Krajem podzielonym wstrząsały waśnie
i zatargi. Wrogie sobie stronnictwa Kodeuszy i Jarosławowiców
trwały w śmiertelnym zwarciu. W stronę miasta opanowanego przez
zwolenników Gregoriusa Białozębego , leśnym duktem jechała
dziesiątka rycerzy.Miodojad niby przypadkiem napiął kuszę a
reszta odruchowo zaczęła sprawdzać palcami ostrość mieczów.
Widniejące na tarczach herb Jarosławowiców, złotą kakę na
błękitnym polu dla własnego bezpieczeństwa zastąpili nic nie
znaczącym gryzmołem. Retusz wolnym ruchem na głowę naciągnął
kaptur kolczugi. Zaszeleścił nagle krzaki po prawej stronie i
wychynoł z nich łeb rozwścieczonego hałasem olbrzymiego tura.
Powietrze rozciął świst topora i zwierz upadł z rozpłatanym na
dwoje łbem. Jiiiiiihaaaaaaa! Krzyknął zadowolony z celnego rzutu
Fazik. Nie baw się w kłusownika-upomniał go Dziad. Cholera wie
czyje to lasy. No co wam nie pasuje Rumcajsy niemyte?. Ostał się
jeno nam stary kołacz którego termin ważności wyszedł chyba
jeszcze w czasach rozbicia dzielnicowego. Wykroili z tura co lepsze
części i ruszyli dalej. W dole drzemało miasto. Domy, domki,
sklepy, poczta i typowo brzydka szkoła parafialna. No. Wszystko na
swoim miejscu- powiedział Scyzor. O! Tam jest knajpa-ucieszył się
Glass Idziemy trochę zintegrować się z miejscową ludnością.
Ruszyli w stronę zabudowań.. Dziad na wszelki wypadek pogładził
rękojeść buzdyganu zatkniętego za pasem. To jedziemy. Nie mamy tu
nic lepszego do roboty. Reszta tylko splunęła w odpowiedzi. Drzwi
karczmy pod ,,Zdechłym bezrobotnym,, ozdabiały znaki po ciosach
toporem i bełtach kusz. Na wysokości głowy zbryzganych deskach
czymś rdzawym widniał spory otwór od kuli z hakownicy. Właściciel
gospody lał piwo do glinianych kubków i nadsłuchiwał
ciekawie.Zasiedli na rozklekotanych zydlach przy potwornie ,,ujebanym
stole,, Żydzie! Miodu!- zażądali Na stole pojawił się solidny
antałek i dziesięć glinianych kubków. Trzasnęły drzwi gospody i
weszła żona gospodarza. Tęga baba z brodawką koło nosa. Czyje to
włochate bydle- ryknęła do siedzących w karczmie podróżnych
Chodziło jej o małego tatarskiego konika który należał do
jakiegoś skromnie wyglądającego podróżnego.Ten wstał Mój, a
co? Przestaw pan tą kobyłę. Pozamiatać chcę. Ten wstał i
pokornie wyszedł by spełnić żądanie starej czarownicy. Paru
miejscowych, widać zwolenników Białozębego bo mieli jaki jedwabne
ozdobione herbem Konstytucji zarechotało drwiąco. I puściło w
jego stronę wiązki drwin i obelg.Ten je puścił mimo uszu. Koleś!
To nie Afryka, tu się drzwi zamyka- wrzasnął któryś widząc że
tamten nie domknął drzwi. Fazik zgrzytnął zębami i tak ścisnął
kubek że na podłogę posypały się gliniane skorupy. Miał ochotę
pokazać miejscowym natrętom że nie wszystkim to się podoba.
Włochaty podpity drab łypnął grożnie okiem i zapytał
prowokacyjnie Że co?. Że jajco- odpowiedziało chórem dziesięciu
rycerzy. Atmosfera gęstniała. Nie biorący udziału goście knajpy
przezornie odsunęli się na boki. Zanosiło się na mordobicie. A
kopnął was kto kiedy w dupę?- zapytał jeden z Kodeuszy Tylko na
tyle cię stać- zapytał Scyzor. Co powiedziałeś- wysyczał drab.
Że jesteś sztywny jak widły w gnoju- prowokacyjnie odpalił Kita.
Nawet pies towarzyszący dziesięciu rycerzom zwany Szczurem
zmierzwił sierść i pokazał kły. Zrobił się hałas. W rękach
Kodeuszy nagle pojawiły się nabijane krzemieniem pałki. Zrobimy z
was brudne śmierdzące plamy- wysapał rozwścieczony drab. W ręku
Scyzora pojawiły się wycięte ze starego puklerza nindżowskie
gwiazdki do rzucania a Fazik wyciągnął swój ulubiony bojawy
topór. Reszta ze zgrzytem sięgneła po miecze, dzbany i drewniane
ławy. Dziad westchnął przeciągle i się przeżegnał. Ojcze nasz,
walnij go w twarz-po czym po chłopsku splunął w dłonie. Ruszyli
razem jak do bitwy.To co się stało póżniej mało kto umiał
opowiedzieć. Gwizdnęły gwiazdki rzucone przez Scyzora, zawirowały
w powietrzu drewniane ławy, a światło palących się w karczmie
kaganków skrzyło się na wykonanych szybkim ruchem tulipanach
zrobionych z kilkukwartowych butli w rękach Glassa. Po chwili
poranieni rozrabiacy leżeli pośrodku na jednej kupie stękając i
wyjąc z bólu. Włochaty drab wyleciał na zewnątrz ciśnięty z
rozmachem przez grube drzwi. Karczmarz złapał się za głowę
patrząc na pobitych. Powiedz im – krzyknął Jogi aby w to
umieranie włożyli więcej życia. Jęki i upokrzające skamlenie
pobitych wywołały wybuch powszechnej wesołości. Wielu knajpianych
gości gratulowało zwycięstwa. Widać i tu nie wszyscy lubili
Kodeuszy. Nie zwracając uwagi na nastroje panujące w oberży weszła
żona właściciela. To nie jest przechowalnia dla zdechłych
rycerzy- warknęła grożnie.pokazując pobitych. Zabrać mi tę kupę
złomu z mojego lokalu. Potem popatrzyła krytycznie na dziesięciu
rycerz. Za długie miecze te kurduple noszą-mruknęła. Rysują mi
nimi podłogę.Widząc straszliwą posiadaczkę szmaty i miotły z
pobitych łotrzyków jeden leżał a reszta uciekła. Kamikadze,
Boski wiatr- westchnął Kita. Nie ma przebacz.- powiedział patrząc
na oberżystkę. Kolejka dla wszystkich żyjących- krzyknął
Miodojad by uspokoić nastroje. Pozostali spojrzeli na niego ze
zdziwieniem bo wiedzieli że ma dziury w kieszeniach. Ano będzie Bóg
zapłać- mrugnął w ich stronęBo ja nie mam.-dodał cicho. Ekstaza
w knajpie sięgnęła zenitu Santo subito- zakpił Fazik ale nie
zaprotestował. Zabawa się zaczęła. Dlaczego mi wyjadasz skwarki z
kaszy?- oburzył się Robert na Retusza. Nie możesz sobie kupić?
Nie. Dlaczego? Bo nie jestem głodny.Scyzor niósł właśnie tacę z
jakimś jedzeniem. Postawił na stole i nieufnie powąchał. Jest
płaskie i śmierdzi serem ale pizza to nie jest. Retusz podniósł
tacę i też powąchał. Hej, karczmarzu! Czym ty tu
handlujesz-wrzasnął. Jak to czym Wszystkim co najlepsze. Produkty
zagraniczne i krajowe z certyfikatem Sanepidu. Zobaczcie ile ten
lokal ma gwiazdek-wskazał ręką wbite w ścian ępodczas bójki
nindżowskie gwiazdki. Ja ci dam gwiazdki- wrzasnął Scyzor- Zaraz
ci z powrotem w dupę to gówno wsadzę! Kłótnie przerwało wejście
straszliwej żony karczmarza. Tym razem zamiast miotły dżwigała
rycerski chełm wypełniony jajami. Scyzor załamał ręce. Konieć
świata-jęknął. Rzemiosło rycerskie upada. Chłopi w ich chełmach
pisklęta wysiadują. Autolikos z Fazikiem nie zauważyli
kobiety.Likoś właśnie tłumaczył Jogiemu jak się posługiwać
jego sztyletem do rzucania zwanym ,,Tygrysim zębem.. Jogi zamachnął
się i ostrze utkwiło w ścianie. Gospodyni słysząc świst z
wrażenia upuściła cheł. No nie- zaprotestował karczmarz. Przez
was moja żona jajka sobie stłukła. Zwrot ten rozśmieszył
zebranych Gdy jednak zobaczyli że wściekła baba sięga po szmatę
zrobiło się cicho. Miotła stojąca w kącie też dawała do
myślenia. Kurcze- szepnął Jogi kuląc się na wszelki wypadek.
Oberwałem kiedyś czymś takim. Piekło jak cholera. Uratowany przez
nich podróżny postanowił chyba załagodzić sytuację i podszedł
do baby ze złotą monetą. Babsko zagryzło ją pożółkłym zębem
i z zadowoleniem schowało za pazuchę. Uśmiechnęła się do niego
i żartbliwie trąciła go brudnym paluchem. Wpadłeś babie w oko-
żartobliwie zauważył Dziad. Bez obaw- uśmiechnął się obcy. Jej
się podobają wyłącznie faceci wybici na złotych monetach. Dziad
klepnął go w ramię i zaprosił do stołu. Bawił się jakiś czas
podkładką pod kufel ozdobiony reklamą jakiegoś klasztornego piwa.
Mam wrażenie że nie mówisz nam wszystkiego. Szastasz forsą.
Unikasz kłopotów. Gadasz jak ktoś wykształcony. Mimi\o to równy
z ciebie kumpel. Nic wielkiego Byłem trochę na królewskim dworze a
teraz pomyślałem że zwiedzę troche kraj. Dziad uważnie popatrzył
na niego i zrobił łokciami gest popularnego niegdyś tańca
,,Kaczuchy,, Temu błysneł zaniepokojone oczy ale nic nie
powiedział. Dziad nie chcąc drążyć tematu mrugnął okiem i
trącił się z nim kuflem. Bez obaw. Kwa, kwa i ja. -pociągnął
tęgi łyk. Nagle skrzypnęły drzwi i do środka nieśmiało
zajrzała podobna do kupy siana głowa z wygoloną na niej mnisią
tonsurą. Ha!- w karczmarza jakby piorun strzelił. A ten heretyk,
angielski przybłęda co tu robi? Ty świętokradco, oczajduszo,
pasibrzuchu, poturczeńcu, ładnie to tak w drzwiach stać?! Ależ
drogi oberżysto, ja nie winowaty. Dziadowi zaświeciły się oczy
złowrogo gdy dostrzegł mnicha. Znał go. Był ta angielski banita
który uciekł z Angli przed zemstą szeryfa z Nottingam i jeszcze
gorszą zemstą znanego rozbójnika Robin Hooda zwanego uparcie przez
braciszka Tucka Robin Hujem którego okradł, przez co banita miał
kłopoty u wieśniaków którym za poparcie obiecywał płacić
pięćset pensów na drugie i następne dziecko. Wieśniacy zaczeli
się mnożyć na potęgę a tu kasy ani dudu bo cwany mnich ją
zdefraudował. Nie winowaty?! Ryknął Dziad jak bawół wstając z
ławy. Oberżysta gwałtownie pokiwał potakująco głową ciesząc
się z nieoczekiwanego wsparcia. Na pal ciebie każę wbić!. Skórę
pasami drzeć i solą posypywać za łotrostwo które mnie zrobiłeś.
Twoja niby cudowna maść na bół krzyża którą niby dostałeś od
świątobliwego pustelnika to co to było?! Ból nie ustąpił a
poszło mi takim zielonym, krościastym syfem po skórze że bez
dwieniedziele ludziom wstydziłem się pokazać by mnie trędowatym
nie okrzykneli! Fazik wstał i by odegnać złe moce przeżegnał się
zamaszyście. Przełożył topór do drugiej ręki i przywlókł
nieszczęśnika do stołu. Wybacz panie- mamrotał wleczony po
podłodze. W grzech popadłem srogi. Jednakowoż od dziś
postępowanie moje.........Milcz!-wrzasnął pan na Taplarach. Ja
Dziad z Taplar, obrońca Ojczyzny pierwszy rycerz chorągwi śląskiej,
pogromca saracenów, sodomitów, tatarów, moskali nazistów i
komunistów, zabójca, opój rabuś.....Dziad przerwał nagle widząc
że się zagalopował. Co samego diabła się nie boi o sędziach i
pachołkach miejskich nie wspominając mówię ci siadaj ty
wydrwigroszu i oszuście bo sprawę mam do ciebie inaczej to bym
flaki z ciebie wyprół i do bandziocha twojego tłustego naszczał.
Likoś odruchowo chwycił za nóż chcąc przystąpić do operacji
ale Dziad powstrzymał go gestem. To może chociaż wykastrujem?-
bąknoł zawiedziony Autolikos. Póżniej- sapnął Dziad.
Wykastrujem go rankiem. Cóż tu sprowadza cię przyjacielu- Endriu
dla odmiany był miły i grzeczny. Podsunął rozklekotany zydel i
nalał miodu do kubka. Dobry i zły rycerz- pomyślał Scyzor
obserwując na razie sytuację bez słowa. Wiedział że Dziad chce
wyciągnąć od wszędobylskiego aptekarza i handlarza fałszywymi
relikwiami nieco wiadomości o stosunkach panujących w mieście.
Mnich przestąpił nogami ubranymi w sfatygowane łapcie z lipowego
łyka i chciwie spojrzał na stół zastawiony jadłem i napitkiem.
Slachetni panowie nie wadżmy się już- zaproponował mnich. Toć to
się nie wadzimy tylko siedzimyA ty pij na stojąco jak
wolisz-powiedział dobrotliwie Robert. Siadać!!!!!!! Wrzasnął
Dziad. Znasz tutejszego burmistrza? Braciszek Tuck pokiwał-
intensywnie głową Poznałem go w przeszłości. Pochylił się do
dziada i szeptał mu długo coś na ucho. Modli się do Dziada czy
jak?- zapytał z głupia frant Miodojad. Sumienie go ruszyło czy co?
Miejsce na jego sumienie jest puste jak twoja czaszka Miśku-
uśmiechnął się Retusz. Że co- oburzył się Miodojad. Że głupi
jesteś przyjacielu-odpalił Retusz Hehehehehe- zarżał Miodojad.
Heheheheehehe- roześmiał się braciszek Tuck ,ale zaraz umilkł
walnięty przez Dziada w kark. Czym teraz handlujesz wydrwigroszu?-
zapytał Tucka. Ja? Niczym. Żadnych nielegalnych towarów Oczy Kity
zmieniły się w błyszczące okrucieństwem wąskie szparki.
Przeczytaj mu jego prawa- powiedział do Kity Dziad. Wyręczymy
Inkwizycję i wydamy wyrok na tego świętokupcę.Kita wstał. Masz
szczerze odpowiadać na wszystkie nasze pytania. Wszystko co powiesz
i zataisz będzie użyte przeciwko tobie,Mimo to zachowasz prawo do
spowiedzi, rozgrzeszenia i pokuty przed wydaniem twojego ciała i
duszy na oczyszczający płomień stosu. Fazik, narąb drewna.
Zrobimy sobie grilla na dworzu. Mnich wrzasnął i rzucił się do
drzwi. Z rozmachem w nie kopnął. Opsiajucha!!!!-zawył z bólu.
Chyba otwierają się do wewnątrz-Endriu znalazł się przy nim.
Solidna stolarka, dębowe grube dechy. Niejedną knajpianą bitkę
przetrzymały. Przestań się wydurniać. Nic ci nie zrobimy.
Dowcipnisie jesteśmy. A jak będziesz mądry to może jeszcze parę
groszy zarobisz i wciśniesz jakimś frajerom ten swój towar a my
przestaniemy się nudzić. Weszli z powrotem do sali. W międzyczasie
mnich przydżwigał jakiś przypięty do jego osła pakunek i
rozłożył na środkowym stole swój towar. Zlecieli się ciekawscy
podróżni, przebywający w oberży.Gdzie bywałeś pątniku-zapytał
jakiś frajer przejęty widokiem nibyrelikwii. Szaławiłła wzniósł
świątobliwie oczy do góry. W Ziemi Świętej byłem. Potem na
końcu świata gdzie ludzie na wielkich drzewach mieszkają. Mogłem
zostać bo proponowali mi bardzo intratną posadę. Chcieli żebym
księciem został, tylko że mi wydaje się że ja to bardziej na
króla się nadaję...Tylko mi bez teorii Darwina-warknął Dziad
odruchowo szukając jakiegoś sznura. Bo umieszczę cię na jakimś
drzewie i zawiśniesz z tymi swoimi małpami Nie boję się
śmierci-odpalił Tuck. Nie raz chciano mnie zabić.Co ty kurwa wiesz
o zabijaniu- mruknął Fazik jakoś złowrogo. Lepiej pokazuj co
masz. Mnich rozłożył ręce. Relikwie mam, cudowne relikwie. Włos
łonowy błogosławionego Viagrusa. Lek cudowny na męską
niemożność. Stringi ś Aborcynni patronki feministek.,chroniące
przed niepożądaną ciążą. Gaśnicę św Floriana. Patrona
strażaków. Trzy czaszki św Einsteina. Trzy?- zdziwił się Scyzor.
Św Einstein miał tak wielki rozum że w jednej głowie by się nie
zmieścił- wyjaśnił niezrażony angielski emigrant. Co to jest do
diabła-Miodojad z zainteresowaniem oglądał stringi ozdobione
jakimiś króliczkami Może jakaś uszczelka do wodoodpornej zbroi-
Retusz wzruszył ramionami. Tylko gumka słaba. Miodojad założył
dla żartu je Retuszowi na głowę. Gumka tak ścisnęła mu szyję
że na wierzch wyszły mu oczy. Co masz jeszcze ciekawego?-zapytał
Kita jeżdżąc palcem w misce zupy w której utopił się włos
łonowy błogosławionego Viagrusa. Mam jeszcze worek na prezenty św
Mikołaja i kawałek kiełbasy niedojedzonej przez Judasza w Wielki
piątek=mówił mnich obserwując Retusza mocującego się cały czas
z majtkami uciskającymi mu szyję.. W międzyczasie ich pies
Szczurek zaczął obgryzać jedną z czaszek św Einsteina.Retusz
wreszcie zdołał uwolnić się od duszących go gatek które z
trzaskiem poleciały do patelni w której smażyła się jajecznica
zamówiona przez Miodojada.Scyzor w tym czasie usiłował złapać
Kitę w worek należący do św Mikołaja, a ten w geście obrony
wsadził mu do ust kiełbasę należącą do Judasza. Ten zrobił się
zielony i zwymiotował pod stół. Endriu by zlikwidować brzydki
zapach opróżnił gaśnicę św Floriana na wymiociny. Nie wiadomo
co w tej gaśnicy było ale smród zrobił się jeszcze
większy.Zaniepokoiło to karczmarza. Co tak cuchnie?- zapytał.
Nic-Endriu wyszczeżył zęby w uuśmiechu. To tylko ten pijak nie
mył zębów- wskazał na Retusza. Mnich widząc co dzieje się z
jego towarem złapał się za głowę. Mam dość! Towar pokażę,
zepsują! Do zamku nie wejdę bo straż zaraz chce bić.Do knajpy
strach wejść bo zaraz wpierdol spuszczą. Nawet niewiast się boje
bo Aids panuje. Jak żyć w tym popieprzonym kraju, jak żyć! Rycerz
Miodojad niezwykle poruszony tym dramatycznym wyznaniem aż otworzył
gębę. Szeroką chochlą wpakował sobie do ust wielką porcję
jajecznicy i zaczął przeżuwać w zamyśleniu. Nagle zrobił się
czerwony i zaczął z trudem łapać powietrze. Walnięty przez kogoś
po koleżeńsku w plecy wypluł coś na stół. Były to stringi św
Aborcynii. Daria?-wydukał oglądając dziwną przekąskę. La
kukaracza idę do sracza- oświadczył Scyzor. Póżniej więcej
wypić będzie można. Nie tylko można ale trzeba- wykrzyknęłą
reszta. A potem może i karczmarza podskubiem-Fazik oparł rękę na
głowni bojowego topora. Odebrać....siłą znaczy- Jogi się
zawachał. Fazik wzruszył ramionami. A niby jak. Po dobroci nie
odda. Panowie, zdrówka, zdrówka i jeszcze raz pieniędzy-ktoś
wzniósł toast. Zasiedli przed kielichami. Impreza ciągnęła się
aż do rana.. Po karczmie roznosił się śpiew
Gdy żona cie wkurza
a teściowa żmija
kup sobie dzban miodu
i zalej se ryja!!
Śpiew brzmiał złowrogo niczym dudnienie wulkanu. Złowrogie śpiewy jednak w koncu też umilkły i nad ranem zapadła cisza.
Pod szeroką ławą jak kupa nieszczęścia spoczywał Kita. Jego kocie oczka zmrużone były w szparki ponieważ na kacu strasznie raziło go światło. Fazik krawędzią topora czyścił sobie paznokcie. Co na śniadanie- wyszeptał spieczonymi wargami Glass. Serwatka-ledwo zazipiał Jogi. Dziad trzepnął się bojowo rękoma po udach choć wszyscy wiedzieli że tylko nadrabia miną. No braty-zaczął patetycznie. Larum grają, nieprzyjaciel w granicach a wy szabli nie chwytacie? Na koń nikt nie siada? Co siem z wami stało wojownicy nieustraszeni. Podnieśli skacowane głowy. Każdy z osobna wyglądał jakby przepił z pięćdziesiąt chektarów na raz. Chorym, wody- odezwało się tu i ówdzie.W końcu wstali. Ruchy mieli jakieś niepewne i ociężałe. Nawet ich pies Szczurek który w nocy wychłeptał jakieś pół baryłki piwa które się rozlało kopnięte nieuważną nogą miał czerwone ślepia i ciągle ziewał. Rycerze ze zdziwieniem oglądali swoje pomalowane na rudo konie które nocą po pijaku dodatkowo ozdobili odciskami swoich rąk umaczanymi w jakiejś białej farbie. Koń Dziada dodatkowo miał wymalowaną na boku cyfrę 102. Scyzor rzucił jeszcze karczmarzowi ostatniego talara wygrzebanego z dziadowej sakiewkii zaczeli kulbaczyć konie. Konie różniły się bardzo. Wałach Dziada był potężny jak byk, dobrze odpasiony i cały się świecił. Ważył chyba z dziewięćset kilo. Dziad twierdził że przed wykastrowaniem miał ponad tonę. Musiał go jednak wywałaszyć żeby ciągnące się po ziemi jajca ni wzachaczały o kamienie i nie wyrywały korzeni. Klaczka Miodojada kasztanowej maści o imieniu Bożenka była bardzo zadbana. Złośliwi gadali że traktuje ją jak swoją dziewczynę. Codziennie szczotkuje i zaplata jej ogon w warkocz. Klacz Scyzora dla odmiany wyglądał natomiast jak zużyta szczotka do kibla. Sierść układała się byle jak i miejscami świeciła goła skóra. Szkapinę prześladował świerzb i grzybica. Ale Scyzor wzdragał się przed oddaniem konia do rzeżni bo był do niego przywiązany. Szkapę czasem podleczał mu Retusz smarując ją samogonem wytwarzanym przez niejakiego Bazylego. Produkt był tak mocny że choróbska dawały spokój. Reszta miała raczej zwykłe rycerskie konie. Ruszyli. Kawalkadę zamykał Fazik który do tej pory nie zauważył złośliwego napisu na zadzie swojego konia ,,Brak świateł,, Do miejskiego rynku dojechali pod koniec drugiej nocy, bowiem prawie cały dzień spali w karczmie po libacji. Wynajęli mieszkanie w kamienicy przy rynku. Pokoje były pomalowane na szarobrązowo. Pod ścianami leżały sienniki wypchane suchą trawą i nakryte jakimiś skórami ,chyba zdartymi z krowy. Sądząc po wypalonych dziurach na podłodze wcześniej przebywało tu jakieś wesołe towarzystwo.które robiło tu se grilla. Ściany pokrywały obsceniczne rysunki. Juki i pakunki zrzucili na kupę pod ścianą. Miodojad zatarł ręce. Zrobimy kilka imprezek, zciągniemy jakieś fajne laseczki. Tylko by trzeba ściany zamalować bo jakby wpadła jakaś szlachecka córka to byłby obciach. Dziad skrzywił się z niesmakiem patrząc na ścianę. Można by......-wymruczał. Jdziemy na zakupy-oświadczył Jogi. Ktoś idzie? Ja spasuję-oświadczył Dziad. Stary już jestem i nie lubię miast. Ja z Fazikiem zostaniemy i ogarniemy trochę tę chałupę. Gdy wyszli Dziad z Fazikiem rzucili się na siennikiByli znurzeni i zaczęli przysypiać. Zbudził ich jakiś łomot. Kto tam burknął Dziad. Policja otwierać! Popatrzyli przez szpare. Faktycznie. Łapsy. Ten z toporem już rwał się do framugi. O cholera- pomyśleli razem. To miasto Białozębego. Pewnie chodzi im o tych pobitych Kodeuszy. Nikogo niema w domu!-wrzasnął. Co jest grane?-zapytał rozbudzony Fazik przecierając oczy. Macie nakaz-wydzierał się Dziad. To prywatne mieszkanie! Nie macie prawa! Rozumiem.- usłyszeli zza drzwi Odział baczność! Zbieramy się. Dziad odetchnął z ulgą. Zasrane gliny- mruknął Fazik. Stale mylą adresy. Nagle do środka wpadł gliniany pojemnik z tlącym się lontem. Rzucili się w kierunku okna ale nie zdążyli. Fala uderzeniowa wybuchu oderwała ich od podłogi i rzuciła o ścianę. Meble rozniosło w kawałki. Do środka wpadli kolesie ubrani w taktyczne kolczugi. Głębokie kapaliny zasłaniały im twarze. W łapach trzymali nabite z tlącymi się lontami hakownice. Na ziemię kurwa mać, ale to już!-wrzeszczeli. Dziad z Fazikiem wypadli z domu galopem prawie gubiąc buciory. Nieoczekiwanie świat fiknął kozła. Zobaczyli błysk supernowej a potem wszystkie gwiazdy Drogi Mlecznej. Na chwilę ogarnęła ich ciemność. Rycerze leżeli przyduszeni do ziemi kilkoma mocarnymi łapami. Lufy hakownic dotykały ich głów. Zapach siarkowanych lontów kręcił w nosie. Poczuli dotyk żelaza na przegubach a potem kajdany się zatrzasneły. No ruszcie się tylko- poprosił jakiś gliniarz sądżąc po dystynkcjach herbowych pewnie dowódca. Chętnie wam damy po facjatach. Policja-wystękał Fazik. Przecież wy zjawiacie się o szóstej rano?-wyszeptał zaskoczony. Dobra,dobra Raz się pospieszyliśmy. Za co?-zapytał Dziad Będziecie sądzeni za uszkodzenia cielesne przedstawicieli rządżącej tu partii Może i za złodziejstwo?. Jak mówią na Rusi ,,Daj człowieka a paragraf się znajdzie,, -zachichotał skorumpowany glina. Co za upadek etosu policjanta-mruknął Dziad. Nawet łapówki nie wołali No dobra Zwijamy się-powiedział dowódca. Takie dwa wybuchy w centrum miasta na pewno zwróciły czyjąś uwagę. Sędzia na was już czeka. Pochodzi z najwyższej kasty i jest już odpowiednio rozgrzany. Pieniek katowski was nie minie. Przymotali swoje ofiary do długich kijów i jak ludożercy z Afryki zarzucili sobie żerdzie na ramiona i odeszli
CIĄG DALSZY NASTĄPI.
Gdy żona cie wkurza
a teściowa żmija
kup sobie dzban miodu
i zalej se ryja!!
Śpiew brzmiał złowrogo niczym dudnienie wulkanu. Złowrogie śpiewy jednak w koncu też umilkły i nad ranem zapadła cisza.
Pod szeroką ławą jak kupa nieszczęścia spoczywał Kita. Jego kocie oczka zmrużone były w szparki ponieważ na kacu strasznie raziło go światło. Fazik krawędzią topora czyścił sobie paznokcie. Co na śniadanie- wyszeptał spieczonymi wargami Glass. Serwatka-ledwo zazipiał Jogi. Dziad trzepnął się bojowo rękoma po udach choć wszyscy wiedzieli że tylko nadrabia miną. No braty-zaczął patetycznie. Larum grają, nieprzyjaciel w granicach a wy szabli nie chwytacie? Na koń nikt nie siada? Co siem z wami stało wojownicy nieustraszeni. Podnieśli skacowane głowy. Każdy z osobna wyglądał jakby przepił z pięćdziesiąt chektarów na raz. Chorym, wody- odezwało się tu i ówdzie.W końcu wstali. Ruchy mieli jakieś niepewne i ociężałe. Nawet ich pies Szczurek który w nocy wychłeptał jakieś pół baryłki piwa które się rozlało kopnięte nieuważną nogą miał czerwone ślepia i ciągle ziewał. Rycerze ze zdziwieniem oglądali swoje pomalowane na rudo konie które nocą po pijaku dodatkowo ozdobili odciskami swoich rąk umaczanymi w jakiejś białej farbie. Koń Dziada dodatkowo miał wymalowaną na boku cyfrę 102. Scyzor rzucił jeszcze karczmarzowi ostatniego talara wygrzebanego z dziadowej sakiewkii zaczeli kulbaczyć konie. Konie różniły się bardzo. Wałach Dziada był potężny jak byk, dobrze odpasiony i cały się świecił. Ważył chyba z dziewięćset kilo. Dziad twierdził że przed wykastrowaniem miał ponad tonę. Musiał go jednak wywałaszyć żeby ciągnące się po ziemi jajca ni wzachaczały o kamienie i nie wyrywały korzeni. Klaczka Miodojada kasztanowej maści o imieniu Bożenka była bardzo zadbana. Złośliwi gadali że traktuje ją jak swoją dziewczynę. Codziennie szczotkuje i zaplata jej ogon w warkocz. Klacz Scyzora dla odmiany wyglądał natomiast jak zużyta szczotka do kibla. Sierść układała się byle jak i miejscami świeciła goła skóra. Szkapinę prześladował świerzb i grzybica. Ale Scyzor wzdragał się przed oddaniem konia do rzeżni bo był do niego przywiązany. Szkapę czasem podleczał mu Retusz smarując ją samogonem wytwarzanym przez niejakiego Bazylego. Produkt był tak mocny że choróbska dawały spokój. Reszta miała raczej zwykłe rycerskie konie. Ruszyli. Kawalkadę zamykał Fazik który do tej pory nie zauważył złośliwego napisu na zadzie swojego konia ,,Brak świateł,, Do miejskiego rynku dojechali pod koniec drugiej nocy, bowiem prawie cały dzień spali w karczmie po libacji. Wynajęli mieszkanie w kamienicy przy rynku. Pokoje były pomalowane na szarobrązowo. Pod ścianami leżały sienniki wypchane suchą trawą i nakryte jakimiś skórami ,chyba zdartymi z krowy. Sądząc po wypalonych dziurach na podłodze wcześniej przebywało tu jakieś wesołe towarzystwo.które robiło tu se grilla. Ściany pokrywały obsceniczne rysunki. Juki i pakunki zrzucili na kupę pod ścianą. Miodojad zatarł ręce. Zrobimy kilka imprezek, zciągniemy jakieś fajne laseczki. Tylko by trzeba ściany zamalować bo jakby wpadła jakaś szlachecka córka to byłby obciach. Dziad skrzywił się z niesmakiem patrząc na ścianę. Można by......-wymruczał. Jdziemy na zakupy-oświadczył Jogi. Ktoś idzie? Ja spasuję-oświadczył Dziad. Stary już jestem i nie lubię miast. Ja z Fazikiem zostaniemy i ogarniemy trochę tę chałupę. Gdy wyszli Dziad z Fazikiem rzucili się na siennikiByli znurzeni i zaczęli przysypiać. Zbudził ich jakiś łomot. Kto tam burknął Dziad. Policja otwierać! Popatrzyli przez szpare. Faktycznie. Łapsy. Ten z toporem już rwał się do framugi. O cholera- pomyśleli razem. To miasto Białozębego. Pewnie chodzi im o tych pobitych Kodeuszy. Nikogo niema w domu!-wrzasnął. Co jest grane?-zapytał rozbudzony Fazik przecierając oczy. Macie nakaz-wydzierał się Dziad. To prywatne mieszkanie! Nie macie prawa! Rozumiem.- usłyszeli zza drzwi Odział baczność! Zbieramy się. Dziad odetchnął z ulgą. Zasrane gliny- mruknął Fazik. Stale mylą adresy. Nagle do środka wpadł gliniany pojemnik z tlącym się lontem. Rzucili się w kierunku okna ale nie zdążyli. Fala uderzeniowa wybuchu oderwała ich od podłogi i rzuciła o ścianę. Meble rozniosło w kawałki. Do środka wpadli kolesie ubrani w taktyczne kolczugi. Głębokie kapaliny zasłaniały im twarze. W łapach trzymali nabite z tlącymi się lontami hakownice. Na ziemię kurwa mać, ale to już!-wrzeszczeli. Dziad z Fazikiem wypadli z domu galopem prawie gubiąc buciory. Nieoczekiwanie świat fiknął kozła. Zobaczyli błysk supernowej a potem wszystkie gwiazdy Drogi Mlecznej. Na chwilę ogarnęła ich ciemność. Rycerze leżeli przyduszeni do ziemi kilkoma mocarnymi łapami. Lufy hakownic dotykały ich głów. Zapach siarkowanych lontów kręcił w nosie. Poczuli dotyk żelaza na przegubach a potem kajdany się zatrzasneły. No ruszcie się tylko- poprosił jakiś gliniarz sądżąc po dystynkcjach herbowych pewnie dowódca. Chętnie wam damy po facjatach. Policja-wystękał Fazik. Przecież wy zjawiacie się o szóstej rano?-wyszeptał zaskoczony. Dobra,dobra Raz się pospieszyliśmy. Za co?-zapytał Dziad Będziecie sądzeni za uszkodzenia cielesne przedstawicieli rządżącej tu partii Może i za złodziejstwo?. Jak mówią na Rusi ,,Daj człowieka a paragraf się znajdzie,, -zachichotał skorumpowany glina. Co za upadek etosu policjanta-mruknął Dziad. Nawet łapówki nie wołali No dobra Zwijamy się-powiedział dowódca. Takie dwa wybuchy w centrum miasta na pewno zwróciły czyjąś uwagę. Sędzia na was już czeka. Pochodzi z najwyższej kasty i jest już odpowiednio rozgrzany. Pieniek katowski was nie minie. Przymotali swoje ofiary do długich kijów i jak ludożercy z Afryki zarzucili sobie żerdzie na ramiona i odeszli
CIĄG DALSZY NASTĄPI.
Hue Hue Hue...😁😁😁😁😁👍👏👏🖐🖐👏👏👏👏👏👏👏👏
OdpowiedzUsuń