzią topora czyścił sobie paznokcie. Co na śniadanie- wyszeptał spieczonymi wargami Glass. Serwatka-ledwo zazipiał Jogi. Dziad trzepnął się bojowo rękoma po udach choć wszyscy wiedzieli że tylko nadrabia miną. No braty-zaczął patetycznie. Larum grają, nieprzyjaciel w granicach a wy szabli nie chwytacie? Na koń nikt nie siada? Co siem z wami stało wojownicy nieustraszeni. Podnieśli skacowane głowy. Każdy z osobna wyglądał jakby przepił z pięćdziesiąt chektarów na raz. Chorym, wody- odezwało się tu i ówdzie.W końcu wstali. Ruchy mieli jakieś niepewne i ociężałe. Nawet ich pies Szczurek który w nocy wychłeptał jakieś pół baryłki piwa które się rozlało kopnięte nieuważną nogą miał czerwone ślepia i ciągle ziewał. Rycerze ze zdziwieniem oglądali swoje pomalowane na rudo konie które nocą po pijaku dodatkowo ozdobili odciskami swoich rąk umaczanymi w jakiejś białej farbie. Koń Dziada dodatkowo miał wymalowaną na boku cyfrę 102. Scyzor rzucił jeszcze karczmarzowi ostatniego talara wygrzebanego z dziadowej sakiewkii zaczeli kulbaczyć konie. Konie różniły się bardzo. Wałach Dziada był potężny jak byk, dobrze odpasiony i cały się świecił. Ważył chyba z dziewięćset kilo. Dziad twierdził że przed wykastrowaniem miał ponad tonę. Musiał go jednak wywałaszyć żeby ciągnące się po ziemi jajca ni wzachaczały o kamienie i nie wyrywały korzeni. Klaczka Miodojada kasztanowej maści o imieniu Bożenka była bardzo zadbana. Złośliwi gadali że traktuje ją jak swoją dziewczynę. Codziennie szczotkuje i zaplata jej ogon w warkocz. Klacz Scyzora dla odmiany wyglądał natomiast jak zużyta szczotka do kibla. Sierść układała się byle jak i miejscami świeciła goła skóra. Szkapinę prześladował świerzb i grzybica. Ale Scyzor wzdragał się przed oddaniem konia do rzeżni bo był do niego przywiązany. Szkapę czasem podleczał mu Retusz smarując ją samogonem wytwarzanym przez niejakiego Bazylego. Produkt był tak mocny że choróbska dawały spokój. Reszta miała raczej zwykłe rycerskie konie. Ruszyli. Kawalkadę zamykał Fazik który do tej pory nie zauważył złośliwego napisu na zadzie swojego konia ,,Brak świateł,, Do miejskiego rynku dojechali pod koniec drugiej nocy, bowiem prawie cały dzień spali w karczmie po libacji. Wynajęli mieszkanie w kamienicy przy rynku. Pokoje były pomalowane na szarobrązowo. Pod ścianami leżały sienniki wypchane suchą trawą i nakryte jakimiś skórami ,chyba zdartymi z krowy. Sądząc po wypalonych dziurach na podłodze wcześniej przebywało tu jakieś wesołe towarzystwo.które robiło tu se grilla. Ściany pokrywały obsceniczne rysunki. Juki i pakunki zrzucili na kupę pod ścianą. Miodojad zatarł ręce. Zrobimy kilka imprezek, zciągniemy jakieś fajne laseczki. Tylko by trzeba ściany zamalować bo jakby wpadła jakaś szlachecka córka to byłby obciach. Dziad skrzywił się z niesmakiem patrząc na ścianę. Można by......-wymruczał. Jdziemy na zakupy-oświadczył Jogi. Ktoś idzie? Ja spasuję-oświadczył Dziad. Stary już jestem i nie lubię miast. Ja z Fazikiem zostaniemy i ogarniemy trochę tę chałupę. Gdy wyszli Dziad z Fazikiem rzucili się na siennikiByli znurzeni i zaczęli przysypiać. Zbudził ich jakiś łomot. Kto tam burknął Dziad. Policja otwierać! Popatrzyli przez szpare. Faktycznie. Łapsy. Ten z toporem już rwał się do framugi. O cholera- pomyśleli razem. To miasto Białozębego. Pewnie chodzi im o tych pobitych Kodeuszy. Nikogo niema w domu!-wrzasnął. Co jest grane?-zapytał rozbudzony Fazik przecierając oczy. Macie nakaz-wydzierał się Dziad. To prywatne mieszkanie! Nie macie prawa! Rozumiem.- usłyszeli zza drzwi Odział baczność! Zbieramy się. Dziad odetchnął z ulgą. Zasrane gliny- mruknął Fazik. Stale mylą adresy. Nagle do środka wpadł gliniany pojemnik z tlącym się lontem. Rzucili się w kierunku okna ale nie zdążyli. Fala uderzeniowa wybuchu oderwała ich od podłogi i rzuciła o ścianę. Meble rozniosło w kawałki. Do środka wpadli kolesie ubrani w taktyczne kolczugi. Głębokie kapaliny zasłaniały im twarze. W łapach trzymali nabite z tlącymi się lontami hakownice. Na ziemię kurwa mać, ale to już!-wrzeszczeli. Dziad z Fazikiem wypadli z domu galopem prawie gubiąc buciory. Nieoczekiwanie świat fiknął kozła. Zobaczyli błysk supernowej a potem wszystkie gwiazdy Drogi Mlecznej. Na chwilę ogarnęła ich ciemność. Rycerze leżeli przyduszeni do ziemi kilkoma mocarnymi łapami. Lufy hakownic dotykały ich głów. Zapach siarkowanych lontów kręcił w nosie. Poczuli dotyk żelaza na przegubach a potem kajdany się zatrzasneły. No ruszcie się tylko- poprosił jakiś gliniarz sądżąc po dystynkcjach herbowych pewnie dowódca. Chętnie wam damy po facjatach. Policja-wystękał Fazik. Przecież wy zjawiacie się o szóstej rano?-wyszeptał zaskoczony. Dobra,dobra Raz się pospieszyliśmy. Za co?-zapytał Dziad Będziecie sądzeni za uszkodzenia cielesne przedstawicieli rządżącej tu partii Może i za złodziejstwo?. Jak mówią na Rusi ,,Daj człowieka a paragraf się znajdzie,, -zachichotał skorumpowany glina. Co za upadek etosu policjanta-mruknął Dziad. Nawet łapówki nie wołali No dobra Zwijamy się-powiedział dowódca. Takie dwa wybuchy w centrum miasta na pewno zwróciły czyjąś uwagę. Sędzia na was już czeka. Pochodzi z najwyższej kasty i jest już odpowiednio rozgrzany. Pieniek katowski was nie minie. Przymotali swoje ofiary do długich kijów i jak ludożercy z Afryki zarzucili sobie żerdzie na ramiona i odeszli
CIĄG DALSZY NASTĄPI.

1 komentarz:

  1. Hue Hue Hue...😁😁😁😁😁👍👏👏🖐🖐👏👏👏👏👏👏👏👏

    OdpowiedzUsuń

Ostatni zajazd na Retuszkowo. Część III

Jezuuuuuu, ale nas sprali-powiedział prezes Glizdowicz do kapitana Samogwałta. Może powiedzmy to w ten sposób że zajęliśmy zaszczytne drugi...